Z lektury, ze wspomnień, ze snów
P rofesor Stanisław Sławomir Nicieja, bawiąc we Lwowie przejazdem do Bułgarii, zaszedł na Cmentarz Łyczakowski przypadkiem, żeby tam wracać dziesiątki razy, żeby napisać trzy książki, poznając to miejsce z pewnością najlepiej z żyjących dzisiaj Polaków.
Ja pierwszy raz od wojny byłam we Lwowie przejazdem (także do Bułgarii) i od neogotyckiej bramy Cmentarza Łyczakowskiego trafiłam bezbłędnie do wąskiego przejścia w murze na Cmentarz Obrońców Lwowa. Był wtedy zaniedbany, zarośnięty i zaśmiecony, z na wpół zburzoną kolumnadą, wykoślawionym napisem: Mortui sunt ut liberi vivamus („Polegli, byśmy żyli wolni”), zniszczonymi krzyżami na grobach wielu Orląt. Grobów moich dziadków, jednych i drugich, na Łyczakowie nie znalazłam, a nie było czasu, żeby pytać cmentarnych strażników. Nie znalazłam także grobu dziadka stryjecznego, Ernesta Adama, (zmarł w 1926) prawnika, założyciela Towarzystwa Szkoły Ludowej, posła i senatora, redaktora „Przeglądu Wszechpolskiego”, którego znam z kart Polskiego Słownika Biograficznego i rodzinnej estymy dla jego społecznikostwa. Teraz z lektury wiem, gdzie leży.
Prof. Nicieja urodził się po wojnie na przeciwległym krańcu Polski. Ja urodziłam się we Lwowie i pamiętam spacery z Fräulein właśnie na Cmentarz Łyczakowski. Z rodzicami tylko przy świątecznych okazjach, bo pracowali przez cały tydzień – mama niedaleko cmentarza, przy ul. Piekarskiej, gdzie mieściły się kliniki uniwersyteckie, także jej Klinika Neurologiczna. Jestem żyjącym (wprawdzie daleko stamtąd) świadkiem tego, co zachwyca prof. Nicieję, mianowicie parkowej urody nekropolii, ostatnio narażonej na zatratę przez zajmowanie rond, alejek i innych miejsc na nowe groby kosztem starych, bujnie rozgałęzionych drzew, w dziecinnej pamięci zachowanych jako niebotycznie wysokie. Przyłączam się do apelu autora książki Lwów. Ogród snu i pamięci o ich zachowanie.
Słucham dialogu cieni
Książki Stanisława Sławomira Niciei najpierw przypomniały urodę lwowskiego cmentarza i jego niepowtarzalnych zabytków – to było ważne w czasie, kiedy dopiero ośmielaliśmy się mówić o mieście za sprawą historii utraconym, przez cztery powojenne dekady mało komu z Polaków dostępnym, przeto mitologizowanym tęsknotą, ożywianym w rodzinnych opowieściach, zyskującym na wyjątkowości.
Nie trzeba ani się temu dziwić, ani – z tą opinią zawodowi historycy pewnie się nie zgodzą – zbyt starannie weryfikować legendy „zawsze wiernego miasta”, utkanej „ze snu i pamięci”. Myślę, że należy z tej legendy wyciągnąć naukę – przydatną w czasach zupełnie innych, kiedy zasady zbiorowej wierności odnoszą się do obszarów ponadnarodowych, kiedy w strukturze społeczeństw inne miejsce zajmują i inne role pełnią wszyscy ci, spoczywający na Łyczakowie, przywołani w książce prof. Niciei artyści, pisarze lekarze, prawnicy, ekonomiści, nauczyciele, społecznicy, przemysłowcy – inteligencja, która w świetle tej lektury okazuje się bardzo dużą częścią mieszkańców.
