Moja przygoda z „Forum Akademickim”

Odpowiedzi na ankietę FA skierowaną do naszych dawnych i obecnych Autorów

Dwadzieścia lat minęło…

Miesięcznik „Forum Akademickie” wszedł w trzecie dziesięciolecie swego istnienia. Działając początkowo, w latach 1991–94, pod nazwą „Przegląd Akademicki”, czasopismo towarzyszyło przemianom zachodzącym w szkolnictwie wyższym w III RP od początku. Pojawiło się dzięki inicjatywie Ministerstwa Edukacji Narodowej, które wówczas było „właściwe ds. szkolnictwa wyższego”, zmierzającej do stworzenia warunków umożliwiających powstanie niezależnego specjalistycznego miesięcznika poświęconego problematyce szkolnictwa wyższego i nauki. W świetle późniejszych doświadczeń, godna szczególnego podkreślenia i najwyższego uznania jest ta intencja ówczesnego Ministra, prowadząca do pojawienia się czasopisma, o którym z góry zakładano, że będzie bywać krytyczne wobec polityki rządu. I rzeczywiście, odnotować trzeba, że zespół redakcyjny „Forum Akademickiego” temu etosowi założycielskiemu przez ostatnie dwadzieścia lat pozostawał wierny. Nie zmieniały tego nawet najtrudniejsze problemy natury ekonomicznej, z którymi niejeden raz w swej historii pismo zmuszone było się mierzyć, zawsze wychodząc zwycięsko z tych prób. Decydującą rolę odgrywało tu poparcie uczelni i konferencji rektorów. Istotną rolę wspierającą „Forum” odgrywała zwłaszcza Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich po jej utworzeniu w 1997 r.

Rektorzy najbardziej ambitnych uczelni, podlegających w latach 90. istotnym przemianom i realizujących śmiałe projekty rozwojowe, szybko dostrzegli w miesięczniku swego ważnego sprzymierzeńca. To na łamach „Forum” publikowano bardzo wiele informacji o krajowym i międzynarodowym kontekście procesu reform na uczelniach. W wywiadach i artykułach wskazywano na przykłady i wcześniejsze doświadczenia, na źródła sukcesów i porażek, na zagrożenia i szanse. Informacje te sprzyjały kształtowaniu motywacji w środowisku akademickim do trudnych, ale niezbędnych przemian w uczelniach.

„Forum Akademickie” rozwijało się, poszerzając zakres prezentowanych informacji, wzbogacając swoją szatę graficzną, zwiększając swoją objętość. Łamy czasopisma pozostawały otwarte dla nowych autorów reprezentujących zróżnicowane punkty widzenia. Wywiady przeprowadzano z najwyższymi przedstawicielami Ministerstwa, ale i z krytykami prowadzonej przez nie polityki. Rozmówcami „Forum” były osoby pełniące ważne funkcje w szkolnictwie wyższym, a w tym Przewodniczący konferencji rektorów umocowanych w ustawie: KRASP (KRePSZ) i KRZaSP oraz Przewodniczący Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego i Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Głosy rektorów pojawiające się na łamach pisma były często rozwijane i uzupełniane poprzez odwoływanie się do przebiegu obrad i stanowisk konferencji rektorów różnych typów uczelni, w tym KRUP i KRPUT. „Forum” informowało o działaniach Fundacji na rzecz Nauki Polskiej i jej nowych projektach, a także Fundacji Rektorów Polskich i jej najważniejszych inicjatywach, a w tym o Szkołach organizowanych w Programie stałych przedsięwzięć na rzecz doskonalenia kadr kierowniczych w szkolnictwie wyższym. Miesięcznik zaoferował wybranym instytucjom przedstawicielskim, działającym w szkolnictwie wyższym, stałe rubryki, co stworzyło możliwość relacjonowania ich działania w społeczności akademickiej. Miesięcznik często prezentował sylwetki i poglądy wybitnych uczonych oraz znaczących przedstawicieli uczelni, którzy wnosili szczególnie duży wkład w rozwój nauki i szkolnictwo wyższego. Pojawiały się także spory i polemiki, niekiedy w wyrazistej postaci. Z uznaniem przyjmowano artykuły o charakterze naukometrycznym, analizy mechanizmów ewaluacyjnych, typologicznych i klasyfikacyjnych, dyskusje w sprawach kryteriów rankingowych itd.

Ważnym dla środowiska, ale i dla redakcji „Forum”, stała się aktywność miesięcznika na rzecz piętnowania przypadków naruszania zasad etycznych w nauce, a w tym zwłaszcza przypadków zasady poszanowania autorstwa (plagiatów). Bardzo pomocne dla wielu czytelników stało się ogłaszanie wchodzących w życie aktów prawnych, dotyczących szkolnictwa wyższego i nauki. Relacjonowanie ważnych wydarzeń bieżących w polskich uczelniach wzbogaca ten niepełny przecież obraz dokonań „Forum Akademickiego”. Dobrze, że zostały one docenione. I to zarówno przez środowisko, jak i przez Ministerstwo, które pomogło w ustabilizowaniu działania pisma, podobnie jak wcześniej uczynili to rektorzy uczelni prenumerujących „Forum”, czasem w znacznej liczbie egzemplarzy.

Od 10 lat „Forum Akademickie” ma swoją Radę Programową. Jest oczywiste, że jej zadaniem nie jest ingerowanie w bieżące redagowanie miesięcznika. Przeciwnie, Rada stoi na straży, aby nikt nie próbował tego czynić. Istnieje jako organ o charakterze odwodowym, gotowy do działania w przypadkach, gdyby pojawiły się presje stanowiące zamach na niezależność pisma. Nigdy dotąd to się nie stało. Ale Rada Programowa będzie gotowa bronić niezależności i jakości pisma, troszcząc się o jego rozwój zawsze wtedy, gdy bieżące uwarunkowania jego działania, zasygnalizowane przez redakcję, będą tego wymagać. Tak będzie i w przyszłości. W ten sposób odczytujemy przesłanie współtwórcy pozycji pisma, wieloletniego Redaktora Naczelnego, Andrzeja Świcia, jakie, odchodząc przedwcześnie, pozostawił swoim współpracownikom.

Znaczenie szkolnictwa wyższego i nauki dla rozwoju naszego kraju – bez względu na to, czy dostrzegają to wszyscy politycy – będzie rosło. Niech w ślad za tym rośnie także pozycja i ranga „Forum Akademickiego”.

Prof. dr hab. Jerzy Woźnicki, przewodniczący Rady Programowej „Forum Akademickiego”, prezes Fundacji Rektorów Polskich.

Pisarskie ostrogi

Moja przygoda z „Forum Akademickim” zaczęła się z początkiem lat dziewięćdziesiątych, gdy zostałem wybrany do Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego, a następnie zostałem jej przewodniczącym. Stosunkowo szybko zorientowałem się, że jednym z poważnych problemów Rady jest kwestia komunikacji ze środowiskiem, które nas wybrało. Trochę trwało, zanim wpadłem na pomysł, aby pisać comiesięcznie „Notatki przewodniczącego”, które zawierały informacje o naszych działaniach, a także moje osobiste komentarze, wyjaśniające „o co chodzi”. Nie jest bowiem łatwo człowiekowi, który nie śledzi z dnia na dzień prac resortu, nie czyta uchwał i zarządzeń spływających do uczelni (czyli jest po prostu normalny) zorientować się, w jakim kierunku ta machina się posuwa i kiedy może nie zwracać na nią uwagi, a kiedy winien zacząć się niepokoić. Nie ulega też wątpliwości, że Rada Główna ma – przynajmniej moralny – obowiązek utrzymywania kontaktu ze swoimi wyborcami.

