Czas docenić cenny czas naukowca

Emilia Grzędzicka

W XXI wieku naukowiec nie jest już nieśmiałym bibliofilem zamkniętym szczelnie w pokoju uczelnianym i prowadzącym badania zrozumiałe tylko dla wąskiego grona wybranych osób. Dzisiaj, aby uprawiać ten zawód, trzeba być z jednej strony psychologiem i pedagogiem, a z drugiej – menedżerem i księgowym. Okazuje się, że możliwość prowadzenia badań to wierzchołek góry lodowej starań i problemów do przezwyciężenia w walce o dofinansowanie. Naukowiec, który wykonuje jeden z najtrudniejszych i najbardziej wyczerpujących pod względem intelektualnym zawodów, dodatkowo spędza w pracy dwa razy więcej czasu niż statystyczny Kowalski na stałej pensji. Jak oszczędzić ten czas? Jak zmienić tę sytuację?

Herbatka dla szefa

Począwszy od doktoratu młodzi badacze są uczeni, że pieniądze jeszcze im się nie należą, a według zasad ogólnie przyjętej hierarchii wykonują wszelkie polecenia przełożonego: począwszy od zajęć ze studentami, poprzez anonimowe współautorstwo prac magisterskich, organizację seminariów, na prowadzeniu badań skończywszy. Nawet jeżeli otrzymuje się stypendium, najczęściej za dydaktykę oraz opiekę nad studentami, nie ma ani pensji, ani zatrudnienia. W skrajnych przypadkach pojawiają się okazje parzenia herbaty szefowi lub nawet dyżurów w celu posprzątania w laboratorium lub pokoju kawowym. A gdzie czas na rozwój, czytanie artykułów, prowadzenie badań? Wszak napisanie dobrej pracy jest zamknięte w określonych ramach czasowych. W zasadzie już od doktoratu wszyscy badacze „dorabiają”. Kiedy wychodzą po południu z laboratoriów i bibliotek, zwykle jeżdżą do uczniów na korepetycje, wieczorami piszą rozmaite opracowania na zlecenie, przyrodnicy wykonują waloryzacje. Sytuacja jest w miarę do wytrzymania, kiedy dodatkowa praca jest zgodna z zawodem. Gorzej, jeśli pracuje się w sklepach, restauracjach, supermarketach. Takie przypadki również nie są odosobnione. Główne niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy przełożony zwraca uwagę na nieobecność lub wcześniejsze wychodzenie z uczelni „do domu”. Nikt nie twierdzi, że życie miało być łatwe, ale mimo wszystko każdy człowiek powinien mieć świadomość, że nie da się sypiać pod mostem, rozdzielając dzień po dniu porcje głodowe ryżu. Czy tak ma wyglądać nauka XXI wieku?

Rozwiązaniem w tej sytuacji jest promocja działalności gospodarczej. Jesteśmy w końcu potencjałem intelektualnym tego kraju i przy odrobinie dobrych chęci można przełożyć wiedzę na pomysł biznesowy. Wystarczy wziąć udział w kilku szkoleniach z zakresu zakładania i prowadzenia firmy, napisać biznesplan, uzyskać pomoc w inkubatorze przedsiębiorczości w uczelni. Część osób odnajduje tym sposobem swoją drogę; często odchodzą od nauki, kiedy okazuje się, że zarabiają konkretne pieniądze, a do badań ciągle muszą dopłacać. Dzisiaj doktorat to studia III stopnia i nikt nie obiecuje etatu w uczelni, więc trzeba mieć umiejętność radzenia sobie w życiu. Inteligencja to tylko zdolność kojarzenia faktów, dopiero mądrość nadaje im sens.

Szkoła kompromisu

Większość osób piszących doktoraty z determinacją prowadzi badania, broni prace, publikuje artykuły. Niemniej jednak, nawet kiedy udaje się znaleźć pracę na etacie naukowym, pensja zwykle nie pokrywa kosztów współczesnego życia. Nikt nie chce zawsze mieszkać w hotelu asystenckim, każdy marzy, by mieć samochód i móc wyjechać na zagraniczne wakacje. Młody asystent nie należy jednak jeszcze do osób, którym należą się pieniądze. Często świadomie wybiera pracę na pół etatu, a poza nią wykonuje rozmaite zlecenia. Jak to bywa w życiu – nie każdy zleceniodawca jest uczciwy, a nawet jeżeli ma się podpisaną umowę, nie jest ona gwarancją pokrycia finansowego. Wiele osób sięga do funduszy finansujących projekty celowe – można korzystać z konkursów Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, Wojewódzkich Funduszy Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, startować po dotacje unijne – np.: Innowacyjna Gospodarka, Program Operacyjny Kapitał Ludzki, Regionalne Programy Operacyjne lub nawiązywać kontakty z fundacjami dysponującymi określonym kapitałem. Na tym etapie potrzebne są jednak umiejętności, których nie uczą na studiach: trzeba dokładnie zapoznać się z dokumentacją konkursową i przełożyć własny pomysł na język i strategię działania danego funduszu. Trzeba umieć przygotować umowy oraz skalkulować koszty projektu łącznie z księgowością i narzutem dla beneficjenta, zwykle zakładu pracy (osoba fizyczna nie może sama startować do takich konkursów). Jednym słowem: prawdziwa szkoła kompromisu.

