Trzeba szukać nowej formuły działania
Zapowiadają się spore zmiany na scenie akredytacyjnej. Państwowa Komisja Akredytacyjna zmieniła nazwę na Polska Komisja Akredytacyjna, ale jej rola pozostanie podobna. Wiele ma się natomiast wydarzyć w działalności środowiskowych komisji akredytacyjnych. Zapowiadane jest utworzenie Akademickiej Komisji Akredytacyjnej, która przejmie funkcje środowiskowych komisji akredytacyjnych.
– Ostatnia nowelizacja ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym , którą właśnie podpisał prezydent Bronisław Komorowski i która zacznie funkcjonować w większości zapisów od 1 października tego roku, dopisała do zadań Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich także wspieranie i monitorowanie działań na rzecz systematycznego podnoszenia jakości kształcenia oraz promowanie jednostek oferujących kształcenie wysokiej jakości, „co może być realizowane poprzez środowiskowe komisje akredytacyjne” – jak to ujęła ustawa. W tym sensie można powiedzieć, że funkcjonowanie naszych komisji zyskało umocowanie ustawowe.Uniwersytecka Komisja Akredytacyjna została powołana w styczniu 1998 roku na mocy porozumienia rektorów uniwersytetów polskich na rzecz jakości kształcenia, zawartego w październiku 1997 roku. Wcześniej podobną komisję powołały akademie medyczne, potem powstały kolejne, w tym Komisja Akredytacyjna Uczelni Technicznych. Państwowa Komisja Akredytacyjna powstała dopiero w 2002 roku. Myślę, że komisje środowiskowe wniosły bardzo wiele do polskiego systemu edukacji wyższej przez 12 lat swojego działania. W ich pracach – jako członkowie komisji, eksperci, członkowie zespołów oceniających – uczestniczyło kilka tysięcy osób.
Dyskusje nad tym, jak powinien wyglądać system akredytacji w Polsce, towarzyszyły nam niemal od samego początku działania komisji środowiskowych. Z reguły wracał w nich problem ułożenia relacji i podział zadań pomiędzy naszymi komisjami a PKA. Impulsem były pojawiające się wątpliwości samych uczelni, co od istotnych różnic między akredytacją środowiskową i państwową. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że trzeba szukać innej formuły, która lepiej zagospodarowywałaby to, czego nie robi PKA. Poza kontrolą jakości pozostaje przecież cały obszar promowania kultury jakości kształcenia, propagowania dobrych praktyk, ewaluacji dydaktyki akademickiej czy pomoc dla uczelni w ich poszukiwaniach rozwiązań organizacyjnych dobrze wspierających jakość kształcenia.
Coraz wyraźniej było widać, że zadania i funkcjonowanie UKA i innych komisji środowiskowych – w kształcie, w jakim zostały pomyślane 12 lat temu – muszą ulec zmianie. Myślę, że obecna formuła w jakimś sensie się wyczerpuje. Nie bez znaczenia były też spojrzenia z zewnątrz: eksperci międzynarodowi zwracali nam uwagę na to, że sytuacja, w której środowisko samo siebie ocenia – bo akredytacji dokonują np. prorektorzy oceniając uczelnię swoją i kolegów – jest trudna do zaakceptowania z punktu widzenia standardów europejskich.
Zgadzam się, że to rzeczywiście znaczny wkład, jaki wniosły komisje, ale mam od lat wiele wątpliwości. Jeżeli komisje są powoływane przez rektorów, jeżeli akredytują tylko kierunki w uczelniach państwowych w obrębie swojej grupy branżowej, a np. komisje rolnicza, ekonomiczna, medyczna akredytują wszystkie albo niemal wszystkie kierunki, jakie są w tych uczelniach prowadzone, to czy możemy mówić o prawdziwej akredytacji? Chyba raczej o przyznaniu sobie pewnego znaku? Tylko co on oznacza?