Pisałem więc przez jakiś czas te moje elaboraty, które były rozprowadzane kanałami ministerialnymi do uczelni. I nagle – ku mojemu zdumieniu – „Forum” wyraziło chęć ich systematycznego publikowania. I tak trafiłem na łamy. Z satysfakcją konstatuję, że „za mną poszli inni” i w tej chwili „Forum” zamieszcza podobne wypracowania nie tylko kolejnych przewodniczących Rady Głównej, ale również innych Ważnych Osób. Ja na szczęście nie jestem już zobowiązany informować publiczności co robię i jakie mam zamiary, więc tylko czasem – gdy Redakcja sobie o mnie przypomni i wyśle mi jakieś pytanie – staram się, w miarę swoich możliwości, odpowiedzieć. Dzięki temu kilkakrotnie miałem okazję zawiadomić o swoim istnieniu.

 

Prof. dr hab. Andrzej Białas, fizyk, prezes Polskiej Akademii Umiejętności

Czy słowo może zmienić świat?

„Nagroda Nobla”, Einstein, modyfikacje genetyczne, czasem także pomyłki lub oszustwa w nauce. Lasery, bomba atomowa, „dziecko z probówki”. Tak naukę widzi większość ludzi. Media szukają niezwykłości, sensacji lub afery. Bo to się dobrze sprzeda. Nieważna jest rzeczywistość, ważne jest to, co pokażą media.

A co dla ludzi myślących, czy lepiej zorientowanych?

Laboratoria, pomiary, publikacje i sukcesy (lub porażki) naukowców. Ten świat wymaga niejednokrotnie wymiany poglądów, dyskusji, a czasem tylko wyrażenia wątpliwości. Bywa, że uczony musi wykrzyczeć problem, który boli. Tylko gdzie?

 

Pamiętam pierwsze spotkania z młodymi redaktorami „Forum Akademickiego”. Przyjąłem propozycję współpracy, wierząc, że trzeba dyskutować o sprawach naprawdę ważnych dla kraju. Pamiętam rozmowy o artykułach, szczególnie tych, które wywołały ostry sprzeciw niektórych naukowców. Bywało gorąco. Przechowuję w swoim archiwum liczne, stare numery pisma w oszczędnej szacie graficznej.

Starałem się przekonać czytelników między innymi o tym, że upowszechnianie osiągnięć nauki jest ważne, że należy to robić w sposób nowoczesny, że warto myśleć o tych, którzy dają swoje grosze (z podatków) na naukę. Dziś wiele się zmieniło w tej materii. Nadal jednak uważam, że prezentacja najlepszych osiągnięć nie jest naszą silną stroną.

 

Z przyjemnością obserwuję, jak moi koledzy, startując bardzo skromnie, stworzyli potężną firmę, która wywiera wpływ na środowisko naukowe, a czasem także na polityków. Mam nadzieję, że dzięki Internetowi mogą także trafić do myślących Polaków. Jak widać, słowa publikowane w „Forum Akademickim” mają naprawdę dużą moc.

Najserdeczniej gratuluję jubileuszu i życzę wielu tysięcy zadowolonych czytelników.

Uwierzyć w czwartą władzę

„Forum Akademickie” to jedyne ogólnopolskie czasopismo o ustalonej pozycji, umożliwiające nieskrępowaną wymianę poglądów w środowisku akademickim. Z punktu widzenia osoby, której nie jest wszystko jedno, w jaki sposób „ktoś inny zmienia świat za niego”, zaowocowało to możliwością swobodnej wypowiedzi w sprawach kluczowych dla rozwoju nauki w Polsce. To właśnie z wewnętrznej potrzeby służenia słusznej sprawie wziął się mój wyrażony w serii artykułów protest przeciw poglądom, głoszonym przez nieraz bardzo szacowne osoby po wprowadzeniu przez KBN w 1998 r. systemu oceny parametrycznej. „Twardy” system ewaluacji wyłącznie konkretnego dorobku instytucji, autorstwa prof. Andrzeja K. Wróblewskiego, stanowił bowiem wstrząs dla ludzi nauki przekonanych o tym, że ich osiągnięcia oceniać może tylko Bóg i historia. Pojawiające się wówczas na lamach FA głosy w obronie zagrożonego polskiego zaścianka pozbawione były przede wszystkim alternatywnych propozycji w stosunku do proponowanych rozwiązań opartych na metodach naukometrycznych. Wtedy to pojawiły się w obiegu publicznym lista filadelfijska i impact factor. Można się teraz zadumać nad niektórymi hiobowymi scenariuszami. Jakoś nie spełniły się przepowiednie przeciwników „dyktatu Filadelfii”, głoszących z żarliwością godną lepszej sprawy, że pochopnie powielając niesłuszne standardy zachodnie, zaprzepaszczono interes polskiej nauki i gospodarki.

A przede wszystkim wieszczono krach polskiego czasopiśmiennictwa. I tu dochodzę do sytuacji po dekadzie od tamtych polemik, kiedy to są wprowadzane coraz precyzyjniejsze systemy oceny i termin „wskaźnik Hirscha” powoli traci swój egzotyczny urok. A polskie periodyki naukowe? To właśnie na temat ich niezłej kondycji, a nawet i rosnącego uznania w środowisku międzynarodowym pisałem niedawno (nr 7–8 z tego roku) z okazji nie do końca przemyślanego programu ministerialnego Index Plus. Bo właśnie najdalej idącym przejawem misji czwartej władzy jest patrzenie na ręce władzy i wytykanie jej błędów. A od tego FA nie stroni… Konstruktywna reakcja ministerstwa na tę krytykę (choć wciąż w formie publicznej deklaracji) potwierdza tylko prestiż, jakim cieszy się FA nawet w kręgach decydentów po dwudziestu latach służby interesom środowiska akademickiego.

Prof. dr hab. Grzegorz Racki, geolog, pracuje na Wydziale Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego i w Instytucie Paleobiologii PAN.

Bez „upiększania” rzeczywistości

 

Nie będę specjalnie oryginalny odpowiadając na pytanie, które rubryki czy działy są przeze mnie regularnie czytane. Mieszczę się bowiem pod tym względem w średniej statystycznej przedstawianej na stronie internetowej „FA”. Dopowiem jedynie, że jest to nie tylko „Archiwum nieuczciwości naukowej” i związane z nim „Polemiki”, ale także rubryka informacyjna „Nowi profesorowie” (miło jest tam od czasu do czasu znaleźć tych, którym się napisało pozytywną opinię w procedurze awansowej) oraz publicystyka zamieszczana w „Problemach nauki” – zwłaszcza wówczas, gdy nie dominuje w niej statystyka, lecz problematyka dotycząca tych kwestii, którymi żyje całe środowisko akademickie. Życzyłbym sobie i Redakcji, aby w tym dziale wypowiadali się częściej i odważniej nie tylko znani i uznani profesorowie, ale również mające swoje problemy i swoje przemyślenia osoby znajdujące się na początku drogi do naukowych sukcesów.

