Fałszywy profesor

Marek Wroński

Skandal naukowy, jaki ostatnio wyszedł na jaw w Warszawie, a który dokładniej opisałem w tygodniku „Polityka” (numer z 11 maja oraz z 8 czerwca 2011) świadczy o niebywałym lekceważeniu prawa przez niektóre wyższe uczelnie. Mgr Mariusz Korniłowicz vel Noah Rosenkranz przedstawiając kserokopie fałszywych dyplomów: doktorskiego z Niemiec i habilitacyjnego z Izraela, został zatrudniony jako etatowy profesor uczelniany prawa i administracji w pięciu uczelniach. Pierwsza ofiarą oszusta padła Wyższa Szkoła Zarządzania i Prawa im. Heleny Chodkowskiej w Warszawie, gdzie pracował on przez rok (od jesieni 2009) pod nazwiskiem Mariusza Korniłowicza. Ponieważ po jakimś czasie uczelnia poprosiła o przedstawienie oryginalnych dyplomów, a „profesor” mimo ponaglania ich nie dostarczył, po cichu zwolniono go w końcu września 2010 r.

Profesor dwojga nazwisk

Ten urodzony w 1967 roku absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego z 1991 r., późniejszy aplikant sędziowski, a po zdanym egzaminie – sędzia w sądach rejonowych Augustowa, Piszu oraz Warszawy, w 2003 r. został radcą prawnym, otwierając kancelarię w stolicy, którą przez 6 lat prowadził. Był już wtedy ustabilizowany rodzinnie (żonaty, dwoje dzieci), miał piękny i duży dom z ogrodem w Piasecznie.

Trzeba podkreślić, że rozzuchwalony początkowym sukcesem „profesor” od marca 2010 zaczął równolegle pracować w trzech innych uczelniach: w Instytucie Prawa Wyższej Szkoły Businessu, Administracji i Technik Komputerowych w Warszawie (rektor dr Tadeusz Koźluk), na Wydziale Prawa i Administracji (dziekan dr hab. Zbigniew Lasocik) Uczelni im. Ryszarda Łazarskiego w Warszawie (rektor prof. Daria Nałęcz) oraz w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Nauk Społecznych w Otwocku (rektor dr Andrzej Pietrych). Wszystkie te uczelnie zatrudniły go jako profesora uczelnianego, ale pod nazwiskiem Noaha Rosenkranza. Przybrał on postać izraelsko-niemieckiego prawnika naukowca, który przyjechał z zagranicy. Miał paszport izraelski, wydany we wrześniu 2009. Okazał kserokopie doktoratu z prawa z Uniwersytetu w Berlinie oraz kserokopię dyplomu habilitacji z Van Leer Institute w Jerozolimie. Miał też kserokopie dwóch listów z Instytutu stwierdzających, że prof. Rosenkranz ma urlop naukowy i po powrocie ponownie zostanie zatrudniony na tym stanowisku. Kserokopie dyplomów były przetłumaczone z niemieckiego na polski przez tłumacza przysięgłego. I na podstawie tych papierków zatrudniono Noaha Rosenkranza w charakterze nauczyciela akademickiego na stanowisku profesora uczelnianego. Każda z powyższych uczelni wliczyła go do minimum kadrowego jako zatrudnionego na I etacie, zaś informacje o tym przesłano zarówno do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jak i Państwowej Komisji Akredytacyjnej.

Zajęcia z prof. Rosenkranzem, który wykładał prawo cywilne i handlowe oraz prawo międzynarodowe, cieszyły się uznaniem wśród studentów. Mówił ciekawie, przytaczał interesujące przykłady. Elegancko i nienagannie ubrany, nosząc na co dzień jarmułkę, opowiadał studentom jakie to wielkie sukcesy odnosi za granicą. Wobec kolegów był już znacznie bardziej nieśmiały. Był to okres, kiedy w tym samym czasie, ale w różnych miejscach używał różnych nazwisk.