O wiele więcej niż spodziewa się czytelnik jest grobów ukraińskich, i to nie z czasu tylko powojennego. Autor wymienia takich lwowian, jak: Bohdan Janiwski – kompozytor, pianista, dyrygent i pedagog, Stepan Masliak – poeta, tłumacz, Darija Bandriwska – śpiewaczka, Denys Zubrycky – historyk i etnograf (na jego mogile – zmarł w 1862 – stoi jeden z pierwszych nagrobków z napisem ukraińskim).
Czytanie o tym (jeśli nie można samemu chodzić po cmentarzu) każe się zastanawiać nad koniecznością dialogu polsko-ukraińskiego i ta konieczność, jeśli spróbujemy wsłuchać się w dialog cieni, staje się naturalną potrzebą, zwłaszcza może u ludzi, którzy przeżyli nasilone zło wynikłe z sąsiedztwa obu narodów.
Cmentarz Łyczakowski, jak każda nekropolia, jest metaforą, ale i namiastką Pól Elizejskich, po których spacerują dusze i rozmawiają o rzeczach ważnych (szkoda byłoby wieczności na paplaninę). Wolno sobie wyobrazić, że pokolenia zmarłych lwowian – wielu nacji, wielu profesji, wszystkich stanów – prowadzą dialog o tym, co ich wiązało z kresowym miastem, co dlań czynili, czego pragnęli, z czym nie zdążyli. Kategoria lwowianie pozwala odsunąć na bok obcości, nieporozumienia, nawet rzeczywiste krzywdy, a skupić się na tym, co powinno trwać.
Czytam z nagrobków
Od dawna już szukam sposobu na przeżywanie mego lwowskiego miejsca urodzenia, które utraciłam. Nie chcę, by pozostało do końca życia naznaczone przede wszystkim bolesną tęsknotą, ale też nie powinno ulegać mitologizacji takiej, która czyniłaby je zastygłą we wspomnieniach Arkadią.
Lwów ma w historii Polski pozycję wyróżnioną i szczęśliwie doczekaliśmy czasu, kiedy można to opisywać – bez cenzury i nie przeciwko dzisiejszym mieszkańcom. Na Cmentarzu Łyczakowskim leżą profesorowie uniwersytetu, z których wielu rzadko wspominamy, niektórych zapomnieliśmy. Czytając książkę prof. Niciei zadziwiam się raz po raz, ale i zawstydzam, że nie wiedziałam np. o zasługach Placyda Dziwińskiego, zmarłego w 1936 profesora Politechniki Lwowskiej, wybitnego matematyka, o działalności Marii Jarosiewicz, pedagoga-geografki, która przed wojną wydała szereg prac popularyzujących zabytki Lwowa i okolic, a po wojnie została i broniła zabytków przed grożącym im zniszczeniem, ratując m.in. mauzoleum Fredrów w Rudkach. Pozostanie prekursorką tego, co znakomicie kontynuuje Stanisław Nicieja.
W ostatniej książce o Cmentarzu Łyczakowskim pomieścił rejestr bardzo wielu spoczywających tam lwowian, pośród których znajduję profesorów uniwersytetu: Stanisław Smolka, młodszy syn wybitnego historyka Szkoły Krakowskiej Franciszka, późniejszy rektor UJ; Stanisław Królikowski, profesor i rektor Akademii Medycyny Weterynaryjnej we Lwowie; Marcin Ernst, astronom, prof. UJK, protoplasta rodu uczonego, którego syn, także profesor uniwersytetu – geograf – założył słynny Chór Eryana, a wnuk był profesorem fizyki UW; Julian Niedźwiedzki, profesor mineralogii i geologii, rektor Politechniki Lwowskiej, założyciel Towarzystwa Przyrodników im. Kopernika; Antoni Józef Małecki, historyk literatury, językoznawca, filolog klasyczny, autor Gramatyki Języka Polskiego , z której uczyły się pokolenia gimnazjalistów i licealistów, rektor Uniwersytetu Lwowskiego; Juliusz Makarewicz, jeden z najwybitniejszych prawników-karnistów okresu międzywojennego, rektor UJK, senator II RP, który po wojnie został we Lwowie, mimo propozycji objęcia katedry nad Odrą, i zmarł tam w 1955; Ludwik Finkel, wybitny historyk, bibliograf, archiwista, redaktor „Kwartalnika Historycznego”, rektor Uniwersytetu Lwowskiego.