Co natomiast czytam rzadko? Przede wszystkim są to pisane w celach promocyjnych prezentacje osiągnięć poszczególnych uczelni, wydziałów oraz jednostek organizacyjnych, o których istnieniu wiedzą nieliczni. Być może należałoby – wzorem innych pism – wyraźnie zaznaczać, że są to teksty promocyjne i pobierać opłaty za ich zamieszczanie. Rzadko również czytam prezentacje zamieszczane w dziale „Książki”. Warto podjąć działania zmierzające do podniesienia poziomu tych prezentacji. Czasami bowiem można dojść do wniosku, że ich autorzy jedynie przekartkowali prezentowane nowości wydawnicze. Jest to zresztą problem szerszy, dotyczący wielu innych pism, mających taki dział. Z reguły wypowiadają się w nim osoby dopiero zdobywające swoje naukowe kwalifikacje. Młodość ma oczywiście swoje prawa. Nie powinna ich jednak nadużywać, wystawiając np. noty (mniejsza o to, czy pozytywne, czy negatywne) tym autorom omawianych książek, którzy w nauce już sporo osiągnęli.

Te w gruncie rzeczy drugorzędne niedoskonałości „FA” nie mogą oczywiście przysłonić faktu, że stanowiło ono i stanowi ważne forum dyskusyjne we wszystkich istotnych problemach dotyczących życia akademickiego niemal od początku polskiej transformacji ustrojowej, w tym transformacji polskiego szkolnictwa wyższego. Ktoś, kto kiedyś będzie pisał historię tej transformacji, znajdzie w nim zapewne niejedno świadectwo naszych rzeczywistych potrzeb, możliwości, niemożliwości i rozczarowań. Na jego łamach wypowiadali się bowiem i wypowiadają zarówno ci, którzy postrzegają te transformacje od góry, z pozycji ministerialnych decydentów, jak i ci, którzy je postrzegają od dołu, z pozycji zwyczajnych (lub nadzwyczajnych) profesorów, doktorów i magistrów. Uważam to za największe osiągnięcie „FA” w tych 20 latach jego istnienia.

Tak trzymać!

Czytelnikiem „Forum Akademickiego” zostałem wkrótce po powstaniu pisma. Mój pierwszy, niejako personalny kontakt miał natomiast miejsce 16 lat temu, w listopadzie 1995, czyli, patrząc z dzisiejszej perspektywy, „w latach wczesnej młodości czasopisma”. Wtedy ukazała się w „Forum Akademickim” recenzja mojej, wspólnej ze Zdzisławem Pogodą, książki Bezmiar matematycznej wyobraźni. Autor (pseudonim mer, do dziś zresztą nie wiem, kto to jest) zaczął od informacji, że w szkole matematyka budziła w nim uczucie buntu, jednak po naszą książkę sięgnął i „nie zawiodła go intuicja”. Książkę, opowiadającą m.in. o matematyce współczesnej, ocenił nad wyraz pozytywnie, a zakończył słowami: „Bezmiar matematycznej wyobraźni przywrócił mi nadzieję na to, że mogę jeszcze kiedyś odrobić część strat z dawno minionych lat szkolnych. To wiele”. Dla mnie z kolei owa recenzja znaczyła bardzo dużo – spośród wielu do dziś tę właśnie uważam za jedną z najmilszych i najcenniejszych.

A potem moje kontakty z „Forum Akademickim” zaczęły się zacieśniać. Redakcja zaproponowała mi, bym wziął udział w ankiecie o popularyzacji nauki, co zrobiłem. Później od czasu do czasu coś do czasopisma pisałem, o rzeczach mniej lub bardziej związanych z matematyką – czasem na prośbę Redakcji, czasem zaś sam występowałem z inicjatywą jakiegoś tekstu, a Redakcja, o dziwo, akceptowała. Zdarzało mi się również sygnalizować pewne sprawy do kroniki, co też było zamieszczane. Kiedyś z kolei ja poprosiłem o pewne dane związane z niedostępnymi archiwalnymi numerami – i pomoc natychmiast otrzymałem.

Tak się złożyło, że przez 9 lat pełniłem funkcję wicedyrektora Instytutu Matematyki UJ ds. dydaktycznych. W tym okresie nie raz i nie dwa wprowadzano dogłębne reformy edukacyjne w szkolnictwie wyższym – czy to w organizacji studiów, czy w procesie rekrutacji na studia. Rada Instytutu Matematyki UJ podejmowała w sprawie planów tych reform uchwały, zazwyczaj jednomyślnie, i wysyłała je do rozmaitych Wysokich Władz. Bez żadnego odzewu. Raz jedynie Kancelaria Senatu potwierdziła, że pismo doszło i tyle. Jedną z najważniejszych uchwał wysłaliśmy do „Forum Akademickiego”. Opublikowano niemal natychmiast. Miło, że jest jeszcze ktoś, kto głosy nadchodzące „z dołu” środowiska akademickiego traktuje poważnie. Choć, niestety, niewiele to pomogło.

 

Dr Krzysztof Ciesielski, matematyk, Instytut Matematyki UJ

Wyrazy podziwu i uznania

Tak się złożyło, że w tym samym roku, obok „Forum Akademickiego”, XX-lecie obchodzi droga mi Wyższa Szkoła Biznesu – National–Louis University, gdyż od października 1991 r. rozpoczęła działalność Sądecko-Podhalańska Szkoła Biznesu (będąca wówczas dwuletnią szkołą pomaturalną), by w maju 1992 r. przekształcić się w WSB-NLU.

Nie jestem w stanie precyzyjnie napisać, w którym roku zacząłem regularnie czytać „FA”, zapewne to było najpóźniej w latach 1993–1995, ale mogę stwierdzić, że to jest jedyny miesięcznik, którego każdy numer przeglądam i w każdym znajduję artykuły czy wywiady, które trzeba przeczytać. FA to pismo, które każdy rektor czy polityk zajmujący się szkolnictwem wyższym i badaniami naukowymi musi co najmniej przejrzeć. Najbliżej współpracowałem z FA w latach, w których byłem przewodniczącym Konferencji Rektorów Uczelni Niepaństwowych, ale zamieszczałem w FA swoje teksty z własnej inicjatywy bądź pisane na zaproszenie redakcji. Naliczyłem 17 notatek pisanych jako przewodniczący KRUN oraz 7 artykułów problemowych odnalezionych w archiwum FA za lata 1998–2010.

Najmocniej pamiętam moją polemikę z prof. Jerzym Woźnickim w sprawach związanych ze strategiami rozwoju szkolnictwa wyższego. Z uznaniem muszę stwierdzić, że sprawy naszych niepaństwowych uczelni były i są nadal obecne na łamach miesięcznika. FA jest przykładem pisma wydawanego przez ten sam zespół redaktorów przez bardzo długi czas. Wiem z własnych doświadczeń, co to oznacza zapewnić prowadzonej przez siebie instytucji długoterminową stabilność. Więc, drogi Panie Redaktorze Naczelny – Panie Andrzeju – wyrazy podziwu i uznania. Także za to, że daliście autonomiczną przestrzeń Panu Wrońskiemu tropiącemu plagiaty – może ta działalność choć niektórych powstrzyma przed próbami zawłaszczenia rezultatów cudzej pracy. Życzę Redakcji, żeby mogła (choć zapewne w zmienionym składzie osobowym) świętować kiedyś 50-lecie i 100-lecie pisma. Jesteście naszemu środowisku bardzo potrzebni.

