Latające arcydzieła przyrody
Podstawowym narzędziem pracy każdego lepidopterologa jest… siatka. Bez niej w terenie ani rusz. To taka trzecia ręka. Dlatego musi być odpowiednio dopasowana. Istotne, by jej średnica nie była za mała, bo wówczas ciężko cokolwiek złapać. Najlepsza to taka o średnicy 40-50 centymetrów, dwukrotnie dłuższym worku i zaopatrzona w teleskopowe rurki z włókna węglowego. Zwiększają one jej zasięg nawet do 2,5 metra, dzięki czemu nie trzeba podchodzić zbyt blisko celu. Inaczej można by go niepotrzebnie wypłoszyć. Worek wykonany jest najczęściej z szyfonu, choć zdarzają się i tiulowe czy dederonowe. Bez względu na użyty materiał oczka w worku nie mogą być zbyt duże. Tak, by nic się stamtąd nie wymknęło, a nade wszystko, by nie doszło do uszkodzenia skrzydeł. Będąc uzbrojonym w taką siatkę można wyruszyć na stanowisko. I od razu przygotować się na pytania o to, czy ryby dziś biorą. Bo w końcu do czego innego dorosłemu może służyć taka siatka? Przecież nie do łapania motyli, co wydaje się nazbyt dziecinne.
Owszem, nie da się ukryć, że każdy niemal lepidopterolog właśnie w dzieciństwie został zaszczepiony tą pasją. Bodaj najsłynniejszy z nich – Vladimir Nabokov – odziedziczył ją po swym ojcu. Już jako młody chłopak często wyruszał na polowania, starannie kolekcjonując zdobyte okazy. Później opisywał nawet rodzaje, gatunki i podgatunki, ale prawdziwą popularność – oprócz oczywiście Lolity – przyniosła mu teoria ewolucji modraszków. Na podstawie budowy ich narządów płciowych utrzymywał, co zresztą znacznie później potwierdzono (już na podstawie badań DNA), że wspólny przodek wszystkich motyli tej rodziny żył nie w Andach, lecz w Azji i to przed dziesiątkiem milionów lat. Stamtąd, w pięciu etapach, przybyły one do Nowego Świata. Jeden z rodzajów motyli z rodziny modraszkowatych – Nabokovia – od autora tej teorii wziął zresztą swoją nazwę.
– Modraszki to w ogóle dość wyjątkowe motyle – przyznaje dr Marcin Sielezniew z Zakładu Zoologii Bezkręgowców Instytutu Biologii Uniwersytetu w Białymstoku. – Cykl życiowy wielu gatunków związany jest z mrówkami, a zjawisko to określane jest mianem myrmekofilii. I choć ze strony mrówek należałoby się spodziewać raczej agresywnych ataków, to korzyści czerpią w większości przypadków obydwie strony .
Motyl… trojański
Ta „współpraca” z mrówkami to prawdziwe arcydzieło przyrody. Na pierwszy rzut oka, wydawałoby się, niemożliwe – latające okazy łagodności w spółce z mało przyjemnymi drapieżnikami? Ależ owszem, ewolucja okazała się nader przewrotna. Wyposażyła larwy motyli w gruczoły, które wydzielają substancję obniżającą tę agresję. To nie wszystko. Inny gruczoł, zwany nektarowym, produkuje bowiem słodki nektar będący roztworem węglowodanów i aminokwasów. Jest on na tyle smakowity dla mrówek, że te z chęcią go spożywają. W ten podstępny sposób gąsienice zyskują przychylność mrówek i nie są przez nie atakowane. Towarzystwo mrówek zapewnia im ochronę przed niebezpiecznymi pasożytami i drapieżnikami. Dzięki tej swoistej „opiece” zwiększa się zatem przeżywalność motyli.
– Modraszek alkon i modraszek Rebela, bo to o nie tu głównie chodzi, stały się więc pasożytami społecznymi w gniazdach mrówek. Polega to na tym, że larwy motyla po dwóch, trzech tygodniach życia na roślinie żywicielskiej, spadają na ziemię, oczekując na zabranie przez mrówkę i dalsze przez nią odżywianie, wychowanie… I rzeczywiście, taka adopcja często ma miejsce. Co więcej, często traktowane są o wiele lepiej niż larwy mrówek – podkreśla dr Sielezniew.
