Łużni

Magdalena Bajer

Galicyjskie drogi do warstwy inteligenckiej wiodły najczęściej przez szkoły – średnie i wyższe, które kończyli ambitni młodzi ludzie z małych miast, z wiosek i poprzez te, w których później pracowali, kształcąc i wychowując kolejne pokolenia inteligentów.

Rodzina Łużnych jest pod tym względem typowa. Prof. Ryszard Łużny z UJ pierwszy zrobił karierę akademicką (o czym była mowa w poprzednim numerze), naznaczając polską slawistykę cennym dorobkiem naukowym, wytyczając pionierskie ścieżki poszukiwań badawczych i kształcąc wielu znakomitych następców. Syn poszedł jego śladem – w innej dziedzinie. Nauczycielska krew płynie w żyłach bardzo wielu członków rodziny, tworząc jej silną i wartościową tradycję.

Zasługi dziadków

Pani Anna Łużna, która w swoim krakowskim domu opowiadała mi rodzinne dzieje, zaczęła od pokazania i objaśnienia fotografii zrobionej w r. 1925 z okazji złotych godów jej dziadków – Zaufalów – w Jaśle. Pośród licznego grona synów, zięciów, córek i synowych (uwieczniono też wnuki) są dwa małżeństwa farmaceutów, kolegów ze studiów, dwaj chemicy, dwaj prawnicy (jeden z nich pracował jako dyrektor gimnazjum w Płocku), no i rodzice: nauczyciel gimnazjalny i nauczycielka szkoły powszechnej.

Dziadek Zaufal, który był maszynistą kolejowym, siedmioro swoich dzieci posłał do szkół, by miały większy niż on wybór przyszłego losu.

Ojca matki, dziadka Sołtysika, pani Anna pamięta dobrze, przede wszystkim z tego, że co rano, chodząc po domu, śpiewał „godzinki”, czego wnuczka się odeń nauczyła. W młodości pracował jako oficjalista w Rymanowie u hrabiego Potockiego. Później kupił w Jaśle niewielkie gospodarstwo, wybudował dom i został… kuśnierzem. Jego dzieci to „prawie sami nauczyciele”. Najstarszy syn Dominik był wizytatorem szkolnym w Grudziądzu; zginął rozstrzelany podczas wojny przez Niemców. Kazimierz, młodo zmarły socjolog w Poznaniu, poszedłby może drogą naukową. Mama mojej rozmówczyni skończyła w Krakowie dwuletnią pomaturalną Szkołę Nauczycielską Henryka Rowida, cieszącą się bardzo dużym uznaniem, i uczyła matematyki oraz fizyki. Podobnie wybrała jej siostra. Dwoje najmłodszych dzieci dziadka Sołtysika skończyło uniwersytet – historię oraz matematykę z fizyką – po czym oboje uczyli w gimnazjum.

Słuchając tego przypominałam sobie analogiczne losy moich ciotek, stryjów i wujów, którzy z Gródka Jagiellońskiego wyruszali po nauki do seminariów nauczycielskich we Lwowie, a troje najmłodszych, we Lwowie urodzonych, skończyło Uniwersytet Jana Kazimierza. Znając sporo biografii uczonych kuszę się o sformułowanie hipotezy o szczególnej, przyciągającej roli tego ośrodka akademickiego, ale i o licznej populacji młodych ludzi w ubogiej materialnie Galicji, umiejących dostrzegać ważne aktualnie zadania i śmiałych w ich podejmowaniu.

Ambicje wnuków

W 1939 r. pani Anna Zaufal mieszkała w Brzesku, gdzie jej ojciec uczył w gimnazjum. Po dramatycznej rozłące – kiedy to ostrzeżony przed gestapowcami pan profesor uciekł do Jasła, schowany z dwójką dzieci na wozie wiozącym z pobliskiego Okocimia piwo – i po ponownym połączeniu się rodzina przeżyła wojnę w podjasielskiej wiosce, a po jej zakończeniu wróciła do Brzeska, gdzie w tym samym czasie schroniła się Stefania Łużna z trzema synami, uciekając z okolic Stanisławowa przed ukraińskimi rzeziami.