W dobrym stylu

Od lat czekam z ciekawością na każdy nowy numer „Forum Akademickiego”. Moja przygoda z miesięcznikiem zaczęła się na dobre 18 lat temu, gdy jako nieopierzona redaktorka „Pryzmatu” zaczęłam zagłębiać się w tajniki świata, który nazywa się organizacją nauki. W rozwiązywaniu wielu problemów było mi pomocne „Forum”, które dostarczało użytecznych i solidnych informacji o środowisku, o działalności rad bardziej i mniej głównych, o kraspach, krputach itd. Obok zjazdów redakcji pism akademickich, które zaczęły się na jesieni 1993 roku (z okazji doktoratu honoris causa Wałęsy, Mitteranda i Weizsäckera na UG), była to moja główna ostoja.

Do tego pismo wyróżniało się dobrym stylem, o który niełatwo w znanym mi środowisku inżynierów (choć nie popieram stosowanej w „FA” formy „w uczelni”!). Trudniej było mi pogodzić się ze świadomie ascetyczną pod względem ilustracyjnym szatą graficzną, choć wolę ją niż nadmiar obrazków. Ale czasem czuję potrzebę dołączenia do tekstu jakiegoś atrakcyjnego zdjęcia w kolorze.

Jeśli można posunąć się w marzeniach dalej, śni mi się jakaś mało sformalizowana, a samonapędzająca się dyskusja na szersze środowiskowe tematy. Prawda, jej brak wynika bardziej ze stanu ducha uczelni niż redakcji. Ale może kiedyś utworzą się jakieś stronnictwa spierające się np. o obecność studentów w składzie senatu, broniące habilitacji i zwalczające ją lub (o zgrozo!) dyskutujące z zasadą stałego etatu dla wszystkich profesorów zwyczajnych. Dotąd bowiem spory toczą się głównie na temat plagiatów. Rzecz prosta, wszyscy jesteśmy przeciw nim, ale w tym jedynym, naszym, konkretnym przypadku wolelibyśmy jednak zapomnieć o bolesnym problemie. Dlatego dobrze, że istnieje „Forum Akademickie”. Jeszcze lepiej, gdyby miało tak silną pozycję ekonomiczną, by mogło patrzeć z góry na wszelkich sponsorów i prenumeratorów.

 

Dr Maria Kisza, „Pryzmat” – pismo Politechniki Wrocławskiej

Życzę wytrwałości

Pamiętam jak dziś, gdy w 2000 r. otrzymałem propozycję opublikowania artykułu w FA. Przyznam, że to było miłe uczucie, zwłaszcza że byłem wtedy pracownikiem uczelnianej administracji, często niesłusznie marginalizowanej na uczelniach. Przy okazji dziękuję Panu Dr. Janowi Kozłowskiemu za rekomendację, a Panu Redaktorowi Grzegorzowi Filipowi za to, że pozwolił mi uwierzyć, że mam coś ciekawego do powiedzenia o szkolnictwie wyższym, czego efektem było kilkanaście następnych artykułów. Od 2000 r. „Forum” przeszło długą drogę, ale nieodłącznie mi towarzyszy.

W „Forum Akademickim” szczególnie interesujące są dla mnie opracowania poświęcone problematyce szkolnictwa wyższego i rodom uczonych. Brakuje mi natomiast opracowań polemicznych, co nie oznacza, że nie ma artykułów dyskusyjnych. Nielicznie pojawiające się polemiki stwarzają wrażenie, że środowisko jest bardziej zainteresowane artykułami o charakterze informacyjnym niż wymianą myśli o problemach współczesnych uczelni. Uważam, że to jest mylne przekonanie.

Redakcji „Forum Akademickiego” życzę dalszych ciekawych publikacji i wytrwałości we wspieraniu ewolucji nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce. W tym zakresie jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia.

Dr Krzysztof Leja, Wydział Zarządzania i Ekonomii Politechniki Gdańskiej

Miejsce spotkania

 

Ostatnie zdanie wyjaśnia także mój stosunek do FA. Uważam, że naszemu środowisku (akademickiemu) takie pismo jest bardzo potrzebne, bo jest tak mało miejsc, w których można spokojnie i rzeczowo debatować o problemach nurtujących polskie wyższe uczelnie, i jest tak mało okazji, by wypowiedź humanisty mogła sąsiadować z opinią technika, a pogląd biologa mógł wspierać opinię filozofa lub polemizować ze zdaniem prawnika.

Nauka jest różnobarwna, więc gdybym miał projektować flagę dla „Forum Akademickiego”, to byłaby ona tęczowa – gdyby nie fakt, że tęczowa flaga stała się znakiem rozpoznawczym homoseksualistów :-). Tak więc moja opinia na temat miejsca i roli FA była i jest ustalona: to pismo jest środowiskom naukowym potrzebne i wstrzymanie jego wydawania (gdyby do czegoś takiego doszło – na szczęście wcale się nie zanosi!) byłaby dla polskiej nauki i polskiego szkolnictwa wyższego niepowetowaną stratą.

W zasadzie na tym mógłbym skończyć, ale zachęta ze strony Redakcji, żeby podzielić się osobistymi refleksami, skłania mnie do dodania jeszcze kilku zdań, przedstawiających dzieje moich własnych kontaktów z tym czasopismem. Czytałem je od początku (jeszcze wtedy, gdy nazywało się ono „Przeglądem Akademickim”) z dużą uwagą i z przyjemnością – a potem spróbowałem swoich sił, pisząc artykuły na interesujące mnie tematy. Jako pierwszy z kilkudziesięciu artykułów, które zdołałem umieścić w tym piśmie, odnotuję tekst Przysłowiowa „czarna magia” – o potrzebie popularyzacji, zamieszczony w numerze 8/1994. Był to w tamtych czasach dość ważny (jak sądzę) głos nawołujący do tego, żeby naukowcy dbali nie tylko o publikowanie swych osiągnięć w pismach profesjonalnych i nie ograniczali się do nauczania wyłącznie swoich studentów, ale żeby pomyśleli także o tym, by wiedzę szeroko udostępniać i popularyzować. Dzisiaj, w dobie „Festiwali nauki”, „Nocy naukowców”, „Kawiarni naukowych”, „Uniwersytetów Otwartych”, stałych kącików poświęconych popularyzacji nauki w dziennikach i tygodnikach oraz wielu innych form upowszechniania wiedzy naukowej – teza tamtego pierwszego artykułu wydaje się truizmem. Ale wtedy naprawdę niewielu badaczy decydowało się na publikowanie także popularnych wersji opisów swoich badań i swoich odkryć, zwłaszcza że opinia „prawdziwych uczonych” o tych próbach popularyzacji nie była najlepsza, a popularyzator zyskiwał różne niepochlebne miana, wśród których sugestia, że się intelektualnie prostytuuje, wcale nie należała do najostrzejszych. Konsekwentnie trzymając się tego, że osiągnięcia naukowe warto popularyzować, i to nie tylko wśród emerytów czy młodzieży szkolnej, ale także wśród naukowców uprawiających inne dziedziny wiedzy, opublikowałem w „Przeglądzie Akademickim”, a potem w „Forum Akademickim”, kilka moich własnych prac popularnonaukowych (np. w tym samym 1994 roku artykuł Neurokomputery – informatyka jutra?) – jednak dość szybko zorientowałem się, że specyfika tego pisma zdecydowanie zmierza w kierunku publicystyki związanej z problemami środowisk naukowych, więc moje kolejne artykuły (np. Publicare necesse est? z 1995 roku) poruszały właśnie wątki związane z aktualnymi problemami nurtującymi środowiska naukowe.