Modraszki wykorzystują to, że mrówki są słabymi wzrokowcami. W zamian wykształciły jednak swój specyficzny, oparty głównie na chemii, język. Żeby więc podrzucać im to „kukułcze jajo”, trzeba było przełamać ten kod. Pojawiły się zatem substancje chemiczne przypominające mrówcze feromony. Kiedy robotnica trafi na taką larwę, bez ceregieli zabiera ją do swojego gniazda, nie wiedząc nawet, że podkłada sobie tym samym „konia trojańskiego”. Jeśli jeszcze larwa motyla „wygląda” lepiej niż mrówcza, tzn. ładniej pachnie, wydaje przyjemne dla ucha dźwięki – a nie jest to wcale takie rzadkie – to jest już w siódmym niebie. W takiej mrówczej kolonii modraszki potrafią spędzić nawet do dziesięciu miesięcy, a zdarzają się też przypadki cyklu dwuletniego. W tym czasie korzystają z wszelkich luksusów.
Zmienność geograficzna
Mrówki, żeby oszukać modraszka, niemal bez przerwy modyfikują swój język chemiczny. To nie lada utrudnienie, wszak nie każda mrówka może związać się z danym gatunkiem modraszka. Jeśli wyczuje „intruza”, nie ma dla niego litości. Dlatego motyle muszą uważać, czy trafiają do właściwej kolonii. Naukowcy brytyjscy przez ćwierć wieku uważali, że w przypadku innego gatunku, tj. modraszka ariona, ten układ ogranicza się jedynie do mrówek o wdzięcznej nazwie – wścieklice Sabuleta. W gniazdach innych mrówek przeżywalność arionów miała być zdecydowanie mniejsza. Tymczasem obserwacje dr. Sielezniewa doprowadziły do zgoła innych wniosków.
– Wścieklicy Sabuleta w niektórych miejscach w ogóle nie ma, a mimo to populacje ariona funkcjonują zupełnie dobrze. W Polsce północno-wschodniej skład gatunkowy mrówek na stanowiskach ariona jest inny niż w Anglii i występuje więcej ich gatunków. U modraszka ariona w skali Europy specyficzność względem określonego gatunku mrówek zatem nie istnieje. Bardziej chodzi o zmienność geograficzną . Podobnie jest i z innymi, np. w Polsce modraszek Rebela w Pieninach związany jest ze wścieklicą Schencka, a na południowym wschodzie – głównie ze wścieklicą Sabuleta – wyjaśnia białostocki lepidopterolog, współautor książki poświęconej polskim motylom.
W trakcie swoich obserwacji spotkał się również ze zjawiskiem „wojny domowej” wywoływanej przez parazytoidy. Są to pasożyty, które od wewnątrz zabijają swojego żywiciela. Atakują przebywające w mrowisku gąsienice modraszka alkona wydzielając substancję, która sprawia, że mrówki zaczynają ze sobą walczyć, zamiast bronić „kukułczych” podrzutków przed intruzem. W mrowisku robi się „dym”. W efekcie z poczwarki, zamiast motyla, wychodzi błonkówka przypominająca pokrojem ciała małą osę.
Ale to nie poczwarka ani imago, choć to ostatnie, już choćby z powodu rozpościerania wielobarwnych skrzydeł, można uznać z pewnością za najefektowniejsze, jest najciekawszym z punktu widzenia badacza stadium rozwoju motyla. W końcu dorosły motyl żyje bardzo krótko – kilka dni, maksymalnie dwa tygodnie. Dla dr. Marcina Sielezniewa to stan larwalny jest fascynujący ponad miarę. Właśnie wtedy dochodzi do interakcji z mrówkami. W prawie rocznym cyklu rozwojowym trwa to najdłużej.
– Niestety, takie np. modraszki ariony – zresztą jedne z moich ulubionych – nie mają w sobie za grosz wdzięczności. Chociaż mrówki adoptując je zapewniają bezpieczeństwo przed naturalnymi wrogami, to nie bacząc na to modraszki w zamian zżerają im larwy. Zdarza się, że w mrowisku znajduje się larwa modraszka, a nie ma żadnego mrówczego potomstwa mrówek, bo zostało już… wyjedzone .
Refleks motylarza
Inna rzecz, że znalezienie takiej larwy ariona w mrowisku bywa niekiedy karkołomnym zadaniem. Swego czasu mojemu rozmówcy zdarzyło się szukać przez trzy dni, każdego po dziesięć godzin. Znalazł… jedną, co dobitnie pokazuje, jak żmudna i wymagająca jest praca badaczy ekologii motyli. Muszą być przede wszystkim dyspozycyjni. Tu nie ma mowy o etacie od ósmej do szesnastej. Wyjazd może nastąpić w każdej chwili, bo nie zawsze da się wcześniej zaplanować ładną pogodę. A tylko w taką badanie ma sens. Prognozy pogody, wiadomo, nie zawsze się sprawdzają. Motyle należą do organizmów heliofilnych, co oznacza, że do swojej aktywności potrzebują słońca. Najlepiej wyruszać więc w teren, gdy na dworze ciepło, wieje lekki wiatr. Ponadto trzeba być odpornym na różnego rodzaju uciążliwości. Z komarami i kleszczami najlepiej od razu się zaprzyjaźnić. Nieodzowne są też cierpliwość i refleks – złapanie motyla to czasem naprawdę nie lada wyzwanie. Tym bardziej, że niektóre latają z prędkością nawet kilkudziesięciu kilometrów na godzinę.
