Waltosiowie
Uczona tradycja w rodzinie Waltosiów nie jest bardzo długa, ale – jeśli wolno tak to określić – mocno skondensowana. Jest również zróżnicowana. Z dwóch utytułowanych akademicko przedstawicieli rodu jeden jest profesorem prawa i współczesnym, tj. etatowym, mecenasem sztuki, drugi artystą – malarzem, rzeźbiarzem i profesorem Akademii Sztuk Pięknych.
Większość dokumentów rodzinnych przepadła w czasie wojny. Prof. Jacek Waltoś studiuje to, co pozostało w resztkach archiwum, a prof. Stanisław Waltoś zechciał mi opowiedzieć o tym, co pamięta.
Nazwisko jest spolszczonym: Walter. Najprawdopodobniej w XIV lub XV wieku przybysze z Niemiec osiedlili się w okolicach Rzeszowa, gdzie jest wieś Rudna Wielka, zamieszkała w około siedemdziesięciu procentach przez ludzi o nazwisku Waltoś. Do dzisiaj niewielu z nich opuszcza swoje miejsce urodzenia. Wedle rodzinnej tradycji pradziadek mojego rozmówcy był tam organistą.
W następnym pokoleniu byli już inteligenci, bowiem dwaj synowie pradziadka, Ferdynand i Stanisław, skończyli studia we Lwowie i zostali profesorami gimnazjalnymi. Imiennik wnuka, Stanisław, miał jednego syna – Tadeusza. O kolejach życia swojego ojca pan profesor mówi, że warte są pióra dobrego powieściopisarza albo kamery dobrego reżysera.
Dola – niedola
Owdowiała wcześnie babka, troszcząc się o przyszłość jedynaka oddała go do Korpusu Kadetów we Lwowie, ekskluzywnego gimnazjum dla przyszłych oficerów, a na wszystkie wakacje wysyłała do Francji, żeby się nauczył języka. Tadeusz Waltoś, już uczeń klasy maturalnej, wracał w sierpniu do Polski i w pociągu ze starszym panem rozmawiał szczerze, nie szczędząc słów krytyki pod adresem obozu piłsudczykowskiego. Za parę dni, podczas uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego, okazało się, że ów towarzysz podróży jest nowym komendantem Korpusu Kadetów, który krnąbrnego ucznia natychmiast ze szkoły wyrzucił. Pan profesor konkluduje, że być może dzięki temu jego ojciec uniknął Katynia, nie zostawszy oficerem wojska polskiego.
Po „cywilnej” maturze Tadeusz Waltoś znalazł się na Śląsku i został nauczycielem szkoły zawodowej w Chorzowie. Uzyskawszy uprawnienia czeladnicze piekarza, uczył m.in. francuskiego aż do wybuchu drugiej wojny światowej, przedłużając pedagogiczny wątek rodzinnej tradycji. Pod rządami pruskiego ustawodawstwa, jakie tam obowiązywało, nauczycielom powodziło się materialnie bardzo dobrze – rodzina, w której było już dwóch synów – urodzony w Stanisławowie mój rozmówca, a w Chorzowie młodszy o prawie siedem lat Jacek, miała zawsze pomoc domową, później także nianię, mogła realnie myśleć o kupnie auta, czemu przeszkodziła… historia.
Wojnę rodzina przeżyła w Jaśle, a po wojnie Tadeusz Waltoś wrócił do Chorzowa, gdzie burmistrz zaproponował mu, aby kontynuował swą pozanauczycielską pasję i założył teatr. Przed wojną ojciec przyszłych profesorów grał w zawodowym teatrze, co poświadczają zachowane fotografie i recenzje. Zamysł się nie powiódł i po raz kolejny przyszło zmienić główne życiowe zajęcie.
Jesienią 1946 r. państwo Waltosiowie przenieśli się do Dębicy, „okrutnie wtedy brzydkiego miasta z bardzo fajnymi ludźmi”, aby tam otworzyć wielki powiatowy skład materiałów budowlanych. Jednocześnie ojciec uczył w technikum ekonomicznym. Starszy syn wspomina swoją szkołę – i kolegów, i grono pedagogiczne – bardzo dobrze, mimo narastającej presji narzucanej ideologii, mimo aresztowania nauczycieli związanych z PSL, mimo tego, że nauczanie według obowiązującego programu „stawało się właściwie indoktrynacją”.
„Prywatnej inicjatywie” działo się coraz gorzej, ojca na krótko aresztowano, rodzinę wyrzucono z mieszkania, potrzebnego dyrektorowi odbudowującego się „Stomilu”.
Kraków
W r. 1950 Tadeusz Waltoś postanowił przenieść się z rodziną do Krakowa, co nastąpiło, gdy starszy syn zdał maturę. Dzisiejszy profesor prawa mówi, że brak wówczas systemu informatycznego pozwolił zgubić ślad i uniknąć represji w nowym miejscu. Studia medyczne wyperswadowano mu jednak, jako niedostępne osobie źle widzianej z uwagi na pochodzenie, ostry język i „niezorganizowanej”.