– Dlatego właśnie, kiedy zastanawialiśmy się w zespole KRASP, jak zmienić i przeorganizować działania komisji środowiskowych, mieliśmy świadomość, że doświadczenia i dorobek tych komisji są bardzo zróżnicowane. To nam zresztą wcześniej bardzo utrudniało negocjacje z PKA, bo przecież toczyły się one od lat. Padał argument, że nie można potraktować UKA czy KAUT w sposób odmienny od pozostałych komisji środowiskowych.
Kiedy zastanawialiśmy się nad nową formułą akredytacji środowiskowej, pojawiał się także pomysł federacji – chcieliśmy przez to zachować dorobek poszczególnych komisji. Ale od razu padał też kontrargument, że taka federacja w gruncie rzeczy konserwowałaby nie najlepszy stan działania niektórych komisji środowiskowych.
Istniała od dawna w KRASP Komisja Akredytacyjna – Zespół Boloński, który miał być chyba tego rodzaju federacją?
– Nie do końca. To była raczej platforma wymiany doświadczeń przewodniczących poszczególnych komisji środowiskowych. Nie miała żadnych uprawnień stanowiących. Stąd pomysł: zamknijmy ten rozdział i zróbmy od początku coś, co obejmie całe środowisko i przyjmie inny sposób działania oraz ostrzejsze kryteria i wymagania.
Działanie komisji środowiskowych miało swoje wielkie zalety na początku, bo to było wzajemne uczenie się, oparte na zaufaniu, że będziemy to robili uczciwie, by nawzajem sobie pomóc. Ta formuła dzisiaj trochę się wyczerpała i napotyka rozmaite trudności i ograniczenia zewnętrzne. Komisje środowiskowe nie mogą wyjść na arenę międzynarodową, a to jest sens i warunek istnienia tego typu agencji w przyszłości. Trzeba zatem szukać nowej formuły organizacyjnej.
Kiedy powstawała UKA, czyli w roku 1998, akredytacja to była swego rodzaju terra incognita. Nie było wówczas – poza Stowarzyszeniem Edukacji Menedżerskiej FORUM – instytucji zajmujących się akredytacją ani zbyt wielu ekspertów mających szerszą wiedzę na ten temat. To w pewnym sensie pod wpływem komisji środowiskowych powstała PKA, i ona właśnie, już umocowana ustawowo i z szerokimi uprawnieniami, wypełniła w dużej mierze ten obszar. Dziś jesteśmy w zupełnie innym momencie.
– Zgadza się. Komisje środowiskowe muszą zatem poszukiwać innej formuły działania. Nowe wyzwania wynikają także z wprowadzania Krajowych Ram Kwalifikacji i Europejskiej Przestrzeni Edukacyjnej. Wyraźnie widać, że w Europie wcześniej czy później zostanie przyjęta zasada naturalnej konkurencji, ponad granicami, pomiędzy tymi agencjami akredytacyjnymi, które zostaną wpisane do Europejskiego Rejestru Agencji Akredytacyjnych. Uczelnie będą mogły wybierać agencję, w której zechcą się akredytować.
W dyskusjach toczonych w środowisku pojawiało się założenie, że PKA „dopuszcza do ruchu”, czyli przyznaje uprawnienia do prowadzenia kierunku, a komisje środowiskowe przyznają wyróżnienia i wskazują najlepszych. Nie wiem jednak, czy to da się zrobić w praktyce, ponieważ PKA przyjęła także model oceniający i nadaje jedną z czterech kategorii. Dodatkowo ta wyróżniająca jest premiowana przez ministra. Zastanawiam się, czy to PKA, mając jedynie „dopuszczać do ruchu”, nie była surowsza w ocenach?