Szczególnie dużo tych publicystycznych wątków wiązało się z faktem, że w 1996 roku zostałem wybrany na prorektora AGH ds. nauki, w 1998 roku zostałem rektorem mojej uczelni, a od 1999 roku byłem przewodniczącym Konferencji Rektorów Uczelni Technicznych i członkiem Prezydium KRASP. Przy okazji pełnienia tych funkcji miałem możliwość z uznaniem obserwować stałą obecność przedstawiciela „Forum Akademickiego” (najczęściej w osobie Redaktora Naczelnego tego miesięcznika) na wszystkich zjazdach rektorów, co powodowało, że czytelnicy FA byli na bieżąco informowani o tym, co się działo na tych zjazdach i ku czemu zmierzały dyskusje rektorów z władzami resortu nauki i szkolnictwa wyższego. Siłą rzeczy dość często także moje teksty związane z tymi sprawami gościły na łamach „Forum” – i ceniłem bardzo tę drogę docierania do świadomości pracowników różnych polskich uczelni, bo była naprawdę efektywna. Niestety, pełniąc funkcję rektora (i kilka innych funkcji, między innymi w PAN i PAU) miałem relatywnie mało czasu na to, żeby spostrzeżenia i przemyślenia przenosić „na papier”, więc moich artykułów w FA było mniej, niż bym chciał – bo wprawdzie tematy i pomysły były, ale doby nie starczało, żeby to wszystko zrobić.

 

Prof. dr hab. inż. Ryszard Tadeusiewicz, automatyk, biocybernetyk, kierownik Katedry Automatyki Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie

Harmonijna współpraca

Zachęcona przez Redakcję „Forum Akademickiego” do napisania kilku słów o naszej wieloletniej współpracy przejrzałam w komputerze pliki – zbiory tekstów, które przesyłałam do Redakcji od lat 90. Naliczyłam ich łącznie 16, a nie jestem pewna, czy zachowałam wszystkie. Układają się one wyraźnie w dwie grupy.

Najwcześniejsze teksty dotyczą głównie zagadnień zapewniania jakości w szkolnictwie wyższym. Pierwsze pochodzą z czasów, gdy nie mieliśmy jeszcze PKA, zaś w Polsce powstały i rozwijały działalność środowiskowe komisje akredytacyjne. Jak zapewne nie wszyscy pamiętają, pierwszą z nich było Stowarzyszenie Edukacji Menedżerskiej „Forum”, które rozpoczęło działalność w roku 1993, zaś pierwsze akredytacje rozpoczęło w dwa lata później. W tych czasach „Forum Akademickie” dodawało do swych niektórych edycji specjalną wkładkę, w której relacjonowano zadania SEM „Forum”, jego sposób działania i związane sprawy. Było to też miejsce na przedstawianie rozwoju międzynarodowego spraw związanych z zapewnianiem jakości – np. relacji z corocznych konferencji INQAAHE, potem z działań ENQA. Myślę, że te publikacje znakomicie rozpropagowały główne idee zapewniania jakości w polskim środowisku akademickim i stały się, w jakiejś mierze, oczywiście, inspiracją do powoływania kolejnych środowiskowych komisji akredytacyjnych.

Drugi zbiór tekstów dotyczy działań Zespołu Ekspertów Bolońskich (początkowo promotorów bolońskich), które pojawiały się w FA od 2005 roku. Te teksty poświęcone są oczywiście procesowi bolońskiemu i meandrom jego wprowadzania w Polsce. Zespół Ekspertów Bolońskich nie dorobił się w „Forum Akademickim” osobnej strony czy kolumny, ale redakcja zawsze z przychylnością witała wszystkie teksty, które do niej ZEB zgłaszał. Poświęcone były różnym narzędziom procesu: od ECTS-ów, przez studia dwu- i trójstopniowe po ramy kwalifikacji. Publikując je, redakcja wpisywała się w upowszechnianie wiedzy o procesie bolońskim w polskim środowisku akademickim.

Ta współpraca, zawsze harmonijna, miała także momenty zabawne. Pamiętam, że w końcówce lat 90. napisałam dwa artykuły o ocenie jakości w szkołach wyższych, które opublikowane były w kolejnych numerach „Forum”. Zazwyczaj nie nadawałam im tytułów, pozostawiając je do uznania redakcji. Tym razem redakcja zrobiła mi niespodziankę: jeden artykuł nazwała Ocena ocen, a drugi Ocean ocen. Ile miałam kłopotów ze sprawozdawaniem tego w moich bibliografiach, to trudno wypowiedzieć – redaktorzy publikacji zawsze uznawali to za błąd i domagali się jednej poprawnej wersji tytułu artykułu. W tymże czasie (chyba w 1998 roku) jeden z moich tekstów w samej swej konkluzji odwoływał się do znanego stwierdzenia Sokratesa kierowanego do jego ucznia Hippiasza Mniejszego: „I tak oto, mój Hippiaszu, sam z sobą zgodzić się nie mogę”. Poza tym w tekście o Hippiaszu nie było oczywiście ani słowa, bo poświęcony był zapewnianiu jakości. Redakcja nadała artykułowi tytuł Nowy Hippiasz, ale (zapewne z powodu braku miejsca) skróciła artykuł o ten końcowy akapit. Czytelnik mógł w głowę zachodzić, o co chodzi w tytule.

I na koniec krótka refleksja o nieodżałowanej pamięci Redaktorze Andrzeju Świciu. Zapamiętałam go (może to było nasze pierwsze spotkanie) jako młodego człowieka, który pojawił się na jednym z plenarnych spotkań Zespołu Koordynacyjnego ds. Reformy Studiów Ekonomicznych, który działał w latach 90. Prosił wówczas zebranych o prenumerowanie „Forum Akademickiego” przez instytucje i osoby, rozdawał formularze prenumerat powiadając, że bez tego „Forum” upadnie (zapewne nie uzyskało wówczas – chwilowo na szczęście – wsparcia ze strony stosownych władz). Tłumaczył, jak bardzo środowisku akademickiemu potrzebna jest taka płaszczyzna wymiany informacji, jak sprzyja integracji wspólnoty akademickiej i realizacji jej ważnych celów. Jego zaangażowanie, poświęcenie na rzecz miesięcznika uderzyły wówczas wszystkich. I, chwała Bogu, „Forum” przetrwało, na pewno także dzięki niemu. Kiedy miałabym wymienić osoby, o których mogłabym rzec, że są osobami powołania, zaangażowania, misji, to na pewno On staje mi przed oczami. Był jednym z kreatorów sukcesów polskiego szkolnictwa wyższego i takim go na zawsze zapamiętam. Drogi Panie Andrzeju, taka pamięć nas wszystkich zobowiązuje.