Wybrał prawo, nie doceniając może tego, co wie ex post, że podlegało wtedy „dostosowywaniu do systemu sowieckiego”.
Oczywiste było, że pochodząc z inteligenckiego domu będzie studiował, tak samo jak to, że powinien przestrzegać podstawowych zasad, które zaszczepiano mu przykładem bardziej niż słowami.
Skończywszy studia z bardzo dobrymi wynikami, mgr Stanisław Waltoś otrzymał (obowiązywały nakazy pracy) posadę asesora Prokuratury Miasta Krakowa. Na 10 lat, w czasie których mój rozmówca poznał mądrych i prawych ludzi oraz, jak powiada, nauczył się prawa. Wydział I Prokuratury Wojewódzkiej, gdzie pracował, był „czymś na kształt rzecznika praw obywatelskich na poziomie wojewódzkim”.
W październiku 1956 dwaj młodzi prawnicy: Stanisław Waltoś i Stanisław Salmonowicz (dzisiaj profesor historii prawa w Toruniu), skrytykowali druzgocąco na łamach „Państwa i Prawa” opublikowany właśnie projekt Kodeksu Karnego wzorowany na kodeksie stalinowskim. W parę dni po ukazaniu się artykułu Stanisław Waltoś otrzymał propozycję asystentury u prof. Mariana Cieślaka, u którego pisał pracę magisterską.
Doktorat obronił w 1962, w 1968 habilitował się na podstawie książki, którą uważa za jedną z lepszych w sporej bibliografii autorskiej: Model postępowania przygotowawczego na tle prawo-porównawczym. Szło w niej o to, by postępowanie poprzedzające rozprawę było możliwie szybkie, a jednocześnie spełniało wszystkie wymogi przestrzegania praw człowieka.
Za krytykę inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację władze partyjne odmówiły mu stanowiska docenta, nie zgadzając się również, by objął katedrę w Uniwersytecie Wrocławskim ani Śląskim, które go zapraszały. Etatowym docentem został w 1970, profesorem w 1979. Jest członkiem PAN i PAU.
Dorobek naukowy Stanisława Waltosia liczy kilkaset prac – artykułów i książek, które zawierają nowatorskie koncepcje reform prawa karnego, w wielu elementach zrealizowane, jak kodeks postępowania karnego z 1997 r., którego jest współautorem. W latach 1992-96 był ekspertem Rady Europy w projekcie Europe in the Time of Change, jest członkiem polskich i międzynarodowych organizacji prawników, działa w Komisji Kodyfikacyjnej. Na każdym polu – a prawo karne jest jednym z dwu głównych obszarów aktywności – mój rozmówca interesuje się tym, co nowe, co kiełkuje, w czym widzi przyszłość.
Sztuka
Sztuka pojawiła się w życiu pana profesora w grudniu 1968 r. przypadkowo. Był działaczem PTTK, znajdując w tej stosunkowo niezależnej organizacji namiastkę dawnego harcerstwa. Na wieść o pożarze „Rydlówki” w Bronowicach niedługo przed Bożym Narodzeniem zainicjował z krakowskim oddziałem PTTK odbudowę i urządzenie tam Muzeum Młodej Polski. Jak wspomina, „obczytał się wtedy za wszystkie czasy” – w tym, co dotyczyło Młodej Polski i muzeów w ogólności. Udało się – placówka funkcjonuje do dzisiaj. Prof. Waltoś był przez szereg lat członkiem jej rady programowej. Teraz należy do międzynarodowych organizacji muzealników.
W r. 1976, wróciwszy z prawie rocznego pobytu naukowego w Stanach Zjednoczonych, trafił na szkolenie wojskowe, co było prewencyjnym izolowaniem niebezpiecznych, zdaniem władzy, osób w sytuacji napięcia wywołanego podwyżkami cen. Znaleźli się tam m.in. Andrzej Zoll, Wiesław Dymny, Julian Kornhauser. Po tych, wspaniałych, jak wspominają zgodnie, wakacjach zdarzył się w życiu mojego rozmówcy kolejny decydujący przypadek. Karol Estreicher, odchodzący na emeryturę dyrektor Muzeum UJ, zaproponował mu następstwo po sobie, co było wyłomem w obyczajach PRL, zgodnie z którymi to „czynniki” decydowały o obsadzie ważnych stanowisk.
Po wahaniach Stanisław Waltoś został dyrektorem w lutym 1977. Musi odtąd „wydzierać czas” na lektury, na wyjazdy studyjne za granicę, na zagraniczne wykłady. „Nie powstało parę książek”, które pan profesor chciałby napisać. Powstała natomiast (2004) piękna książka o dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiego Na tropach doktora Fausta i inne szkice.