Praca z urzędnikami nie należy do łatwych. Po pierwsze, nigdy nie wiadomo ile projektów jest wybieranych „po znajomościach”. W dotacjach unijnych funkcjonuje pojęcie innowacyjności oraz prac badawczo-rozwojowych. Skąd ktoś, kto jest laikiem w danej dziedzinie, ma wiedzieć, jakie projekty są innowacyjne? Sam proces rozliczania również jest stresujący. Zwłaszcza, że nawet wtedy, gdy wydamy mniej pieniędzy na sprzęt niż planowaliśmy, istnieje ryzyko zwrotu dotacji, gdyż nie jest to zgodne z harmonogramem. Niejednokrotnie na donoszenie kolejnych dokumentów oraz tłumaczenia i poniżanie się przed urzędnikiem, traci się bezpowrotnie dużo czasu. A może sam proces i forma starania się o dotacje mogłyby być prostsze? Brakuje konkursów dotyczących konkretnych dziedzin naukowych, o celach stricte badawczych. Zwłaszcza, że równolegle ma się obowiązek prowadzenia badań do habilitacji oraz publikowania, a trudno robić to za darmo i „po godzinach”.

Być szczęśliwym

Poza pracą naukową badacze nie mają łatwo, ale i w samym środowisku naukowym nie zawsze jest różowo. Nie jesteśmy bowiem robotami, ale zwykłymi ludźmi pełnymi odczuć i emocji. Konferencje i zjazdy towarzystw naukowych zwykle przebiegają według stosownej etykiety i uprzejmości, słuchamy uważnie postępów w badaniach innych i komentujemy. I niestety pojawiają się schody – kradzież pomysłów nie należy do rzadkości. Trudno ją natomiast udowodnić. Niektóre uwagi są złośliwe, przesadne, personalne. Starsi nie lubią młodych, dynamicznych, urodziwych – może tęsknią za swoją młodością spędzoną w bibliotekach. Utarło się, że młodzież nie powinna mieć własnego zdania ani zajmować się zbyt poważnymi i odpowiedzialnymi tematami – do tego trzeba wyrobić sobie określony „prestiż”. Kiedy staramy się dobrze opublikować wyniki badań, wiele recenzji jest kąśliwych, mało pomocnych, tendencyjnych, czasem z wycieczkami osobistymi i uwagami nie tyle do tekstów, ile do samych autorów. Rywalizacja jest jednak zbyt duża i nikt nie będzie tracił czasu, by szukać w każdym dobrym pomyśle walorów godnych rozwinięcia. Niestety, trafiają się też naukowcy postępujący wbrew etyce – dopisujący dane lub „poprawiający” wyniki, by były bardziej atrakcyjne.

Kiedy przychodzi chwila refleksji, naukowcy często zadają sobie pytanie: czy było warto tak się spalać, poświęcać? Każdy człowiek powinien żyć tak, jak każe mu jego biologia: dbać o rodziców i rodzeństwo, szukać kogoś bliskiego, kto pomoże przezwyciężyć trudności, założyć rodzinę. Tymczasem wyjazdy zagraniczne, stypendia, konferencje, podwójna praca często opóźniają możliwość rozpoczęcia normalnego życia. Z jednej strony nauka jest szansą, a z drugiej potrafi mocno skrzywdzić. W życiu najważniejsze jest, by być szczęśliwym, do czego przyczynia się okazja do odpowiedzi na nurtujące pytania, rozwijanie pasji oraz odkrywanie prawdy – nawet jeżeli nie przynosi fortuny. Sytuację badaczy może poprawić zmiana nastawienia do nauki. Rozmawiajmy z urzędnikami i funduszami, zapisujmy się na rozmaite szkolenia, organizujmy wykłady dla chętnych, opowiadajmy o swoich badaniach i wyprawach naukowych. Uczmy się najpierw radzenia sobie we własnym życiu, a dopiero potem wiedzy podręcznikowej. Mimo wszystko nauka jest potrzebna, by nie stać w miejscu. Należą jej się pieniądze.

Mgr Emilia Grzędzicka jest doktorantką UJ, współpracownikiem IOP PAN, prowadzi własną firmę.