Mycielscy

Magdalena Bajer

Szereg lat temu spisałam część rodzinnej historii Mycielskich, losy potomków jednej linii – małopolskiej czy też galicyjskiej, którzy po drugiej wojnie światowej znaleźli się we Wrocławiu i w Warszawie, kontynuując uczoną tradycję, jaka naznaczyła dzieje tego i spokrewnionych z nim rodów już w poprzednich wiekach, a zintensyfikowała się w ubiegłym stuleciu.

Rodzina jest szeroko rozgałęziona i spokrewniona bądź skoligacona z najznamienitszymi rodami Rzeczypospolitej szlacheckiej oraz międzywojennej, takimi jak Radziwiłłowie, Wiśniowieccy, Potoccy, Tarnowscy, Szembekowie, Dzieduszyccy.

W Wielkopolsce leżało Mycielino, własność, raczej wedle legendy od czasów średniowiecznych, rycerza pieczętującego się herbem Dołęga. Dokumenty potwierdzają obecność Mycielskich w tym rodowym gnieździe w wieku XVIII, a korona dodana do herbu znamionuje tytuł hrabiowski, uzyskany od cesarza Fryderyka Wielkiego. W okresie zaborów Józef Mycielski, który kończył szkoły i studiował w Krakowie, żonaty z Walerią Tarnowską, siostrą wielkiego polihistora, rektora UJ i prezesa Akademii Umiejętności, Stanisława Tarnowskiego, przeniósł się z Wielkopolski do Galicji, gdzie kupił stuhektarowy majątek – Wiśniową.

Nadchodził czas formowania się warstwy inteligenckiej – z najświatlejszych, zarazem najśmielszych synów rodzin szlacheckich i magnackich, nierzadko zmuszonych do opuszczania dworów oraz pałaców wskutek represji zaborców. Warto się przyjrzeć owym domom rodzinnym, gdyż kształtowały się tam umysły i osobowości pozwalające przetrwać historyczne klęski, przenieść decydujące o tym wartości w epokę zamierzonego przerwania tradycji, zniweczenia tożsamości i ocalić. Losy Mycielskich dostarczają na to wymownych przykładów i ważkich argumentów.

Przed końcem świata

Mycielscy z Wiśniowej zgromadzili tam bogate zbiory dzieł sztuki, w tym cenną kolekcję miniatur, znajdującą się obecnie w Rapperswilu. Najstarszy syn, Jerzy, wychowany w takim domu, choć skończył studia historyczne, sztuką interesował się całe życie. Pomnożył znacznie rodzinne zbiory, zapisując w testamencie ponad 460 obrazów – polskich i obcych autorów – zbiorom wawelskim, uniwersyteckiemu Zakładowi Historii Sztuki – bibliotekę oraz kilkaset rycin i litografii.

Młodszy syn, Jan, skończywszy studia rolnicze gospodarował w Wiśniowej, ale także administrował wielkimi majątkami – Lubomirskich i Dzieduszyckich, ponadto zaś uczył młodych ziemian nowoczesnej agronomii i wychowywał na dobrych dziedziców. Zmarły w tym roku Piotr Mycielski – z linii węgierskiej (po matce), którą przedstawię w następnym numerze – opisywał dwór w Wiśniowej jako jedną z najpiękniejszych w Polsce siedzib, a dęby i świerki w jego otoczeniu uznał za niedające się porównać z żadnymi innymi.

W podkrakowskim majątku Łuczanowice przyszedł na świat Andrzej Mycielski (ojciec trójki profesorów, moich rozmówców sprzed lat), przyszły profesor prawa we Wrocławiu, który napisał dwuczęściowy pamiętnik Chwile czasu minionego (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 1992; wszystkie cytaty w tekście pochodzą z tej książki), poświęcając go wnukom, dla których ten zapis przemian historycznych i geograficznych przemieszczeń, na barwnym tle życia w dworze ziemiańskim z początków XX wieku jest umocnieniem tożsamości i wynikającym stąd zobowiązaniem. Autor patrzy na świat swego dzieciństwa i młodości z dystansu – często krytycznie, ale i z uznaniem dla intelektualnej, a przede wszystkim kulturowej schedy, jaką z tego świata wyniósł. Jego długie, do końca czynne życie wyraziście obrazuje ową typową drogę z warstwy ziemiańskiej do elity akademickiej – przez parę epok i odległych od siebie miejsc zamieszkania oraz pracy.