W książce znalazłam nazwisko budowniczego kolei wąskotorowej Przeworsk – Dynów, którą wiele razy jeździłam z rodzicami, kiedy podczas wojny mieszkaliśmy w gminnym miasteczku Kańczuga. Przypomniałam sobie znaną mi dawniej postać Józefa Neumanna, pierwszego w odrodzonej Polsce prezydenta Lwowa, który wprowadził w Polsce kolorowy druk offsetowy plakatów i różnego rodzaju reklam, zyskując projekty autorstwa znanych artystów, m.in. Sichulskiego i Wyczółkowskiego, założył i kierował Stowarzyszeniem Przemysłowym Drukarzy, Litografów i Odlewników, miastu zasłużył się stojącymi do dziś budynkami.
Spisuję nauki obywatelskie
Mam w pamięci Cmentarz Łyczakowski, choć od opuszczenia Lwowa na zawsze byłam tam tylko dwa razy. Ogród snu i pamięci jest mi przewodnikiem po rodzinnym mieście – odsłania rozległą i bogatą sferę jego intelektualnej oraz duchowej kultury, tworzonej przez owe dziesiątki osób-postaci upamiętnionych nagrobnymi rzeźbami, kaplicami – jakich na Łyczakowie, niezwykle pięknych, wiele – opisanych epitafiami. Spoczywają lam ludzie rozmaitych profesji – wszystkich, jakich potrzeba było miastu trwającemu na rubieży państwa, zatem otwartemu zawsze na świat spoza granic, a w niepodległej Polsce, po r. 1918, rozwijającemu szybko i prężnie wszystkie dziedziny życia.
Bardzo wiele grobowców i skromniejszych mogił kryje prochy zasłużonych lekarzy, nierzadko pionierów w swoich specjalnościach, jak Napoleon Jan Gąsiorowski, twórca szkoły mikrobiologicznej, który prowadził badania także w Wiedniu i w Suezie, a w swoim lwowskim domu urządzał „koncerty czwartkowe”, sam grając na wiolonczeli. Spoczywają na Łyczakowie inżynierowie, autorzy nowoczesnych rozwiązań technicznych i pionierskich projektów przemysłowych, adwokaci odważnie broniący patriotów w procesach epoki zaborów i prawnicy zaangażowani w prace kodyfikacyjne w niepodległej ojczyźnie, urzędnicy rozmaitych szczebli administracji – c.k., państwowej polskiej, samorządowej, nauczyciele i organizatorzy nowoczesnego szkolnictwa. Pośród tych ostatnich sporo kobiet, ofiarnych działaczek oświatowych, pozytywistek i postpozytywistek, łączących pracę pedagogiczną z pisaniem broszur i książek o szkole, jaka być powinna, z upowszechnianiem wzorców takiej szkoły i osób dla niej zasłużonych. W XIX stuleciu taką postacią była Kasylda Królikowska, jedna z pionierek oświaty dorosłych, tłumaczka, aktywistka ruchu kobiecego we Lwowie. Później (zmarła w 1932) Anna Lewicka, literatka i publicystka, nauczycielka na znanej pensji Wiktorii Niedziałkowskiej, która własnym sumptem wydawała pismo dla dzieci „Mały Światek”, służące wychowaniu patriotycznemu i obywatelskiemu, Janina Teresa Karłowiczówna, inżynier rolnik, założycielka Instytutu Gospodarczego w Snopkowie, o którym słyszałam w domu wyrazy uznania. Pośród spoczywających na Łyczakowie lwowianek są znane aktorki, śpiewaczki, kompozytorki popularnych utworów i powszechnie śpiewanych pieśni. Leży tam pierwsza kobieta-dyrektor Teatru Miejskiego.
