Jeszcze o GMO

Piotr Müldner-Nieckowski

Ludzie czasem chcą mnie zmusić, żebym pisał nie o tym, o czym bym chciał, ale o tym, co ich zdaniem powinno być napisane i co więcej: tak, jak by oni chcieli, żeby było napisane. Niestety, nie mogę poddać się tej presji. Będę pisał tak i tylko tak, jak mi dyktują obserwacja, wiedza i sumienie. Ktoś napisał do mnie – mejlowo oraz anonimowo oczywiście – abym się odniósł do dowodu na nieistnienie Boga, z adresem do „katoli”, niech mają o czym myśleć. Ma ten dowód, według korespondenta, brzmieć tak jak w Wikipedii i mieć postać pytania: „Czy Bóg jako istota wszechmogąca może stworzyć taki kamień, którego sam nie mógłby podnieść?”. Pytanie typowo schizofreniczne. Prawidłowo skonstruowane jako paradoks logiczny, ma fałszywy punkt wyjścia. Fałsz polega na nieuprawnionej personifikacji transcendetnego Boga jako bytu, np. przyjęciu tezy, że Bóg ma ręce i podnosi. Korespondent chce na mnie wymóc, abym uznał, że Bóg jest człowiekiem takim jak on sam, to znaczy, że jest moim korespondentem. Zapraszam na rozmowę przy kawie, koniecznie po przestudiowaniu wszystkich znanych koncepcji Boga w historii filozofii i religii, ale nie w redakcji, bo mieszkam od niej daleko.

Że mieszkam blisko, sądzi inna osoba, która chybcikiem przeczytała mój poprzedni artykuł. Chybcikiem, to za słabo powiedziane. Po prostu zrozumiała z niego tylko to, co chciała, a mianowicie, że jestem zwolennikiem GMO. Osoba życzyła sobie, abym stawił się w redakcji „Forum” konkretnego dnia o konkretnej godzinie (uważa, że ma prawo tego żądać), w przeciwnym razie podejmie kroki. Tymczasem – daję słowo – nigdy w tej redakcji nie byłem, choć ją bardzo lubię. Nie wiem nawet, czy jest tam gdzie usiąść. Nie wiem też, o czym miałbym rozmawiać, skoro nigdy nie pisałem, że GMO są dobre czy złe, szkodliwe czy nie. Pisałem jedynie, że ludzie zobowiązani do rzetelnego informowania, informują o istocie GMO kłamliwie, fałszywie albo błędnie.

Jako wywołany do tablicy mogę swoje zdanie na temat GMO powiedzieć, korona mi z głowy nie spadnie. Uważam, że skoro nie ma żadnych, ale to żadnych dowodów naukowych na szkodliwość GMO, tj. zatruwanie organizmu obcymi genami, rakotwórczość i tak dalej, to nie ma też powodu, aby je za szkodliwe czy trujące uważać. Tylko zupełny nieuk, który nie uważał na lekcjach biologii, może twierdzić, że geny, niczym promieniowanie radioaktywne albo robaki, rozchodzą się po ludziach. Natomiast twierdzę, że GMO są ohydne, niesmaczne, a nawet wręcz smaku pozbawione (przynajmniej te, których miałem okazję próbować) i byle jak pachną. Uważam też, że GMO zostały stworzone nie dla dobra ludzkości, ale po to, żeby zdominować gospodarkę z pewnym trudem wytwarzającą żywność normalną, smaczną i pachnącą. I na tym polega zagrożenie główne. Jest antypolskie. Popieranie GMO ma uderzyć przede wszystkim w nasze rolnictwo. Po pierwsze rośliny genetycznie zmodyfikowane na ogół nie rozmnażają się samodzielnie, a odpowiednie ziarno przed każdym siewem trzeba kupować od producentów, i to tylko takich, którzy są dysponentami patentów. To oni będą dyktowali ceny, ilości i typy. GMO mają tę właściwość, że z łatwością prowadzą do zaniku produkcji i ostatecznie likwidacji rezerwy nasiennej, co ma na zawsze wyeliminować rośliny „tradycyjne” i uzależnić rolników od globalnej firmy. GMO krzyżują się z innymi roślinami i tworzą „superchwasty”, a to poważnie zagraża uprawom normalnym. GMO bynajmniej nie dają większych plonów, natomiast znacząco zakłócają ekosystemy, ponieważ już teraz (Argentyna) pojawiła się konieczność zwielokrotnienia dawek herbicydów i pestycydów dla utrzymania upraw.

Wolałbym, aby organizacja Greenpeace szermowała takimi argumentami, a nie czarowała magią „zagrożenia genami”, czyli żeby nie fałszowała. Dlaczego tego nie robi i wysuwa na czoło „dowody” emocjonalne, jeden Pan Bóg raczy wiedzieć. To, że ktoś coś przypuszcza, albo że czegoś się boi, nie może być argumentem.

Mój drogi korespondent sugeruje, że te wirusy i – co ciekawe – bakterie, którymi są zarażane rośliny w celu modyfikacji, przechodzą do ich nasionek, z nasionek na nowe roślinki (już teraz GMO) i w końcu z roślinek podstępnie wraz z genami przeczołgują się na człowieka. Tymczasem wiadomo, że nie tak się otrzymuje organizmy genetycznie modyfikowane, ale przez pobranie, sprawdzenie i wyselekcjonowanie pojedynczych komórek przeznaczonych do manipulacji, wprowadzenie do nich genu za pomocą specjalnego znacznika (niekoniecznie wirusa i na pewno nie bakterii), i dopiero teraz hodowlę tkanek, a z niej całej pierwszej rośliny GM, która staje się pierwszym osobnikiem nowej odmiany.

Niezależnie od tego podaję do ogólnej wiadomości, że autor listu do mnie w sprawie GMO też przenosi geny, i to całymi kilogramami, i jego żona, i – o ile je mają – ich dzieci, które z genami (każde ze swoimi) biegają, jeżdżą na rowerze i zakłócają spokój sąsiadom, a jeśli się dobrze przyjrzymy, to może same ochoczo próbują przenosić geny na następnych poszkodowanych.

Do czego to doszło. Dzieci się czepiam.

e-mail: piotr@muldner.pl