Kiedy Wyższa Szkoła Zarządzania i Prawa im. Heleny Chodkowskiej w Warszawie zwolniła prof. Mariusza Korniłowicza, to Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach przyjął prof. Noaha Rosenkranza. Nowy pracownik, który informację o wolnym etacie profesorskim znalazł na stronie domowej uczelni, wywarł bardzo dobre wrażenie. Jego angaż zaaprobował zarówno rektor Antoni Jówko, jak i dziekan Wydziału Zarządzania prof. Jarosław Kardas. Mimo że kserokopiom zagranicznych dyplomów towarzyszyła kserokopia pisma wystawionego 4 marca 2010 przez wicedyrektor Departamentu Nadzoru i Organizacji Szkolnictwa Wyższego, p. Danutę Czarnecką, zaświadczającego, że dyplomy doktorski i habilitacyjny p. Noaha Rosenkrantza mogą być uznane za równorzędne z polskimi odpowiednikami tych tytułów (na marginesie – list został sfałszowany!), to Dział Kadr siedleckiej uczelni jako jedyny wystąpił o formalne potwierdzenie przedstawionych, zagranicznych stopni naukowych. Tak nakazują przepisy, bowiem równoważność dyplomu habilitacyjnego stwierdza specjalne zaświadczenie podpisane przez ministra. Po pięciu miesiącach Wydział Uznawalności Wykształcenia Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego przysłał pismo, że dyplomy nie są potwierdzone i zagraniczne instytucje, które je jakoby wystawiły, nie znają takiej osoby. Poinformowany o tym na początku kwietnia 2011 prof. Rosenkranz oburzył się i stwierdził, że przywiezie z Izraela oryginały dyplomów, po czym znikł. Ministerstwo o przestępstwie p. Rosenkranza pod koniec marca poinformowało śródmiejską prokuraturę. Na początku maja br. podobne doniesienie złożył w otwockiej prokuraturze, rektor tamtejszej uczelni, zaś rektorowi Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach miejscowa prokuratura odmówiła przyjęcia zawiadomienia o przestępstwie sfałszowania dokumentów i wyłudzenia nienależnych pieniędzy.

Po otrzymanej informacji o kłopotach siedleckiego uniwersytetu ze swoim „profesorem” w ciągu pięciu dni sprawdziłem, że nie tylko jego dyplomy są sfałszowane, ale podany dorobek naukowy, w postaci czterech opublikowanych prac w zagranicznych czasopismach, też nie istnieje. Pobyty naukowe w prestiżowych zagranicznych uczelniach (Harvard, USA, Frazier University, Kanada) oszust również wymyślił.

Uczelnia na wyższym poziomie

Kiedy w pierwszej połowie maja br. sprawę przedstawiłem w tygodniku „Polityka” i stała się ona publiczną, zaistniał problem ważności wpisanych przez fałszywego profesora zaliczeń i egzaminów. Od strony prawnej Noah Rosenkranz był osobą nieuprawnioną do jakichkolwiek wpisów, mających wpływ na tok studiów. Jego zatrudnienie było wbrew obowiązującemu prawu. Rektor uczelni nie może samodzielnie zatrudnić cudzoziemca bez doktoratu i habilitacji na stanowisku profesora uczelnianego (patrz art. 114 obowiązującego obecnie Prawa o szkolnictwie wyższym ). Art. 119 ustawy mówi, że nauczycielem akademickim może zostać tylko osoba, która posiada kwalifikacje określone w ustawie. Aczkolwiek następny ustęp 3 tego artykułu rzeczywiście mówi, że zatrudnienie cudzoziemca w charakterze nauczyciela akademickiego następuje bez konieczności uzyskiwania zezwolenia i zgody organu zatrudnienia, to jednak, aby zatrudnić, rektor musi sprawdzić czy cudzoziemiec posiada kwalifikacje określone w ustawie (uznany w Polsce doktorat, habilitacja), aby zostać nauczycielem akademickim. Art. 24 ustawy o stopniach i tytule naukowym z 2005 r. stwierdza, że przy braku umowy międzynarodowej o uznaniu stopnia (gdy ona jest – to minister z urzędu wydaje stosowne zaświadczenie o równoważności) można ten stopień bądź tytuł nostryfikować. Natomiast zgodnie art. 26, w wyjątkowych wypadkach Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułu – na wniosek Rady Wydziału – może dopuścić osobę bez habilitacji, ale z doktoratem oraz bardzo dużym dorobkiem naukowym, do otworzenia przewodu profesorskiego.

