Istota inteligenckiej tradycji

Rozmowa z red. Magdaleną Bajer, autorką cyklu „Rody uczone”

Czy pamięta Pani, kiedy rozpoczęła współpracę z „Forum Akademickim”?

To było na pewno po roku 1995. Wtedy rozpoczęła się emisja programu „Rody uczone” w pierwszym programie Polskiego Radia, a później w Radio Bis, a bodaj rok później, czyli pewnie w 1996 r., cykl pod tym samym tytułem zaczął ukazywać się w „Forum Akademickim”.

Czyli na początku cykl ukazywał się równolegle w radio i gazecie. Kiedy to się zmieniło?

Tę datę pamiętam dokładnie. To było w roku 2003. Wtedy Radio Bis przekształciło się w coś zupełnie innego i nie było zapotrzebowania na takie audycje. Odtąd cykl miał tylko charakter artykułów.

Jak się przekładała półgodzinna audycja na dwukolumnowy artykuł?

Nie było większego problemu. Może trochę skrótów. Za to można było pokazać zdjęcia.

Skąd pomysł na taką tematykę?

Istniało kiedyś Towarzystwo Popierania i Krzewienia Nauk. Zaprosił mnie do niego śp. prof. Grzegorz Białkowski. Tam spotykałam się z różnymi naukowcami. Pewnego razu prof. Maciej Grabski powiedział: „Robi Pani różne audycje o nauce. Może by pani pomyślała nie o zwykłej popularyzacji, ale o czymś innym, czego jeszcze nie ma. Może więcej o ludziach”. A przecież mnie chodziło także o to, żeby pokazać przeżycia, które towarzyszą pracy naukowej. Zaczęła mnie intrygować ta myśl i stopniowo wykluł się pomysł na cykl reportaży radiowych. Założenie było takie, żeby pokazywać, co jest istotą tradycji inteligenckiej, a nie tylko zajęcia uczonych. Pośrednio więc na powstanie tego cyklu miał wpływ prof. Grabski.

Jak się rozmawia z uczonymi o ich prywatnym życiu? Czy trudno do nich dotrzeć?

Z kim się łatwiej rozmawia: z przedstawicielami nauk ścisłych czy z humanistami?

Łatwiej mi się rozmawia z przedstawicielami nauk ścisłych, przyrodniczych, lekarzami. Skończyłam polonistykę wrocławską, rzadko jednak rozmawiam z humanistami, a już szczególnie z polonistami, bo spodziewam się, że oni będą uważali, że powinnam wszystko, a przynajmniej stosunkowo dużo wiedzieć. Zatem często nie wypada mi pytać „co to jest?”. A gdy rozmawiałam z matematykiem, np. prof. Hugonem Steinhausem, mogłam o wszystko zapytać z pozycji zupełnego laika.

Jaki obraz polskiej nauki ma Pani po latach poznawania polskich „akademickich” rodów?

Powtarzają się pewne rysy, pielęgnowane w tych uczonych rodzinach cechy, cnoty. Nie spotkałam takiego rodu, w którym nie podkreślano tolerancji, otwartości, szacunku dla innych. Niektórzy to bardzo akcentują, u innych po prostu to widać, choć o tym nie mówią.

Czy mówi się o tradycji?

Różnie, ale generalnie tradycję się pamięta. Spotkałam chyba tylko jedną rodzinę, gdzie musiałam wyduszać wspomnienia, bo oni nie przywiązywali wagi do przeszłości. To był jednak wyjątek. Niektórzy specjalnie przygotowywali się do naszych spotkań. Wyszukiwali stare zdjęcia, wyciągali pamiętniki. Inni pielęgnują tradycje i te wszystkie rzeczy mają pod ręką. W radio te zdjęcia się nie przydawały, w czasopiśmie – jak najbardziej.

Jaki wpływ na Pani życie zawodowe ma publikacja artykułów z cyklu „Rody uczone”? A może także wpłynęła na życie prywatne?

To mi daje dużo satysfakcji, przyjemności takich czysto ludzkich, wynikających z rozmów z niezwykle interesującymi ludźmi o wysokiej kulturze. Dowiaduję się wielu rzeczy, których nie wiedzą nawet ich koledzy w środowisku naukowym. Prof. Grabski nieraz mówi mi: „Nie wiedziałem tego czy tamtego o ludziach, których skądinąd znam”. Z tych spotkań wynika, że warstwa inteligencji w Polsce jest dość cienka. Po jakimś czasie powtarzają się pewne koligacje, związki rodzinne, towarzyskie, koleżeńskie. To się często zbliża do mojej rodziny: ktoś był czyimś uczniem, gdzieś razem studiowali, byli na stażu, spotykali się na konferencjach.

Jaki ten świat jest mały...

Tak. Ale ta warstwa ewoluuje. Powinno się zrobić coś - cykl artykułów, badania - o nowej inteligencji.

Rozmawiał Piotr Kieraciński