„Były zajęcia dla górnych warstw odpowiednie, a były też kiedyś nieodpowiednie. Wśród pierwszych – przed pierwszą jeszcze wojną światową – zasadnicze miejsce, gdy chodzi o mężczyzn, zajmowało tzw. gospodarowanie w majątku odziedziczonym po rodzicach i ewentualnie hołdowanie różnym pasjom dodatkowym. Wielki pan mógł polować na dzikie zwierzęta w Afryce i brać udział w wyścigach konnych, ale również, w zależności od upodobań, mógł zajmować się czymś znacznie szlachetniejszym: być muzykiem wirtuozem czy kompozytorem, ornitologiem, poświęcać wiele czasu na kolekcjonowanie książek czy obrazów, zbieranie starych monet itp. (…) W obdarzonej samorządem Galicji tych dróg otwierało się więcej. Można było np. pracować w miejscowej radzie powiatowej bądź, idąc śladami Potockiego z Krzeszowic, Sanguszki z Gumnisk czy Tarnowskiego z Dzikowa, obrać karierę polityczną, czy też – od biedy! – naukową. Można było zostać na początku starostą i z kolei namiestnikiem, zdobywać szlify w wojsku austriackim, zostać dyplomatą, posłem do sejmu galicyjskiego, a następnie marszałkiem krajowym, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego”.

Wszystkie te drogi i szczeble kariery przechodzili oraz osiągali przedstawiciele rodu Mycielskich.

Nasiąkanie

Urodzony w 1900 r. w Krakowie Andrzej Mycielski w rodzinnym mieście uczył się w Gimnazjum im. Jana Sobieskiego, po czym ukończył studia prawnicze (jedna ze ścieżek młodych ziemian obok agronomii), uzyskując stopień doktora w zakresie prawa kanonicznego i prawa cywilnego w r. 1925. Czas studiów przeżył intensywnie, korzystając, ile możliwe, z dostępu do najwybitniejszych uczonych, nasiąkając atmosferą nieustającej debaty akademickiej, do jakiej przysposobił go dom łucznowicki, otwarty zawsze dla literatów, poetów, artystów, uczonych, wszelkiego typu intelektualnych oraz duchowych oryginałów.

„Kontakty z naszymi mistrzami nie ograniczały się jedynie do wykładów czy też seminariów, do zajęć formalnie objętych planem i rozkładem godzin. Rozwijały się one również często w formie znacznie mniej oficjalnej, w ramach różnych przyjęć studenckich czy też nawet towarzyskich – w domach samych profesorów. Osobiście w latach mych studiów uniwersyteckich nie stroniłem nigdy od spotkań tego właśnie typu. Brałem udział w przeróżnych imprezach Koła Prawników i „Bratniaka”, konwersatoriach przy herbatce w saloniku starego Krzymuskiego, w podwieczorkowych sympozjach u Estreicherów czy też Zollów”.

W latach 1926 i 1933 Andrzej Mycielski uzupełniał studia we Francji i zaraz po powrocie habilitował się z prawa politycznego oraz nauki o państwie w wileńskim Uniwersytecie Stefana Batorego. Tam też, a także w Szkole Nauk Politycznych wykładał aż do wybuchu drugiej wojny światowej, dojeżdżając z wykładami o prawie konstytucyjnym na Uniwersytet Warszawski. Nie został, zgodnie z cytowanym wyżej schematem kariery, profesorem UJ, ale dane mu było współtworzyć nowy polski uniwersytet na fundamentach przeniesionych ze świata, który przestał istnieć, a pozostał w pamięci.

Naturalną w jego pokoleniu i środowisku koleją rzeczy podczas wojny został członkiem AK, współpracował z redakcją „Małopolskiego Biuletynu Informacyjnego” i, co też naturalne, wykładał prawo w tajnym Uniwersytecie Jagiellońskim.

Nowe miejsce, nowy czas

Po wojnie reforma rolna pozbawiła Mycielskich z Łuczanowic majątku, zabytkowy dwór ludność rozebrała na opał. Docent Andrzej z żoną i trójką dzieci przeniósł się do Krakowa, gdzie znalazł zajęcie wykładowcy w UJ. Niedługo jednak został zaproszony do objęcia Katedry Prawa Państwowego, z obietnicą tytułu profesora nadzwyczajnego, w powstającej we Wrocławiu polskiej uczelni pod nazwą Uniwersytet i Politechnika, jako że dziedziczyła dorobek Uniwersytetu Jana Kazimierza i Politechniki Lwowskiej, utraconych wraz z zawsze wiernym miastem.