Żaden z tych powyższych faktów nie nastąpił (nie mamy umowy z Niemcami ani z Izraelem, natomiast same dyplomy: doktorski i habilitacyjny są fałszywe), dlatego p. Noah Rosenkranz jako osoba nieuprawniona nie miał prawa do wykładów, zaliczania egzaminów i zatrudnienia przez uczelnie w charakterze nauczyciela akademickiego; a zatrudniono go przecież na etacie profesora uczelnianego. Jego egzaminy i zaliczenia z mocy prawa są nieważne i aby wydać dyplom uczelnie muszą stworzyć studentom warunki do ich powtórnego wysłuchania.

Taką decyzję podjął już dziekan Jarosław Kardas z UHP w Siedlcach. Pozostałe uczelnie „zastanawiają się”, co zrobić.

Sprawa licznych fałszerstw trafiła do Prokuratury Rejonowej Warszawa-
-Śródmieście, która poprosiła uczelnie o wszystkie dokumenty. Dyrektor Instytutu Van Leer w Jerozolimie przysłał tam list ze skargą na p. Noaha Rosenkranza, że ten posłużył się jego nazwiskiem i nazwą prestiżowej instytucji, fałszując dokumenty. Powiadomiona jest Ambasada Izraelska, która czeka na dalsze oficjalne kroki władz polskich. Natomiast sam Noah Rosenkranz dostał na okres dwóch miesięcy zwolnienie lekarskie z Mazowieckiego Centrum Rehabilitacji „Stocer” w Konstancinie i do końca czerwca jest niezdolny do pracy – podobno z powodu urazu komunikacyjnego. Zwolnienie przesłał do Działu Kadr uczelni rektora Koźluka, która jako jedyna nie zdążyła go zwolnić dyscyplinarnie, kiedy fałszerstwo dyplomów wyszło na jaw.

Sprawa fałszywego prof. Rosenkranza vel Korniłowicza, którego „z ulicy” zatrudniono bez wymaganych prawem dokumentów, pokazuje rzeczywiste poszanowanie obowiązujących przepisów. Historia ta ośmiesza pięć szkół wyższych, które tak łatwo dały się nabrać nierzetelnemu spryciarzowi. Mam wrażenie, że w niektórych uczelniach hasło „podwyższania jakości nauczania” jest pustym sloganem.

Sprawa rektora Andrzejaka

Z końcem kwietnia br. prof. Ryszard Andrzejak, rektor wrocławskiej Akademii Medycznej, któremu Centralna Komisja wznowiła przewód habilitacyjny z powodu zarzutu nierzetelności naukowej, pod naciskiem Ministerstwa Zdrowia złożył dymisję ze stanowiska. Parę dni wcześniej ze stanowiska zrezygnował prof. Marek Ziętek, prorektor ds. nauki, który był pierwszym zastępcą rektora i kierował uczelnią w okresie zawieszenia rektora Andrzejaka przez ministra zdrowia.

Po miesiącu odbyły się nowe wybory rektora. O ten urząd ubiegały się cztery osoby i w pierwszym głosowaniu bezwzględną większość głosów uzyskał prof. Marek Ziętek, kierownik Katedry Peridontologii. Po jego wyborze ze stanowiska prorektora ustąpiła prof. Halina Milnerowicz, aby dać możliwość nowemu rektorowi dobrania sobie współpracowników. Dwaj inni bliscy współpracownicy rektora Andrzejaka – prorektorzy: dr hab. Jerzy Rudnicki oraz dr hab. Mariusz Zimmer – pozostali na stanowiskach. Jednak 31 maja odbyło się posiedzenie Kolegium Elektorskiego, które na wniosek rektora Ziętka odwołało ich. Jednocześnie na stanowisko nowego prorektora ds. nauki wybrano prof. dr. hab. Zygmunta Grzebieniaka. Pozostałe trzy stanowiska prorektorskie zostaną obsadzone w pierwszej połowie czerwca. Na stanowisko prorektora ds. dydaktyki zaproponowano prof. dr. hab. Michała Jelenia, na stanowisko prorektora ds. klinicznych – prof. Romualda Zdrojowego, a na prorektora ds. promocji i rozwoju uczelni – prof. dr. hab. Jacka Szepietowskiego.