Tam w r. 1946 pani Anna poznała przyszłego męża, Ryszarda – kolegę z gimnazjum, potem liceum, gdzie był najlepszym uczniem w klasie. Wybrała go spośród wielu adoratorów i na uniwersytet do Krakowa poszli już razem. On studiował rusycystykę, szybko wszedł na drogę naukową i szybko nią kroczył. Moja rozmówczyni skończyła romanistykę ze specjalizacją bibliotekarską i dostała pracę w Bibliotece Jagiellońskiej.

Ślub pary kolegów przyśpieszyła historia, dokładnie, obowiązujące wówczas „nakazy pracy”, kierujące absolwentów tam, gdzie brakowało ludzi o odpowiednich kwalifikacjach, co w przypadku humanistów najczęściej oznaczało szkołę. Władze oświatowe przestrzegały jednak zasady nierozdzielania małżeństw (znów wzruszająca analogia z moim życiorysem). Ryszard Łużny był już od trzeciego roku studiów asystentem, zatem pani Anna nie poszła śladem swoich rodziców i wielu krewnych – do szkoły, pracowała w bibliotece. Nauczycielska tradycja nie została wszakże trwale przerwana.

Po roku dopiero dostali pokój (kuchnia i łazienka wspólne z innymi rodzinami) w uniwersyteckim domu przy Kanoniczej, dzięki szczęśliwej okoliczności, mianowicie temu, że oboje pracowali w UJ. Tam przyszła na świat najstarsza córka państwa Łużnych, Małgorzata. Tam późniejszy profesor zaczął przygotowywać doktorat.

Wspomnienia pani Anny zubażam z konieczności o wiele szczegółów, składających się na codzienne życie uniwersyteckiej rodziny, dla której trudy tego życia były naturalną jego częścią, a satysfakcje z pracy, zwłaszcza z pracy naukowej, spodziewaną za trudy nagrodą. W opinii żony doktor, później profesor Łużny był człowiekiem – niezależnie od zdolności intelektualnych – bardzo pracowitym i doskonale zorganizowanym. Do mnóstwa zajęć badawczych i dydaktycznych – a dydaktykę zawsze traktował niezwykle poważnie – przybierał ciągle nowe, wraz z rozszerzaniem warsztatu i otwieraniem się kolejnych horyzontów w rozwoju humanistyki. Od każdego jednak zajęcia odrywał się bez wahania, gdy potrzebowało go któreś z dzieci, co dzieci do dzisiaj pamiętają z serdeczną wdzięcznością.

Kontynuacje

Troje dzieci państwa Łużnych ma, naturalnie, wyższe wykształcenie. Wychowały się w krakowskim środowisku akademickim, młodsze od urodzenia w profesorskim domu przy al. Słowackiego, gdzie gościłam. Rodzice od początku stosowali „zasadę jednomyślności”, tj. jeśli różnili się w ocenie zachowania któregoś z potomków, uzgadniali stanowisko we dwoje i oznajmiali wspólnie.

Wspomniana już Małgorzata skończyła filologię angielską i uczy w liceum w Wieliczce, angażując się w kształcenie nauczycieli języków.

Syn Wojciech poszedł w ślady ojca, ale innym tropem, bliższym tradycji szeregu krewnych. W tym miejscu opowieści dowiaduję się o inżynierskim wątku w rodzinie mojej rozmówczyni. Najstarszy z jej braci, nieżyjący już, był architektem; kolejni to specjaliści: w zakresie inżynierii wodno-lądowej, górniczej, hutniczej i siostra inżynier ceramik. Tak więc to humaniści „się wyrodzili” – u Zaufalów i u Łużnych, bo także bracia pana profesora Ryszarda to inżynier od dróg i mostów oraz chemik.

Syn dwojga humanistów jest fizykiem, profesorem zwyczajnym AGH, dziekanem Wydziału Fizyki i Informatyki Stosowanej. Zajmuje się zagadnieniami materii skondensowanej, ale także popularyzacją fizyki. Specjalnością nawiązuje do babci, nauczycielki matematyki i fizyki, akademickim „nauczycielstwem” kontynuuje ojcowskie dzieło, odziedziczywszy po nim, jak twierdzi pani Anna, i zdolności, i ową umiejętność hierarchizowania, a potem precyzyjnego wykonywania zaplanowanych zadań. Podobnie szybko, jak prof. Łużny senior, zrobił doktorat i habilitację, uzyskał profesurę. Fizykiem w tym pokoleniu jest również jeden z zięciów – po doktoracie.