– Mimo to są tacy, którzy potrafią jednego dnia złapać ich nawet setki – dr Marcin Sielezniew przywołuje rekordowe wyniki.
Dodatkową trudnością są siedliska – rozproszone i z reguły niewielkie. Jakby tego było mało, warunki klimatyczne sprzyjają różnicowaniu, nawet w obrębie jednego gatunku. Skrzydła modraszka ariona na północy Polski mają na przykład większe plamy niż na południu. Tym niemniej, świat motyli jest tak rozległy, że z powodzeniem wybór gatunku do badań można dostosować do swojego charakteru. W naszym kraju nie ma endemitów, obserwować więc można motyle spotykane także w innych częściach kontynentu. Niektóre z nich – tylko w jednym, określonym miejscu. Będące pasożytami społecznymi modraszki – w Polsce występują: arion, telejus, nausitous oraz uznawane obecnie za jeden gatunek alkon i Rebela – to tylko niewielka część prawie dwustutysięcznej armii motyli. W świecie owadów, nie licząc chrząszczy, to zdecydowani liderzy. Mimo tak ogromnej liczby gatunków, wśród bezkręgowców uważane są za grupę relatywnie dobrze zbadaną. O ile jednak w krajach tropikalnych ich rozpoznanie jest stosunkowo słabe – tam prowadzone są głównie badania podstawowe, o tyle w Europie, w tym w Polsce, prace są już bardziej wyrafinowane. Bada się więc np. rozkład wzorów na skrzydłach, ale również trajektorie lotu czy kondycję genetyczną.
– Zdecydowana większość prac w terenie związana z badaniami postaci dorosłych odbywa się za pomocą siatki. Motyle łapie się najczęściej robiąc zamach z boku. Następnie markerem rysuje się numer lub w inny sposób oznacza pojedynczy okaz, tak aby odróżnić go od innych .
W przypadku tzw. populacji zamkniętych szacuje się tak wielkość populacji, długość życia pojedynczych osobników czy ich mobilność wewnątrz siedliska lub między sąsiadującymi ze sobą płatami. Najpierw chwyta się motyle, potem oznacza, a następnie – wypuszcza. W czasie kolejnych sesji czynności się powtarza, a także notuje okazy już napotkane wcześniej. Chociaż czajenie się z siatką na motyle przypomina wielu dziecięce hasanie po łące, to z zabawą ma niewiele wspólnego. Ale zdarzają się i sytuacje wywołujące uśmiech.
– W Puszczy Knyszyńskiej natrafiłem swego czasu na przeplatkę aurinię – motyla, który nie miał prawa tam się znajdować. Zachodziłem w głowę, skąd mógł się tam wziąć. Podejrzewam, że kiedy kilka dni wcześniej byłem na Litwie, motyl ukrył się w plecaku fotograficznym i razem ze mną przekroczył granicę. Nielegalnie, ponieważ jest gatunkiem chronionym. Na szczęście działałem nieświadomie – śmieje się dr Sielezniew, który swoje obserwacje prowadzi w przeróżnych miejscach: na łąkach, nieopodal torfowisk, skrajach lasów, u podnóża gór czy na obrzeżach miast. Stanowiska, m.in. w Bieszczadach, na Lubelszczyźnie, Podlasiu, w Puszczy Augustowskiej czy w Pieninach, są mu doskonale znane.
– W moim przypadku charakter większości badań jest nieinwazyjny albo ich wpływ jest nieznaczący w porównaniu z efektem, który niosą ze sobą zmiany środowiskowe – odpowiada na często pojawiające się wobec lepidopterologów zarzuty o uśmiercanie motyli. – Aby temu przeciwdziałać, założyliśmy Towarzystwo Ochrony Motyli. Zdecydowana większość z nas ma świadomość, że jeśli nie będziemy dbali o populację, to stracimy obiekt badawczy. Niektóre gatunki są już na wyginięciu i być może wiedza, którą zdobędziemy, pozwoli na ich zachowanie .
Zresztą, o czym mógł się przekonać na własnej skórze, czasem i sama obecność badaczy ratuje motyle od wyginięcia. Tak było choćby w Przemyślu, gdzie postanowiono zbudować stok narciarski. Siedlisko motyli zostałoby niechybnie zniszczone na skutek robót ziemnych, gdyby właśnie nie interwencja lepidopterologów. Interesy miłośników szusowania i modraszków udało się ostatecznie pogodzić i te ostatnie wciąż fruwają wokół wyciągu. „Motylarzy” z siatkami też tam można od czasu do czasu wypatrzyć.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.