Prof. dr hab. Ewa Chmielecka, SGH, ekspert boloński.

Szczęśliwe przypadki

Przypadek to nie tylko gramatyczna kategoria, przez którą odmieniają się rzeczowniki, przymiotniki, liczebniki, zaimki, imiesłowy, a niekiedy i czasowniki. Przypadek to również coś wspaniałego, coś, co niespodziewanie zsyła na nas los lub jak kto woli: „ręka Boska”. 30 lat pracy zawodowej, które mijają mi w tym roku, w tym 20 w dziennikarstwie, też zostały okraszone przypadkami. Pewnie gdyby nie ciekawość świata i chęć poznawania ludzi, pracowałbym do dziś w służbie zdrowia, oddając swoją wiedzę ludziom chorym. Jednak ponętny zapach przygody i zmian skusił mnie do posmakowania radia. I któregoś jesiennego dnia, gnany impulsem, którego mocy do dziś nie rozumiem, trafiłem na ul. Myśliwiecką.

Miała to być zwykła wycieczka. Wierzyłem, że rozszyfruję tajemnicę magicznej skrzynki przemawiającej cudownymi głosami do ludzi. Przypadek sprawił, że wszedłem na przesłuchania studentów dziennikarstwa starających się o pracę. Jacy oni byli piękni i pełni zapału do mówienia. I nawet surowy sędzia – studyjny mikrofon – nie studził w nich pędu do sławy. Do studia wszedłem i ja, ale bardziej z ciekawości niż potrzeby. Powiedziałem kilka słów i szczęśliwy, że udało się poczuć smak prawdziwej radiowej przygody, wróciłem do domu. A za tydzień zadzwonił telefon: Może spróbuje pan pracy jako dziennikarz? I czy to nie przypadek? Myślę, że tak, dla mnie szczęśliwy.

Także przypadek zdecydował o specjalizacji dziennikarskiej. Nikt nie rwał się z ochotą do pracy w redakcji naukowej. A że lubię wyzwania, a Opatrzność zarejestrowała mnie we Wszechświecie pod znakiem barana, pomyślałem: Czemu nie? Spróbuję. I pokochałem opowiadanie moim słuchaczom o skomplikowanym systemie urządzenia świata, odkryciach wielkich naukowców, których wizerunki znamy tylko ze zdjęć lub z tego, co napiszą o nich media. Przez wiele lat szukałem klucza otwierającego serce wiedzy i sposobu, jak o tym mówić prosto, ale ciekawie, może czasem i dowcipnie. A w miłym towarzystwie czas biegnie szybko, więc zanim się obejrzałem, jestem już komentatorem w Jedynce.

I kolejny przypadek, który bardzo sobie cenię – to wielka przygoda z „Forum Akademickim”. Dlaczego to dla mnie takie ważne? Bo kolejny szczęśliwy przypadek, tym razem poznania dziennikarzy z FA, pozwolił odkryć w sobie pokłady, o których nie miałem pojęcia. Nie zawsze bowiem redaktorzy radiowi, mówiący na co dzień do mikrofonu, mają dar pisania. To wielka sztuka wyrazić słowami uczucia, napisać o tym, co ważne i trudne. I to dzięki Redakcji i red. Grzesiowi Filipowi uwierzyłem, że tekst, podobnie jak scenariusz radiowy, może być dla czytelnika teatrem wyobraźni. Słowa zaś są jak rekwizyty sceniczne pobudzające wyobraźnię. I za to odkrycie mocy słowa, pisanego całkiem… nieprzypadkowo, dziękuję Kolegom z „Forum Akademickiego”.

Artur Wolski, komentator i dziennikarz Pr. 1 Polskiego Radia

Było warto

W kwietniu 2001 dowiedziałem się, że w „moim” zakładzie dzieją się sprawy dziwne (np. człowiek pracuje 32 godziny dziennie). Okazało się też, że jako kierownik zakładu nie mogę z tym nic zrobić, a sytuacja całego wydziału jest jeszcze gorsza. Zareagowałem jak matoł – interweniowałem u władz uczelni, licząc, że szybko sprawę wyprostują. Przez rok napisałem kilkadziesiąt pism do Rady Wydziału, rektora, Senatu i wszystkich możliwych organów uczelni. Do ministra też. Zero efektów. Poradzono mi w końcu, bym sprawę opisał w FA. Anonimowo, aby nie szkodzić uczelni. Redakcja na to przystała, zaproponowała mi pseudonim Mikołaj Korzec i umieściła w piśmie moje trzy teksty. Był to opis moich perypetii bez refleksji na temat ich kontekstu, tj. sytuacji w środowisku akademickim RP.

Potem napisałem jeszcze kilka tekstów „ogólnych”, głównie o iluzjach co do wartości nauki i perspektyw poprawy tego, co mamy. Pisanie w FA wymusiło na mnie sporo przemyśleń na temat związków organizacji nauki i szkolnictwa wyższego z mentalnością naukowców i nauczycieli akademickich. To mój profit z pisania w FA. Może mało wymierny, ale odczuwalny. Po stronie strat – ale to bardziej za całokształt „szkodzenia uczelni” niż pisania w FA – zanotowałbym np. „potępienie” przez środowisko, utratę dodatkowych zarobków czy wywalenie z pracy. Per saldo było jednak warto; bez tych doświadczeń nie zrozumiałbym funkcjonowania wielu mechanizmów społecznych. Nie tylko w nauce.

Dla ewentualnych naśladowców przekraczających „linię cienia” mam radę: droga służbowa jest w takich sytuacjach najlepszym sposobem na zawalenie sprawy. Wszelkie działania należy rozpatrywać w kategoriach zwycięstwa lub klęski. Zapomnieć o tzw. zasadach i pamiętać, że zwycięzców się nie sądzi.

Dr Waldemar Korczyński, matematyk, emerytowany pracownik Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach.

W nośnej formule

„Przegląd Akademicki” przyjął kiedyś rozsądnie, a „Forum Akademickie” utrzymało i wzbogaciło, główną formułę czasopisma, polegającą na publikowaniu informacji, opinii oraz refleksji o całym naszym życiu akademickim, w jego różnych przejawach. To jest formuła nośna i na tyle atrakcyjna, że zachęca do aktywnego udziału, a więc do zabrania głosu – czego Redakcja życzliwie nie utrudnia. Nie wiem natomiast, jak wygląda rozpowszechnianie i odbiór; podejrzewam, że nie najlepiej, skoro trzeba było przejść na publikowanie bezhonoraryjne.