– Idea działania komisji środowiskowych była od początku taka, żeby wskazywać tych najlepszych, nie dyskwalifikując pozostałych, a przeciwnie – pokazując im możliwość sprostania dodatkowym wymogom. PKA ma trochę inne zadania – bada formalną stronę prowadzenia kierunku przez uczelnię, wytyka niedociągnięcia, wskazuje błędy; działa więc w sposób przypominający trochę NIK. PKA nie wykonuje jednak tych funkcji dostatecznie skutecznie. Nie jest w stanie wyeliminować wszystkich słabo prowadzonych studiów, ponieważ jest skazana na posługiwanie się głównie ocenami formalnymi, które skutkują decyzjami ministra. Przyjęte kryteria muszą się zatem dać obronić w procedurze administracyjnej, gdyby ktoś chciał skarżyć decyzję ministra. To jest pułapka działalności PKA, jako organu działającego przy ministrze i jako narzędzie ministra. Ale przez to istnieje duży obszar w kwestiach zapewniania jakości kształcenia, który jest niezagospodarowany. I tutaj otwiera się pole działania dla inicjatyw środowiska akademickiego.
Pojawiły się jednak zastrzeżenia, że agencja tego typu musi być niezależna, a w związku z tym nie może być powołana przez konferencję rektorów i finansowana przez tych, którzy się o akredytację starają.
– AKA, inaczej niż działające dotychczas komisje środowiskowe, zostanie ustanowiona przez specjalnie do tego celu powołaną fundację. Działalność akredytacyjna będzie tylko jedną z form działania fundacji, a generalnie jej zadaniem będzie zagospodarowywanie szeroko rozumianego obszaru jakości kształcenia poprzez działania edukacyjne, ewaluacyjne, publikacyjne i szkoleniowe. To fundacja finansowałaby działalność AKA i jako niezależny podmiot starałaby się o różne formy finansowania, także ze źródeł europejskich.
Co wydarzy się w najbliższym czasie?
– Plan jest taki, by na zbliżającym się posiedzeniu plenarnym KRASP w Bydgoszczy powołana została Fundacja na rzecz Jakości Kształcenia. Już jako niezależny podmiot Fundacja miałaby powołać Akademicką Komisję Akredytacyjną. Mam nadzieję, że AKA spełni warunki i uzyska wpis do Europejskiego Rejestru Komisji Akredytacyjnych, w związku z czym jej status, z punktu widzenia europejskiego, będzie taki, jak innych agencji, które działają w Europie. Da to możliwość występowania AKA w relacjach międzynarodowych i na przykład akredytowania uczelni zagranicznych – choćby ukraińskich czy rosyjskich – generalnie we wszystkich państwach-sygnatariuszach deklaracji bolońskiej, która obejmuje, co warto przypomnieć, większą ilość państw, niż te należące do Unii Europejskiej. Poza tym sama ustawa w ostatniej nowelizacji przewiduje, że uczelnia zagraniczna może utworzyć filię w Polsce, pod warunkiem, że jej jednostka, która ma działać w naszym kraju, ma akredytację agencji wpisanej do Europejskiego Rejestru Komisji Akredytacyjnych; sama ustawa zatem uznaje rejestr europejski za pewien sposób weryfikacji wiarygodności agencji. Można sobie wyobrazić sytuację, że uczelnia chcąca wejść na polski rynek wybierze z listy europejskiego rejestru właśnie AKA.
Sądzi Pan, że akredytacje wszystkich komisji będą równorzędne, a akredytacja AKA będzie równoznaczna z akredytacją państwową?