Wspominając, podczas spotkania z prof. Waltosiem, moje muzealne doświadczenie z trzyletniej pracy w warszawskim Zamku Królewskim, który wtedy kończono urządzać (1982-85), pomyślałam: Dobrze, że nad Collegium Maius czuwa ktoś związany ze sztuką i z historią nie akademicko, ale z wyboru i upodobania, jest bowiem swobodniejszy w łączeniu rzeczy różnej proweniencji, ale podporządkowanych funkcji, jaką muzeum przeznaczył i wedle tej funkcji „zorganizowanych”. Muzeum UJ ma za zadanie pokazywać zwiedzającym historię Almae Mater, jej miejsce w dziejach myśli polskiej i europejskiej, przypominać zasłużone postacie. Za sprawą obecnego dyrektora stało się też żywą placówką kulturalną, miejscem wystaw (w piwnicach gotyckich), spotkań, dyskusji.
Przeplatanie
W rodzinie Waltosiów przeplata się watek naukowy z artystycznym. Być może ten splot jest w genach – ojciec obu profesorów, jak już wiemy, grał w teatrze, ale miał też słuch absolutny i uzdolnienia matematyczne, co nierzadko chodzi w parze. Zdaniem starszego syna owe rodzicielskie talenty zmarnowały się w warunkach PRL-u, których Waltoś senior nie potrafił zaakceptować ani się w nich urządzić.
Młodszy, Jacek, poszedł drogą artystyczną z – również odziedziczonym – wątkiem pedagogicznym.
Ukończywszy krakowską ASP w r. 1963, uprawia malarstwo figuratywne o tematyce egzystencjalnej (cykle Fedra według Racine’a 1971-1974, Płaszcz miłosiernego Samarytanina 1982-83, Ofiarowanie 1992-94), rzeźbę, grafikę, rysunek. Był jednym z założycieli grupy „Wprost”, która rozwiązała się w proteście przeciwko użyciu tej samej nazwy przez nowy tygodnik.
W 1970 rozpoczął pracę nauczyciela akademickiego w poznańskiej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, wracając po kilkunastu latach do macierzystej krakowskiej ASP. W r. 1991 został profesorem. Ma w dorobku, poza dziełami sztuki, wiele artykułów z zakresu krytyki artystycznej.
Publiczność mego pokolenia żywo pamięta wystawę Romantyzm i romantyczność autorstwa Jacka Waltosia i Marka Rostworowskiego, pokazaną w Krakowie w 1975, później w Warszawie. Było to wydarzenie ogromnej wagi – wówczas pionierskie – próba dyskusji z interpretacją epoki romantyzmu poprzez zgromadzenie i zhierarchizowanie dzieł plastycznych tej epoki, stanowiących najpełniejszy wyraz nie tylko stylu, ale programu ideowego, tego, jak się rodził w Polsce, jak rozwijał i zmierzchał. Jedna z pierwszych wystaw tematycznych w bardzo rozległym ujęciu, stanowiąca najzupełniej integralne połączenie historii ojczystej ze sztuką i jej historią.
Sylwetki profesorów Waltosiów wymownie zaświadczają sens przekraczania granic jednej dziedziny nauki, jednej sfery kultury – dla osiągnięć oraz satysfakcji tych, którzy to czynią i dla pożytku ogólnego. ☐
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Historia UJ w ujęciu profesora Stanisława Waltosia i refleksje w tej kwestii
http://blogjw.wordpress.com/2010/06/14/historia-uj-w-ujeciu-profesora-stanislawa-waltosia/
Przypadkowo zajrzałem na stronę internetową UJ, ostatnio zmienioną, i rzuciłem okiem na tekst Historia -[Strona główna » Uniwersytet » Historia] - podpisany imieniem i nazwiskiem znanego prawnika i pasjonata historii- prof. Stanisława Waltosia.
Historia napisana od narodzin uczelni, poprzez wiek złoty, aż to czasów współczesnych bynajmniej nie złotych.
Ostatnio w sprawach historii, pisanych przez historyków UJ, kilkakrotnie się wypowiadałem i nawet domagałem się (oczywiście bezskutecznie) wycofania z obiegu edukacyjnego Dziejów UJ (List do Polskiej Akademii Umiejętności w sprawie wycofania z obiegu edukacyjnego ‘Dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego’ ) a nawet wycofania z obiegu naukowego jednego z prof. UJ.(Czy CK nie ma wpływu na to co sama sobą reprezentuje ? )
Po lekturze oficjalnej historii UJ (2010 Uniwersytet Jagielloński, Portal UJ) zdumienie ogarnia.
Jak to możliwe, żeby naukowcy najstarszej polskiej uczelni takie rzeczy pisali całkiem legalnie i bezkarnie ?
Czyżby prawo karne tworzone m.in. przez Stanisława Waltosia na to pozwalało ?
Czy też znany karnista tak to prawo ustawiał, aby karze ujść – nawet wtedy jak takie historie będzie pisywał ?....................