Ten czas „pionierski”, jak długo mówiono, znam z autopsji. Moi rodzice (rówieśnicy Andrzeja Mycielskiego, przed wojną adiunkci UJK) znaleźli się we Wrocławiu – ze Lwowa, z okupacyjną przerwą na Rzeszowszczyźnie – w analogicznych okolicznościach i na takich samych warunkach. W grudniu 1945 r. zamieszkaliśmy w tej samej niezniszczonej dzielnicy willowej, co Mycielscy, wielu innych prawników i matematycy Lwowskiej Szkoły. Bliskim sąsiadem autora cytowanych tu wspomnień był mój wuj, także profesor – prawa administracyjnego.

Ludzie organizujący uniwersytet spotykali się we wspólnej stołówce „Mirus”, z hotelem, gdzie część z nich przejściowo mieszkała. Przynosili tam wieści o zabezpieczonych przed niepogodą książkach z uniwersyteckiej biblioteki, o tym, że oszklono którąś z sal wykładowych, o pozyskaniu kogoś na obsadzenie katedry itp. Był krótki czas względnej wolności, której poczucie pomnażały radość ocalałych z wojny, spotkania po rozstaniu, zapał odbudowy. Autor Chwil czasu minionego wspomina w swojej książce biskupińskie przyjęcia w różnych domach profesorskich, nierzadko z tańcami do białego rana.

Czujność władz komunistycznych skierowana była szczególnie na osoby o „złym” pochodzeniu społecznym, w uniwersytecie – na kształcących kadry przyszłych prawników. Andrzej Mycielski tytułu profesorskiego nie otrzymał, mimo spełnienia wszelkich merytorycznych, a i formalnych wymogów, zaś w r. 1951 pozbawiono go wszystkich funkcji administracyjnych w uczeni, zabroniono wykładania na Wydziale Prawa, a także we wrocławskiej Wyższej Szkole Handlowej i Wyższym Studium Nauk Społeczno-Gospodarczych w Katowicach. Dostał pracę w Bibliotece Uniwersyteckiej. W r. 1953 zamieszkał pod Warszawą, oddając się głównie publicystyce i współpracy z Zakładem Czasopiśmiennictwa PAN oraz Instytutem Wydawniczym „PAX”.

Po Październiku, otrzymawszy tytuł profesora nadzwyczajnego, wrócił do swojej wrocławskiej katedry i kierował nią do r. 1969, pełniąc w latach 1961-62 funkcję dziekana Wydziału Prawa. Po przejściu na emeryturę zamieszkał w Warszawie i wykładał historię filozofii prawa w Akademii Teologii Katolickiej. Zmarł w r. 1993, doczekawszy odzyskania przez Polskę suwerenności i zdążył wziąć udział w pracach nad Małą Konstytucją uchwaloną przez sejm kontraktowy w 1992 r.

Biografia prof. Andrzeja Mycielskiego jest modelowa dla dziejów przeważającej części polskich inteligentów, także dla rodzin mających w tradycji wątek akademicki. Stanowi, zogniskowaną w jednostkowym losie, syntezę najnowszej naszej historii i powojennej geografii, z przejmującym nieraz świadectwem godzenia się tylko na to, co nie narusza podstawowej wierności przyjętym zasadom.

„Po roku rozszerzyliśmy nasze włości. Sąsiadująca bowiem z nami, trafiona bombą willa leżała w gruzach, a przynależna do niej parcela tonęła w chwastach. Wydzierżawiliśmy ją od miasta za bardzo drobną roczną opłatą. Kiedy na wiosnę, nająwszy chłopa z końmi, poczęliśmy orać ziemię, zaraz dowcipni moi koledzy zaczęli zwać nas obszarnikami”.

Tysiąc morgów łuczanowickiego majątku rozparcelowano, sama wieś została w 1973 r. włączona w obszar dzielnicy Nowa Huta. Na początku XXI wieku tylko jedna rodzina żyła tam z uprawy roli. Potomkowie Mycielskich, z różnych linii rodziny, ciągle wnoszą wkład w dorobek kultury. ☐