Z lektury krótkich biogramów w książce prof. Niciei wyłaniają się sylwetki charakterystyczne dla polskiej inteligencji, nosiciele cech składających się na tradycyjny etos tej warstwy, jakkolwiek wiele owych istotnych rysów posiadali także mieszkańcy „zawsze wiernego miasta” pochodzący z innych obszarów społecznych, z kręgów drobnych ziemian bez wyższego wykształcenia, wojskowych, zaborczych i polskiej armii, mistrzów rzemiosła, drukarzy i wydawców, budowniczych, wielkich, zapisanych w historii kupców, pierwszych polskich kapitalistów z Borysławieckiego zagłębia naftowego. Większość tych ludzi odznaczała się umiejętnością jasnego i dalekowzrocznego widzenia wspólnych potrzeb, wrażliwością na biedy otoczenia, tj. wrażliwością obywatelską i pomysłowością w działaniach, jak byśmy je dziś nazwali, modernizacyjnych.
Jan Kadernożka (1860-1927), właściciel słynnej miodowarni, później domu handlowo-komisowego, prezes Kongregacji Kupieckiej w Przemyślu, wymyślił Targi Wschodnie, przedsięwzięcie rozsławiające imię Lwowa w świecie i przynoszące zysk miastu. Tereny Targów pamiętam z dziecinnych spacerów jako miejsce trochę tajemnicze, z osobliwymi budowlami (puste po sezonie pawilony handlowe), skąd można było, stanąwszy na ścieżce biegnącej skrajem urwiska, oglądać Lwów z góry.
Jeden z wielu spoczywających na Łyczakowie lekarzy, pediatra Piotr Jan Kucharski (zmarł w 1926), współzałożyciel Towarzystwa Opieki nad Niemowlętami i Domu Podrzutków, wobec których to przedsięwzięć okazywał wielką hojność, dzielił zainteresowania oraz aktywność między spełnianie aktualnych zadań społecznych oraz… heraldykę. Założywszy we Lwowie Towarzystwo Heraldyczne, przez wiele lat był jego wiceprezesem, należąc poza tym do wielu stowarzyszeń i organizacji społecznych oraz naukowych.
Lwów. Ogród snu i pamięci jest niełatwą do wyczerpania kopalnią wiedzy o szczególnej wspólnocie mieszkańców tego miasta, gdy było polskie. Wędrówka po cmentarzu z przewodnikiem Stanisława Niciei w ręku pozwala poczuć klimat, jakim oddychało i dzięki któremu się rozwijało. Przepajał go swoisty demokratyzm, nazwany przez niektórych historyków patriotyzmem galicyjskim. Miłość ojczyzny nigdy nie przytłaczała lwowian poczuciem klęski, nie porażała beznadziejnością w najcięższych nawet czasach, ale zawsze pobudzała do takich działań, które przynosiły owoce na czas obecny i zarazem zalążki tego, co miało się rozwinąć w warunkach odzyskanej wolności. Galicyjski patriotyzm dyktował powtarzanie: „Niech żyje cesarz” i popychał do zakładania niezliczonych organizacji polskich – zawodowych, społecznych, kulturalnych, oświatowych, sportowych itp., do wydawania mnóstwa gazet i czasopism, budowania obiektów społecznej użyteczności, stawiania pomników bohaterom narodowym i zasłużonym obywatelom. Epitafia na Cmentarzu Łyczakowskim mówią o tym dobitnie, pięknie i… zobowiązująco.
Na Polach Elizejskich cichną doraźne spory, blaknie polityka. Myślę, że toczy się tam nieustający dyskurs o tym, co było dobre i co warte naśladowania przez żyjących. Lwowianie spoczywający na Cmentarzu Łyczakowskim mają wiele takich świadectw. Słuchajmy.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.