Prof. Marek Ziętek zapewne sporządzi i upubliczni dokładny stan finansowy uczelni, jaki zostawił mu poprzednik. Bez tego nie uzyska zaufania środowiska uczelnianego, które w innym wypadku uzna, że nowo wybrany rektor nie odciął się od swojego poprzednika, którego był współpracownikiem. Sytuację komplikuje fakt, że wybory były uzupełniające i kadencja nowo wybranych władz kończy się 30 sierpnia 2012 roku, a to już za 14 miesięcy.

Z kolei recenzje habilitacji prof. Andrzejaka powinny wpłynąć do dziekana Tomasza Grodzickiego z Collegium Medicum UJ w Krakowie przed końcem czerwca br., bo termin ustawowy to maksymalnie 3 miesiące. Oznacza to, że głosowanie Rady Wydziału dotyczące habilitacji będzie już po wakacjach.

Informacje sądowe

17 maja br. w Naczelnym Sądzie Administracyjnym odbyła się rozprawa kasacyjna sprawy nierzetelnej habilitacji prof. Mirosława Krajewskiego, który sam na rozprawę nie przyjechał.

Jego obrońca, Sylwester Szymański, w swoim wystąpieniu usiłował dowieść, że nie można już odebrać habilitacji (której nierzetelności nie kwestionował!) bowiem nastąpiło przedawnienie. Oparł się wyłącznie na różnorodnych sprawach formalnych, argumentując m.in., że w postępowaniu wznowieniowym nie przeprowadzono ponownego przewodu habilitacyjnego i nie powołano recenzentów. Argumentował, że prof. Krajewski jako strona był pozbawiony możliwości czynnego udziału.

Sąd pod przewodnictwem sędzi Ewy Dzbeńskiej (była też sędzią – sprawozdawcą) oddalił wszystkie argumenty obrońcy prócz jednego. W swoim wyroku, nie podważając merytorycznego ustalenia Rady Wydziału, że praca habilitacyjna jest niesamodzielna i narusza dobre obyczaje naukowe, NSA uchylił wyrok WSA. W bardzo krótkim ustnym uzasadnieniu sędzia Dzbeńska stwierdziła, że utrzymując decyzję Rady Wydziału Historycznego UMK w Toruniu o nieotwieraniu przewodu habilitacyjnego (bo to od niej odwoływał się prof. Krajewski) Centralna Komisja nie wypełniła art. 151 pkt KPA i nie rozstrzygnęła o istocie sprawy (sic!).

Dosłowny przepis tego artykułu mówi: „Art. 151. § 1. Organ administracji publicznej, o którym mowa w art. 150, po przeprowadzeniu postępowania określonego w art. 149 § 2 wydaje decyzję, w której: 1) odmawia uchylenia decyzji dotychczasowej, gdy stwierdzi brak podstaw do jej uchylenia na podstawie art. 145 § 1 lub art. 145a, albo 2) uchyla decyzję dotychczasową, gdy stwierdzi istnienie podstaw do jej uchylenia na podstawie art. 145 § 1 lub art. 145a, i wydaje nową decyzję rozstrzygającą o istocie sprawy”.

Znam i posiadam ową decyzję Prezydium Centralnej Komisji, która jest dobrze umotywowana i tym wyrokiem jestem zdziwiony, jak zresztą i wszyscy. Więcej o argumentacji NSA napiszę, kiedy w lipcu przyjdzie wyrok wraz z dokładnym, pisemnym uzasadnieniem.

