Upodmiotowienie pozorne
W „Forum Akademickim” nr 9/2009 ukazał się mój artykuł Umowa studenta – sprawa niedomknięta . Jego tezy sprowadzić w skrócie można do podkreślenia, że zwiększanie skali odpłatności „z kieszeni studenta”, w proporcji do pierwotnie dominującego „zasilania budżetowego”, pogłębi kontraktyzację relacji student-uczelnia. To zaś jest szansą na realne upodmiotowienie studenta w duchu hasła „płacę, więc wymagam”. Już wtedy sygnalizowałem jednak, że historia relacji student-uczelnia wskazuje, iż jej element „cywilnoprawny” z trudem się przebijał przez opór uczelni, które „do końca” się przed nim broniły. Dopiero aktywność mediów, UOKiK i orzeczenia sądów ujawniły i upowszechniły, że (bez względu na podpisywanie lub brak umowy pisemnej) relacja cywilnoprawna (umowa niepisana) istnieje, skoro ma miejsce opłata za świadczenie ze strony uczelni. W 2005 r. Parlament Studentów RP przy wsparciu ministerstwa doprowadził do wprowadzenia do Prawa o szkolnictwie wyższym (PSW) obowiązku określania warunków odpłatności za studia w drodze pisemnych umów, jednak bez rygoru nieważności przy zaniechaniu takiej formy, jedynie wobec nowo przyjętych studentów i z rocznym vacatio legis. Mimo więc, że realnie przepis (wprowadzając formę pisemną do celów dowodowych) rewolucji nie wprowadzał, to opozycja wobec niego i „wyrywanie mu zębów” przepisami szczególnymi i przejściowymi były silne.
Kontraktyzacja kontestowana czy afirmowana?
18 grudnia 2010 w wywiadzie dla „Gazety Prawnej” prof. J. Woźnicki wskazuje, że: „Czesne przynosi przede wszystkim inne korzyści. Z punktu widzenia jakości studiów i relacji ‘student-uczelnia’ pozwala ono studentowi znaleźć się w pozycji podmiotu, który może wyrażać uprawnione roszczenia jakościowe wobec uczelni. Współpłatność pobudza potrzebę i poszerza możliwości prezentowania tych roszczeń, co zapewnia pozytywne, silniejsze sprzężenie zwrotne pomiędzy studentem a uczelnią. Takie rozwiązanie sprzyja zatem poprawie jakości kształcenia w uczelniach”.
Kontraktyzacja jako legitymizacja?
Przy założeniu, że jakości kształcenia – tak jak każdej innej usługi – trwale i realnie sprzyja jedynie konkurencja, rozumiana przede wszystkim jako motywator systemowy prowadzący do poprawy adekwatności usługi do potrzeb klienta, należy uwzględnić, iż samo wprowadzenie czesnego, nawet ustalanego formalnie w drodze umowy, nie uczyni ze studenta owego „podmiotu”, tak długo, dopóki: 1) nie będzie możliwa rywalizacja niestandaryzowaną ofertą edukacyjną między uczelniami oraz 2) roszczenie studenta wobec uczelni o wykonanie kontraktu zgodnie z jego treścią będzie faktycznie niemożliwe, np. z powodu braku dowodów nienależytej jakości, obaw przed wystąpieniem przeciw uczelni (paraliż pożądania dyplomu), braku umiejętności prawno-procesowych.
Z tego punktu widzenia rozszerzenie obowiązku pisemności (bez rygoru nieważności) umów na obszar studiów stacjonarnych w uczelniach publicznych w formie medialnie omawianej i legislacyjnie utrwalonej nowelizacji PSW „wiosny nie czyni”. Nawet bez pisemnej umowy na studiach stacjonarnych w uczelni publicznej relacja cywilnoprawna (umowa) była i istnieje - skoro usługa (wskazana w art. 99 PSW) jest odpłatna, nadal też nie wprowadzono rygoru nieważności umów zawieranych w formach innych niż pisemna (choć Parlament Studentów RP postulował to już w 2007 r.), nie mówiąc już o (postulowanym przez PSRP w 2009 r.) objęciem relacją cywilnoprawną zakresu studiów, za jakie płaci podatnik.