– Na gruncie międzynarodowym będą równorzędne, ale czym innym jest uznanie akredytacji AKA jako równorzędnej w ramach polskiego porządku prawnego, bo tu nie będzie szybko automatyzmu. Zauważmy jednak pewne tendencje, które się pojawiają początkowo w ograniczonym zakresie, a potem są konsekwentnie wcielane w życie. Tak było na przykład z Europejskim Rejestrem Komisji Akredytacyjnych – najpierw była to luźna idea, później powolne oswajanie się z tym pomysłem i poszukiwanie przekonywających argumentów, a obecnie jest to funkcjonujące rozwiązanie. Tak stanie się też zapewne z możliwością wyboru agencji akredytacyjnej przez uczelnię. Pięć lat temu pojawiła się rekomendacja Parlamentu Europejskiego i Rady Unii, postulująca taką możliwość. Kolejne regulacje europejskie pokazują, że idziemy w tym kierunku, co nie oznacza, że nie będą istnieć agencje narodowe odgrywające szczególną rolę. Myślę, że za kilka lat będzie funkcjonowała pełna uznawalność agencji działających we wspólnym, europejskim systemie. To nie będzie łatwy proces i zapewne jeszcze przez pewien czas zostaną zachowane uprawnienia licencjonowania przez władze krajowe, ale moim zdaniem kierunek zmian został już nieuchronnie wyznaczony. To przecież dzieje się już w obszarze przepływu kapitału, ludzi, swobody działalności gospodarczej. Szkolnictwo wyższe nie może być z tego wyłączone i dlatego mamy już zręby Europejskiej Przestrzeni Szkolnictwa Wyższego i Europejskiej Przestrzeni Badawczej.
Czy to wszystko oznacza, że komisje środowiskowe zaprzestaną wkrótce działalności?
– Wedle przyjętego wstępnie scenariusza działań działalność poszczególnych komisji zostanie wygaszona z zakończeniem obecnej kadencji, czyli w 2012 roku. Natomiast zdecydowanie musi być wykorzystany potencjał ekspercki i kompetencyjny, jaki zdobyły przez te lata komisje środowiskowe. To powinna być kontynuacja. Podobne zapewne będą też procedury – samoocena, wizytacja, raport końcowy – bo to jest już europejski standard. Jest pytanie, jak będzie wyglądał okres przejściowy i czy możliwe jest uznanie przez AKA przyznanych dotychczas akredytacji za swoje?
Pojawia się też kwestia motywacji samych jednostek organizacyjnych uczelni do poddawania się akredytacji. Wyraźnie widoczne jest zjawisko mniejszego zainteresowania reakredytacjami, czyli akredytacjami robionymi powtórnie. Czy to się zmieni po utworzeniu AKA?
– To jest jeden z powodów, dla których została podjęta ta inicjatywa. Rzeczywiście obserwujemy, że zainteresowanie akredytacją środowiskową maleje. W UKA w drugiej turze poddało się jej około 60 proc. jednostek, które miały pierwotnie akredytację, a w trzeciej, która trwa obecnie, jest ich jeszcze mniej. Jednym z powodów zmniejszającego się zainteresowania była mitręga związana z wypełnianiem coraz bardziej rozbudowywanego kwestionariusza samooceny stosowanego przez PKA. Trudno było danej jednostce uniwersyteckiej poddawać się w krótkim czasie kolejnym akredytacjom. Prowadziliśmy rozmowy z PKA nad ujednoliceniem standardu formalnego, aby wykonane już działania uczelni mogłyby być wykorzystane przez obie komisje. Choć początki były obiecujące, to jednak nie udało się doprowadzić tego do końca. W obliczu rozbudowanych procedur i wymagań PKA dla wielu uczelni przestawało być oczywiste, że warto przechodzić przez to jeszcze raz, nawet jeśli akredytacja środowiskowa oznaczała wejście do elitarnego klubu i potwierdzała wysoką jakość kształcenia.
Mam wrażenie, że w szerokim odbiorze społecznym, np. wśród kandydatów na studia, jest słabo czytelne, co to znaczy mieć akredytację. Już samo słowo akredytacja jest na tyle trudne, i chyba niezrozumiałe powszechnie, a powoływanie się na fakt, że jakiś wydział ma akredytację PKA – którą musi mieć, bo inaczej nie mógłby prowadzić kształcenia – wprowadza dodatkowy brak czytelności, czym naprawdę są dodatkowe akredytacje.
