Fundacja stawia na otwarty dostęp

Henryk Hollender

Tytuł może trochę na wyrost, ale w słusznej sprawie. Autorzy książek wydanych w serii Monografie Fundacji na rzecz Nauki Polskiej podpisywali oto umowy, które mogą stworzyć nową jakość i dodać ją do jakości zawartej w 136 ważkich (także fizycznie) opracowaniach. Są to umowy trójstronne. Poza autorem, stronami są fundacja i wydawca, a przedmiotem umowy – wznowienie książki. Autor udziela wydawcy licencji m.in. na wprowadzenie do obrotu wersji elektronicznej, która jest nazwana e-bookiem. Digitalizować będzie wydawca (Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika). Równocześnie autor udziela fundacji bezpłatnej bezterminowej licencji niewyłącznej w zakresie niekomercyjnego udostępnienia elektronicznej wersji tekstu utworu w witrynie internetowej Monografie FNP na zasadach open access. Ta wersja elektroniczna e-bookiem nazwana już nie jest, ale chyba dobrze rozumiemy intencje umowy: w pewnym momencie w obiegu może się znaleźć wersja drukowana dostępna w księgarniach, wersja drukowana – drukowana na życzenie, wersja elektroniczna płatna, wersja elektroniczna bezpłatna. I wcale nie muszą one odbierać sobie klientów-odbiorców; jak to już bywało, elektroniczne rozdawnictwo książki może skutecznie tworzyć audytorium potencjalnych nabywców wersji komercyjnej.

Niestety, umowa nie zobowiązuje fundacji do faktycznego wydania wersji openaccessowej. Ani nie określa jej parametrów. Wskazanie na „witrynę FNP” nie zapowiada jednoznacznie publikacji w repozytorium z prawdziwego zdarzenia, z systemem informacyjno-wyszukiwawczym i oczywistą dla stałych odbiorów podobnych serwisów opcją zadawania terminu wyszukiwawczego całemu tekstowi utworu. Czy moja książka będzie w Google? No, raczej tak. Ale znamy ograniczenia Google i zapytajmy, czy będzie zgodna ze standardem Open Archives Initiative Protocol of Metadata Harvesting? Czy ktoś wytworzy dla niej instruktywny zestaw metadanych? Czy te metadane znajdą się w Narodowym Uniwersalnym Katalogu Centralnym, ze wskazaniem na biblioteki, które wprowadziły do swoich zbiorów wersję drukowaną? A w Katalogu Światowym? Czy będę mogła (mógł) zanotować je w postaci umożliwiającej wykorzystanie jako przypisu zgodnego z określonym standardem? Przetworzyć w systemie zarządzania bibliografią? Czy uda mi się książkę skomentować lub nawiązać dyskusję z innymi czytelnikami?

Gdyby taką serię publikowali Angole, wspomniana witryna informowałaby z emfazą o planach i przyzwyczajała czytelnika do idei znacznie silniejszego związania się z tym korpusem tekstów. Tu zaś tzw. luzik. Informacja dotyczy tylko teraźniejszości, nie zaprzeczajmy – chwalebnej. Ale sam katalożek chwalebny już nie jest. Dzieli nam cały zasób na osiem dziedzin, czyli bardzo grubo, przez co do takiej np. psychologii trafiły książki: Odkrycie nieświadomości: czy destrukcja kartezjańskiego podmiotu poznającego ; Idee społeczeństwa obywatelskiego: współczesna debata i jej źródła ; Macierzyństwo jako punkt zwrotny w życiu kobiety . Do socjologii – Historia mówiona i wojna: doświadczenie obozu koncentracyjnego w perspektywie narracji biograficznych . Żadnych haseł przedmiotowych, nawet objętość książki mierzona liczbą stron ukrywa się przed czytelnikami. Można wprawdzie prowadzić wyszukiwanie według słów z tytułu i wprowadzenia, ale co zrobić, jeśli autorzy obu nie użyli jakiegoś narzucającego się terminu? Dość powiedzieć, że rozprawa Zgodna, pobożna, płodna, skromna, piękna... Propaganda cnót żeńskich w sztuce rzymskiej jest nie do wyszukania za pomocą terminu „kobieta”! Brakuje religioznawstwa, choć jest muzykologia; najwyraźniej brakuje też studiów nad kulturową tożsamością płci. A czy językoznawstwem nikt się już w Polsce nie zajmuje? I archeologii w ogóle nie chciano – czy zrobiono z niej historię?

Jeśli na tym szkielecie ma zawisnąć serwis pełnotekstowy, a seria ma się dalej rozwijać, to trzeba wynająć kogoś, kto nad tym popracuje z pojęciem. Już konstrukcja całości jest niejasna, choćby dlatego, że serwis inaczej się wyświetla na każdej przeglądarce. Przeglądanie indeksu nazwisk autorów („Autorzy”) i tytułów („Monografie” – dlaczego nie „Tytuły”?) otwiera się tylko wtedy, gdy klikniemy na „Seria Monografie”, choć sama seria – uszeregowana zawsze malejąco – wyświetla się już na pierwszym ekranie jako wizerunki grzbietów książek z towarzyszącymi im skróconymi opisami. Menu „sortuj według daty publikacji”, „sortuj malejąco”, sortuj rosnąco” to rozwiązanie nielogiczne. A indeks nie jest ułożony według alfabetu polskiego i pan Zendrowski następuje po panu Żbikowskim. Po prostu fundacja wynajęła w Krakowie firmę Studio Otwarte, ta zaś zrobiła projekt ładnie i nowocześnie, oszczędzając nam bezgustnych efektów, właściwych np. stronom www bibliotek. Ale z bibliografią naukową to nie ma wiele wspólnego i z edytorstwem też nie, zważając np. na utożsamienie myślnika z krótkim dywizem. Po prostu nie było komu określić ani standardu językowego, ani założeń funkcjonalnych. Im więcej artykułów na temat architektury informacji w „Przeglądzie Bibliotecznym”, konferencji na temat publikowania w Internecie, przykładów z bibliotek cyfrowych, „Wolnych Lektur” czy „Otwórz Książkę”, tym trudniej zobaczyć w praktyce, że cała ta krzątanina przynosi jakieś wyniki. Ale jeśli książki fundacji rzeczywiście trafią do otwartego Internetu, to będzie to i tak znaczące wydarzenie.