Po śmierci ojca w r. 1998 pan prof. Wojciech uznał, że musi przejąć jego rolę w życiu rodzinnym, choć zastrzegał się matce, że nie wie, czy temu zadaniu podoła. Najbliższą próbą miała być Wigilia – zawsze dotąd urządzana przy Słowackiego, z potrawami tradycyjnymi w domach obojga rodziców, tylko bez strudla jabłkowego, który pani Anna robiła ze swoją matką w panieńskich czasach, a w jej domu zastąpiła go kutią. Tamta pierwsza Wigilia – bez męża i ojca – odbyła się u pana Wojciecha w Wieliczce i tak jest odtąd co roku. Kultywuje się zwyczaj wspólnego kolędowania. W obu połączonych rodzinach nie brakuje dobrych głosów – wnuczka pani Anny śpiewa w chórze (podobnie jak dwaj wnukowie) i gra na gitarze. Fotografia dziadka Ryszarda stoi na wigilijnym stole.

Trwanie podstawowych relacji wśród członków rodziny jest niezmienne mimo ewolucji niektórych form i manier. Dlatego pewnie rzadko się definiuje wzajemne powinności i oczekiwania. Jedna z córek, mieszkająca w domu przy Słowackiego, wymienia krótko, czego wymagali rodzice: solidność, poczucie odpowiedzialności, prawdomówność, dotrzymywanie słowa. Ważne było wychowanie religijne.

Studiowanie uznawano za oczywistą drogę człowieka, który chce być światłym obywatelem i wpływać pozytywnie na swoje otoczenie – już w pokoleniu rodziców mojej gospodyni. Kierunku nie dyktowano. Kiedy Małgorzata chciała iść na anglistykę, a bardzo trudno było się tam dostać, ojciec postarał się, by jego kuzynki, mieszkające po wojnie w Wielkiej Brytanii, zaprosiły ją dla doskonalenia języka.

Najmłodsza z trójki dzieci, Maria, skończyła polonistykę trapiona pytaniami, czy jest córką „tego profesora”, które przypominały o zobowiązaniu wobec nazwiska. Jest – wierna tradycji – nauczycielką.

Prof. Ryszard Łużny przeżył w UJ Sierpień ‘80 r. i z właściwą sobie aktywnością zaangażował się w działania „Solidarności”. Z opozycją demokratyczną związany był wcześniej, m.in. organizując seminaria poświęcone zakazanej oficjalnie literaturze rosyjskiej. Pani Anna powiedziała mi, że o części tych działań, zwłaszcza podczas stanu wojennego w konspiracyjnej „Solidarności”, dowiedziała się dokładniej dopiero z książki Andrzeja Kobosa Czasy Solidarności na Uniwersytecie Jagiellońskim 1980-1989 (Wyd. UJ 2010), choć pamięta doskonale, jak po ogłoszeniu stanu wojennego przyszli po męża funkcjonariusze SB.

Od początków istnienia w Polsce inteligencji ta działalność wpisana jest w rejestr powinności tak samo oczywistych, jak badania naukowe, kształcenie na każdym poziomie, upowszechnianie wiedzy i cnót obywatelskich. Ów rejestr zaś ma genezę dawniejszą niż czasy, w których młodzi ludzie szli z dworów szlacheckich, ale i z miejskich kamienic i chat do dużych miast po naukę. Przypisywany im etos wywodzi się z tradycji patriotycznych Rzeczypospolitej, kiedy miała ona imponującą w Europie liczbę wykształconych obywateli oraz modelowe instytucje państwa. W rodzinnym wychowaniu pokoleń nie sięgamy po wzory tak daleko w przeszłość, choć warto. Ale w wychowywaniu szkolnym, uniwersyteckim należy, jak myślę, pokazywać te wątki dziejów ojczystych i te w nich momenty albo dłuższe okresy, kiedy tradycja i modernizacja, sfera symboliczna i sfera praktyczna nie stanowiły alternatywy.

Słuchając w Krakowie opowieści o rodzinie Łużnych, o obu liniach ich przodków i o wciąż obecnych „nauczycielskich genach”, uprzytomniłam sobie, jak ważne jest, by nauczycielami kolejnych pokoleń stawali się ludzie z taką tradycją, tak pojmujący swoją rolę w społeczeństwie i w takim stopniu świadomi, co powinni swoim uczniom przekazać. ☐