– Tak, to jest pewien problem, ale szerokie rozumienie społeczne tych kwestii nie jest zależne tylko od inicjatyw komisji środowiskowych.
Czy sytuacja, w której zostanie wygaszona działalność środowiskowych komisji akredytacyjnych i w to miejsce powstanie nowe ciało podejmujące akredytację, będzie czytelna dla środowiska akademickiego i szerzej – dla społeczeństwa? Czy to zainteresowanie podmiotów albo szersza rozpoznawalność społeczna akredytacji będzie większa? Może potrzebna jest kampania informacyjna wyjaśniająca te wszystkie zmiany?
– To dobre pytanie, ale rozumiem, że tym wywiadem rozpoczęliśmy taką właśnie kampanię informacyjną. Będziemy się musieli jednak nad nią głęboko zastanowić. To jest na pewno poważne wyzwanie dla wszystkich środowiskowych struktur: KRASP, KRUP i innych konferencji rektorów, a także dla mającej powstać fundacji.
Warto chyba przy okazji rozmowy o działalności UKA wspomnieć też o programie MOST, pozwalającym na wymianę studentów w ramach polskich uczelni. To bardzo ciekawa inicjatywa wykreowana przez same uniwersytety.
– MOST to taki polski Erasmus, rzeczywiście wykreowany przez uczelnie uniwersyteckie (po nas podobny program pod nazwą T-MOST podjęły uczelnie techniczne). Ten program realizujemy jako swego rodzaju zadanie zlecone przez Konferencję Rektorów Uniwersytetów Polskich. Rocznie w jego ramach może studiować w innej uczelni blisko pięciuset studentów. Program cały czas jest rozwijany, a oferta zgłaszana przez poszczególne uczelnie – coraz bogatsza. Właśnie rozpoczęliśmy też pierwszą rekrutację na studia doktoranckie.
Słyszę jednak czasem, że po powrocie nie zawsze dziekan chce zaakceptować studentowi semestr czy dwa, spędzone w innej uczelni, bo tam były jakieś inne przedmioty. I, jak w starym systemie, każe mu coś uzupełniać. Chyba mamy system punktów kredytowych ECTS?
– To jest proza życia i różnie się to układa, ale podjęliśmy kroki, aby takie sytuacje się nie zdarzały.
Pozostając w tym samym duchu – na ile akredytacje, oceny, wizytacje, spotkania rektorów, prorektorów, ekspertów wymuszają rzeczywiste zmiany w uczelniach i na przykład zmiany programów czy inne zachowania wykładowców? Czasem, gdy słyszę o tej prozie życia w zachowaniach wykładowców w stosunku do studentów czy młodszych kolegów, to mam wrażenie, że tylko trochę.
– To są rzeczy, które wdrażają się powoli i rezultaty widać dopiero po pewnym czasie. Jeden przyjazd UKA czy PKA nie zmieni od razu wieloletnich nawyków i przyzwyczajeń. Mamy jednak satysfakcję, że kiedy przyjeżdżają zespoły oceniające do tej samej jednostki z okazji reakredytacji (to znaczy po 5 latach), i biorą w nich udział ci sami eksperci odwiedzający jednostkę powtórnie, to relacjonują, że jednak pozytywne zmiany następują. Nie jest więc tak, że te wszystkie działania znikają gdzieś w nieokreślonej przestrzeni. Z pewnością wiele zostaje. Uniwersytety to organizmy, które dość trudno poddają się działaniom reformatorskim. Tutaj czas ciągle liczy się nie w godzinach, lecz raczej w tygodniach, bo w takim rytmie odbywają się zajęcia, dyżury naukowców. Ale ponieważ świat zmienia się coraz szybciej, to i nasze uniwersytety muszą to czynić raźniej. Mamy nadzieję, że powołanie AKA będzie w tym pomocne.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.