Chciałbym podkreślić, że wyrok ten nie uniewinnia prof. Krajewskiego z „rzekomego złamania dobrych obyczajów w nauce”, a decyzja Centralnej Komisji wcale nie jest „merytorycznie nieuzasadniona”, jak to błędnie napisał red. Cezary Jankowski z czasopisma „Puls Regionu”, wydawanego we Włocławku (numer z 3 czerwca 2011). Po prostu po zapoznaniu się z uzasadnieniem Centralna Komisja ponownie wyda decyzję, włączając do niej element, którego zdaniem NSA dziś zabrakło. Merytorycznych decyzji (czy jest plagiat, czy go nie ma) sądy administracyjne nie rozstrzygają. „Co ma wisieć nie utonie”, cała sprawa przeciągnie się więc o kolejne półtora roku, bowiem została zwrócona do WSA do ponownego rozpatrzenia. A nierzetelność habilitacji Mirosława Krajewskiego jest ewidentna, co jasnym jest i dla sędziów, zatem obecny wyrok opiera na tzw. powodach formalnych, które łatwo dadzą się naprawić. Moim zdaniem, u jego podstaw leży błędne postępowanie Rady Wydziału Nauk Historycznych UMK w Toruniu, która postanowiła „zaoszczędzić” na honorariach recenzentów. O takim obrocie sprawy wcześniej kilkukrotnie pisałem, przestrzegając, że sąd może dojrzeć te formalne uchybienia.

Komisja ds. Etyki PAN

Na Zgromadzeniu Ogólnym PAN, które miało miejsce 26 maja br. w Warszawie, wybrano 9-osobową Komisję Etyki, która zgodnie z nowymi przepisami będzie najwyższym ciałem opiniodawczym dla uczelnianych komisji dyscyplinarnych odnośnie do spraw nierzetelności naukowej.

W głosowaniu tajnym spośród 42 zgłoszonych kandydatów z całej Polski wybrano 9 profesorów zwyczajnych: Osmana Achmatowicza z Warszawy (lat. 79, em. prof. chemii, wieloletni sekretarz CK), Andrzeja Białynickiego-Birulę z Warszawy (lat 75, em. prof. matematyki), Andrzeja Górskiego z Warszawy (lat 65, lekarz, prof. immunologii klinicznej, były rektor AM, wiceprezes PAN, wieloletni członek Zespołu ds. Etyki przy Ministrze Nauki), Macieja Grabskiego z Warszawy (lat 77, em. prof. inżynierii materiałowej, wieloletni prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, wieloletni członek Zespołu ds. Etyki przy Ministrze Nauki i jego przewodniczący), Janusza Limona z Gdańska (lat 65, lekarz, prof. genetyki), Tadeusza Lutego z Wrocławia (lat 69, prof. fizykochemii, były rektor PWr oraz przewodniczący KRASP), Piotra Węgleńskiego z Warszawy (lat 72, em. prof. biologii i genetyki, były rektor Uniwersytetu Warszawskiego), Franciszka Ziejkę z Krakowa (lat 71, em. prof. literaturoznawstwa, były rektor UJ oraz przewodniczący KRASP) oraz prof. Andrzeja Zolla z Krakowa (lat 69, prof. prawa, były sędzia i prezes Trybunału Konstytucyjnego, były rzecznik praw obywatelskich).

Minister Barbara Kudrycka w tegorocznym budżecie dla PAN na potrzeby tej Komisji, która zacznie działać po wakacjach, przeznaczyła ponad dwieście tysięcy złotych, co powinno zapewnić środki dla jej podstawowego funkcjonowania.

Archiwum Nieuczciwości Naukowej życzy nowo wybranej Komisji Etyki wszystkiego najlepszego i owocnej pracy. Do tego jest szczególnie potrzebne profesjonalnie działające biuro. Jak ono zostało zorganizowane, opiszę jesienią. Co prawda organ tego typu, co Komisja powinien być usytuowany przy Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego i działać podobnie jak amerykański Office of Research Integrity (mający kilkadziesiąt milionów dolarów rocznego budżetu i pełnoetatowych naukowców-urzędników), ale od czegoś trzeba zacząć. W miarę ukończonych spraw będziemy się starali przedstawiać sprawy, nad którymi Komisja pracowała.

Marekwro@gmail.com