Z czasem bardzo sprytnie dodano promocyjną wersję elektroniczną i to był pomysł dobry oraz inteligentny. Także przegląd informacji o różnych uczelniach i ośrodkach akademickich, ukształtowany w postaci lapidarnych i zwartych „zajawek”, uważam za interesujący i adekwatny do jednej z głównych intencji tego czasopisma: jesteśmy razem i próbujemy się wzajemnie o sobie informować. Ale najciekawsze są wszystkie te krótsze i dłuższe wypowiedzi, które prezentują czyjeś autentyczne przemyślenia na temat tego, w czym uczestniczymy.

Szczególnie wysoko oceniam poza tym to, co robi dr Marek Wroński – właściwie osamotniony w publicznych zabiegach o czystość nauki. Nie wiem, dlaczego utarło się przekonanie, że o tym nie bardzo wypada dyskutować na szerokim forum. Niektórych razi upór i ostra tonacja Wrońskiego, lecz nie mają racji. Mowa przecież o paskudnym złodziejstwie, o którym nie można rozmawiać w tonacji aksamitnej.

Natomiast nie podobają mi się wypowiedzi przeróżnych naukowych oficjeli, nadmiernie zadowolonych z siebie i opowiadających różne dyrdymały, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. Na ogół przeciętną, a czasami zgrzebną. Jesteśmy bardziej Grecją niż Japonią nauki, co trzeba przyjąć z kreatywną pokorą; prężenie rachitycznych muskułów razi.

Nie zachwyca mnie także „Forum Książki”, nieciekawe, wyjałowione z interesujących pomysłów. Radosne wypowiedzi akademickich wydawców (a te tam dominują) ignorują fakt, że praktyka edycji książek naukowych przez mnóstwo maleńkich, przyuczelnianych firm edytorskich, to – poza wyjątkami – relikt minionej epoki. Zmiany muszą nastąpić i będą bolały. Otóż tego tam nie widać. A już spisywanie „ciurkiem” publikacji, uporządkowanych według firm edytorskich, uważam za całkowite nieporozumienie: z tego praktycznie nie da się skorzystać.

Jednak tematyczna, gatunkowa oraz autorska rozmaitość, prezentowana w FA, to właśnie ma do siebie, że nie wszystko musi podobać się wszystkim. Większość publikowanych tu tekstów czytam z przyjemnością i zaciekawieniem, te zaś, które omijam szerokim łukiem, mogą akurat odpowiadać komuś innemu.

No i bardzo dobrze. Nie ma bowiem nic nudniejszego i mniej produktywnego, niż ugłaskana jednomyślność.

Prof. dr hab. Jacek Wojciechowski, bibliotekoznawca i literaturoznawca, pracownik Instytutu Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Zaszczyt i wyróżnienie

Moja przygoda z „Forum Akademickim” trwa już przeszło 11 lat. Ni mniej, ni więcej obchodzę właśnie stalową rocznicę tego „związku”. Ta stal hartowała się od samego początku. Nie mogę bowiem przy okazji nie wspomnieć o pewnym ryzyku, jakie podjąłem. Chodzi o to, że poszukiwano wówczas – co było wyraźnie zaznaczone, a co w dużej części rozumiem po dziś dzień – dziennikarza płci pięknej. Czyli najogólniej mówiąc, odmiennej niż moja. Nie bacząc na to i mało przejmując się swoją fizys, poszedłem, zobaczyłem i… tak już zostało. Przekora, nie tyle uwarunkowana genetycznie, ile przypisana niejako do daty urodzenia (prima aprilis), pomogła otworzyć zupełnie nowy, a przy tym bardzo ważny rozdział w moim życiu.

Możliwość publikacji na łamach „Forum Akademickiego” poczytuję sobie bowiem za zaszczyt i spore wyróżnienie. Tym bardziej, gdy odwiedzając w laboratoriach naukowców wielu dziedzin, i to zarówno starszego, jak i młodszego pokolenia, niezmiennie od lat za każdym razem doświadczam wyrazów sympatii i uznania. Dla całej redakcji. Najbardziej wyraźne i czytelne były one przed kilku laty, gdy losy pisma – tak to czuliśmy – wisiały na włosku i zdaje się, że ta solidarność w dużym stopniu dodawała skrzydeł do mierzenia się z przyziemnymi trudnościami. Pomagało. Oczywiście, były też i wzloty, chwile przyjemniejsze, a wszystkie one cementowały, czy nawiązując do wstępu – hartowały moją współpracę z FA, która – choćby z racji jej charakteru i mojego oddalenia od codziennego życia redakcji – stopniowo, systematycznie dojrzewała, z każdym kolejnym rokiem nabierając wyrazu.

Cieszę się więc nie tylko z samego jubileuszu, ale i z dołożenia doń także swojej cegiełki. Z tego, że wraz z upływem lat pismo nie zatraciło swej istoty i tego, co od początku było w nim najcenniejsze – łamy zawsze stanowiły forum całego środowiska akademickiego.

Mariusz Karwowski, dziennikarz, popularyzator nauki

Dlaczego czytam „Forum Akademickie”?

„Forum Akademickie” czytam „od zawsze”. Mam też nadzieję, że FA będzie bez przeszkód (także tych najważniejszych – finansowych) ukazywało się przez następne lata, z pożytkiem dla społeczności akademickiej i wszystkich tych, którzy chcą (czy powinni) śledzić to, co się dzieje w środowisku akademickim i na styku uczelni oraz instytucji szeroko pojmowanej praktyki społecznej.

Myślę, że ukazywanie się – nie waham się użyć tego określenia – bardzo ważnego dla naszego środowiska czasopisma sprawia, że różne problemy, także te wstydliwe, które niektórzy chcieliby „zamieść pod dywan”, gdyż nie przynoszą nam chluby, stają się transparentne. Nie sposób, w tym właśnie kontekście, nie wskazać na arcyważny i ciekawy cykl publikacji dr. Marka Wrońskiego „Z archiwum nieuczciwości naukowej”. Myślę, że właśnie dzięki wielkiemu uporowi i determinacji autora cyklu i jego wnikliwości światło dzienne ujrzały sprawy (plagiaty, oszustwa naukowe, konflikty interesów – inaczej: sprzeniewierzanie się kodeksowi dobrych obyczajów w nauce), które inaczej byłyby dawno zapomniane, a ich negatywni bohaterowie nadal popełnialiby plagiaty czy „załatwiali” sobie doktoraty, habilitacje, profesury itp.

Rzecz jasna FA nie tylko (mimo że to bardzo ważne kwestie) tropi różne przejawy nieuczciwości w nauce i kształceniu akademickim. Drukuje także – i to pisane przez doświadczonych, z istotnymi osiągnięciami badawczymi uczonych – prace popularyzujące różne warsztaty naukowe, pokazujące jak wyniki badań naukowych przenikają do praktyki społecznej czy przybliżające mniej znane dyscypliny naukowe. Bardzo ważne, zwłaszcza dla „młodzieży” naukowej, są też dwa cykle: „Kartki z dziejów nauki w Polsce” oraz „Rody uczone”. Zwłaszcza ten drugi pokazuje, że nauka ma swoją historię i że można ją śledzić także poprzez losy rodzin, w których kolejne pokolenia oddawały się działalności badawczej.

Mogę zatem, i to bez przesady, powiedzieć, że FA spełnia bardzo ważną rolę formacyjną w środowisku akademickim, zwłaszcza względem tych magistrów i doktorów, którzy znajdują się dopiero na początku pięknej, ale niekiedy wyboistej drogi kariery naukowej. Tej roli nie sposób przecenić!