Równolegle i od lat dziewięćdziesiątych postępuje zwiększanie zakresu i skali odpłatności za kształcenie wyższe „z kieszeni studenta”, wobec niedostatecznego - zdaniem uczelni publicznych i niemożliwego do zwiększenia - zdaniem polityków, stopnia „zasilania” z kieszeni podatnika. To nauka jest – wedle Konstytucji, w szkołach publicznych – bezpłatna, nie zajęcia, nie studia, nie usługi z nimi związane. Czy kontraktyzacja relacji student-uczelnia może mieć znamiona pozorności lub fasadowości? Pozorności - bo nie kreuje przełomu w sferze relacji student-uczelnia, oddziałuje głównie na świadomość tych, którzy dopiero wpisanie umów student-uczelnia do PSW uznali za ich zaistnienie. Fasadowości – bo „zielone światło” dla form kontraktowych współistnieje z brakiem realnego wpływu na treść kontraktu, w tym przedmiot świadczenia uczelni.
Pułapka kontraktyzacji
W „Forum Akademickim” nr 9/2009, wskazując na spory „paternalistów” z „klientystami” lub „etatystów” z „rynkowcami” oraz wady i absurdy mieszania umów z regulaminami, podkreślałem, że relacja cywilnoprawna nie powinna być uzupełnieniem, ale alternatywą administracyjnoprawnego traktowania studenta. Dziś jestem przekonany, że bez zniesienia administracyjnoprawnej podległości studenta wobec uczelni, funkcja umowy może zostać sprowadzona do legitymizowania odpłatności z kieszeni studenta, przy utrzymaniu pozbawienia go wpływu na treść opłacanego świadczenia . Zwiększanie partycypacji studenta w kosztach studiowania, a zmniejszanie budżetowego dotowania dydaktyki uważam z różnych względów za prawidłowe. Jednak powinno temu towarzyszyć równoległe wycofywanie się państwa z obszaru dydaktyki na poziomie wyższym i zastępowanie administracyjnoprawnej relacji (ze studentem) i regulacji (standardy, minima itp. wiążące uczelnie) pełną swobodą umów. Relacja student-uczelnia jest silnie związana ze źródłem i sposobem finansowania i regulowania dydaktyki. Warto więc odchodzenie od wyłączności zasilania budżetowego wykorzystać do złamania poddaństwa wobec uczelni (więcej na ten temat w analizie „esejowo-systemowej” Student w konflikcie z uczelnią na www.chalupka.pl).
Przy aktualnym zakresie podległości studenta uczelnianym regulaminom a uczelni -regulacjom państwa dyskusja o podmiotowości bywa „akademicka”. Utrzymywanie relacji administracyjnoprawnej sprawia, że nawet płacący z własnej kieszeni student nie ma możliwości wykorzystania tego argumentu w negocjacjach z uczelnią. Ustalanie zaś treści świadczenia i organizacji kształcenia przez państwo sprawia, że uczelnie żyjące „z rynku” nie mogą korzystać z dobrodziejstw konkurencji. W takim systemie umowa pozostanie jedynie cyrografem, dającym uczelni glejt na legalne skasowanie od studenta opłaty, nie dając mu istotnego wpływu na kształt i treść opłacanego świadczenia.
Praprzyczyna
Relacja administracyjnoprawna i etatystyczne regulacje to efekt uboczny finansowania dydaktyki wyższej z budżetu państwa, zamiast z kieszeni (wspieranego kredytami lub stypendiami) studenta (więcej na ten temat w analizie „esejowo-systemowej” Student między młotem korporacjonizmu a kowadłem etatyzmu, ale znieczulony „bezpłatnością” , dostępnej na www.chalupka.pl). W zakresie, w jakim uczelnia i jej świadczenie zależy od strumienia budżetowego i państwowych wymagań, a nie od pieniędzy studenta i jego oczekiwań, kontraktyzacja staje się pozorna. Uczelnia nie ma bowiem żadnych poważnych bodźców, by podpisać w umowie cokolwiek innego niż sama studentowi narzuci lub co jej narzuci prawo.
Podobne mechanizmy znane są z innych sektorów gospodarki, gdzie niepoprzedzone demonopolizacją rynków uwolnienie cen powodowało jedynie ich wzrost, a brak konkurencji nie wymuszał poprawy jakości usług. Dlatego, mimo korzystnych dla studenta zmian (np. obowiązek ujawniania kosztów wpływających na odpłatność na www uczelni), walka o kontraktyzację relacji student – uczelnia, bez zmiany zasad finansowania dydaktyki i uwolnienia uczelni z gorsetu rozporządzeń, a studenta z pęt regulaminów, niewiele studentom da. Może być za to dobrym parawanem do drenowania ich kieszeni na opłacanie – już za ich cywilnoprawną zgodą – świadczeń, na których kształt, cenę, a czasem i konieczność ich zakupu (powtarzanie zajęć w wyniku „oblania” egzaminu) nie mają większego wpływu.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.