FA dostarcza także bardzo pożytecznych informacji o toczących się pracach nad nowymi rozwiązaniami legislacyjnymi, które zmienią warunki pracy, kariery akademickiej i studiowania – niestety nie zawsze na lepsze. Tak było na przykład z dyskusją nad nowym kształtem pakietu ustaw i rozporządzeń dotyczących nauki i szkolnictwa wyższego. Zresztą kolejne pomysły resortu są nadal dyskutowane na łamach FA.

Bardzo liczne i mocno zróżnicowane polskie środowisko akademickie, dzięki wytrwałej działalności zespołu redakcyjnego oraz osób stale z nim współpracujących, ale też i tych okazjonalnie piszących do FA, gdyż „coś” ich głęboko poruszyło, gdyż nie mogli zaakceptować jakichś nowych propozycji poprawienia świata, zyskuje rzetelne informacje i takież opinie. Wedle mojej wiedzy, FA to jedyna taka poważna i bogata platforma służąca wymianie przydatnych członkom społeczności akademickiej informacji. To także źródło rzetelnej wiedzy o środowisku akademickim dla wszystkich, którzy interesują się tym, co nurtuje badaczy pracujących w instytutach badawczych czy na uczelniach, ale i studentów. Dopełnieniem FA jest dodatek „Forum Książki”.

Rozwinięciem zaś papierowej wersji FA jest bogata i – mimo natłoku informacji – przejrzysta strona internetowa „Forum Akademickie. Portal środowiska akademickiego i naukowego”. To dzięki niej możemy wcześniej „zajrzeć” do najnowszego numeru FA (szkoda, że nie wszystkie tytuły są aktywne i niektóre z nich można przeczytać dopiero w klasycznej wersji pisma. Myślę, że wersja elektroniczna wyprze papierową – zwłaszcza gdy ta pierwsza będzie wierną kopią (jeśli chodzi o zawartość poszczególnych numerów) tej drugiej. To, co szczególnie cenne, jeśli chodzi o portal internetowy, to bogate archiwum. Sam często z niego korzystam – jego adres mam w „ulubionych”. Nie wyobrażam sobie, że któregoś dnia portal mógłby zniknąć. Moim zdaniem, jeżeli wolno mi coś sugerować, należałoby skupić się właśnie na rozbudowie portalu. To przyszłość. Tą drogą informacja dociera najszybciej. Wcześniej czy później, a zapewne wcześniej, FA i tak będzie docierało do odbiorców tylko drogą elektroniczną. Dziś, gdy piszę ten tekst, też mam na podglądzie elektroniczny numer 11. FA. I gdyby nie to, że nie wszystkie artykuły mogę otworzyć w elektronicznym wydaniu, to po papierową wersję już bym nie sięgnął.

Redakcji życzę, aby nadal kompetentnie i wytrwale (borykając się zapewne z problemami ekonomicznymi) kierowała tak bardzo ważnym dla całego środowiska naukowego czasopismem i portalem internetowym.

Prof. dr hab. Jerzy Marian Brzeziński, psycholog, dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Czas przełomu i wielkich zmian

„Forum Akademickie”, a wcześniej „Przegląd Akademicki”, kojarzą mi się z czasem przełomu i wielkich przemian w edukacji. Zaczęło się wraz z wielkimi zmianami po roku 1989, przemianami politycznymi, gospodarczymi i wielkim powiewem wolności, możliwości dyskutowania. W tym entuzjastycznym czasie pojawił się „Przegląd Akademicki”. Z pismem rozpocząłem współpracę jako… gazeciarz. Jako młody asystent na dorobku szukałem nie tylko źródeł inspiracji, ale i możliwości dorobienia. Sprzedawałem „Przegląd”, kolportując po różnych punktach olsztyńskich uczelni. Było to odkrywanie nowego świata i wolnego rynku. Finansowo niewiele z tego wyszło, ale zostały bezcenne doświadczenia i poczucie współuczestnictwa.

Pisałem do „Przeglądu” krótkie informacje z akademickiego Olsztyna, z okresu tworzenia uniwersytetu. Była to niejako chęć dzielenia się radością zmian, a jednocześnie uczenie się zarówno dziennikarstwa obywatelskiego, jak i popularyzacji nauki (w szczególności mojej dyscypliny). Ale z jeszcze większą ciekawością czytałem „Przegląd”, a potem „Forum Akademickie”. Bo tam znajdowałem ciekawe dyskusje, pogłębione analizy, próby diagnozy sytuacji oraz objaśnianie reform. Czyli tego, co nas czeka i co się wdraża. Dorabianie „gazeciarstwem” było próbą znalezienia funduszy na regularne kupowanie prasy akademickiej.

Informacje z pierwszej ręki „reformatorów” były ważne, bo dawały niezależność… od uczelnianych koterii, od zarządzania i reglamentowania informacji. Dawały szaremu pracownikowi uczelni szansę usłyszenia tego, co się dzieje, znacznie wcześniej niż przez powolne młyny wewnętrznych i niezwykle kapryśnych kanałów administracyjnych. I co ważne – w formie niezmienionej i niewypaczonej przez intencje „zarządzających koncesjonowanymi informacjami” oraz przeciwników jakichkolwiek zmian. Ta wolność i informacyjna niezależność dawały szansę lepiej rozumieć to, co się w polskiej edukacji dzieje i jak się do nadchodzących zmian przygotować. Jak w nich współuczestniczyć.

Obecnie ponownie znaleźliśmy się w sytuacji wielkich przemian i dogłębnych reform. Ponownie częściej sięgam po „Forum Akademickie” (częściej w wersji elektronicznej – bo to również znak czasu). Szukam pogłębionych i sensownych diagnoz sytuacji: skąd się biorą problemy współczesnej edukacji i nauki, jakie są kierunki zmian globalnie i lokalnie, jaka przyszłość czeka naukę, co i jak robią inni, co o zmianach sądzą. I szukam informacji strategicznych, jak się odnaleźć we współczesności akademickiej: czego i jak nauczać, aby nasze uniwersytety nie kształciły sfrustrowanych bezrobotnych. Poprzez informacje i dyskusje zamieszczane na łamach „Forum” (jak i stronie internetowej) chcę umieć się odnaleźć w codziennej pracy naukowej i dydaktycznej. Chcę posłuchać mądrzejszych. Nie czytam nudnej, administracyjnej sprawozdawczości, bo ta wylicza, a niczego nie wyjaśnia.

Chciałbym, żeby „Forum” było pismem ludzi nauki i uniwersytetu, a nie tylko administracji. Ale w największym stopniu to od nas samych zależy, czy będziemy czytali, dyskutowali i pisali. Czytali i przeglądali na ekranach smartfonów… Jakkolwiek dla wyważonych, przemyślanych i pogłębionych wypowiedzi papier i dłuższy cykl wydawniczy jest jak najbardziej właściwy. Bo daje czas do namysłu zarówno w trakcie pisania, jak i czytania.

Dr hab. Stanisław Czachorowski, prof. UWM, Katedra Ekologii i Ochrony Środowiska, Wydział Biologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.