Repetitio est mater studiorum

Piotr Müldner-Nieckowski

Przed każdym dłuższym weekendem na drogach pokazują się niedzielni kierowcy, cały ruch zwalnia jeszcze bardziej niż zwykle i staje się groźny. Ponieważ połowa polskich kierowców jeżdżących codziennie nie umie prowadzić samochodu, w czasie świąt liczba czyhających na nasze zdrowie i życie dzięki niedzielnym wzrasta do trzech czwartych. Rozmiary niebezpieczeństwa są większe niż wynikałoby z liczby pijanych za kierownicą, którzy – śmiem sensacyjnie i bulwersująco twierdzić – jeśli tylko znają się na kierowaniu autem i nie mają we krwi więcej niż 0,5 promila alkoholu, są dużo mniej niebezpieczni niż kierowcy niedouczeni.

Policja jest bezradna, bo nawet jeśli zatrzyma kierowcę nieprawidłowo wyprzedzającego, to nie ma możliwości dokonania oceny jego umiejętności. Może co najwyżej nakazać dmuchanie w rurkę i wlepić mandat, ale następnie musi puścić delikwenta, który nie zmieniając stylu jazdy, włącza się do ruchu i stanowi jeszcze większe zagrożenie jako podniecony, oburzony i pragnący zemsty – najlepiej na innych kierowcach. Są to bowiem tacy sami obywatele, jak ci w typowej kolejce do okienka. Dopóki stoją w szeregu, denerwują się, że inni załatwiają swoje sprawy zbyt przewlekle, tak jakby kolejki nie było. Ale kiedy już sami dojdą do celu, robią dokładnie to, co ich poprzednicy: debatują z urzędniczką, godzinami wypełniają formularze, pytają o tysiące nieistotnych rzeczy i opowiadają najciekawsze momenty życiorysu. Nie ma zmiłuj, „Solidarność” to nazwa związku zawodowego, a nie jakieś tam rozumienie współkolejkowiczów.

Na drodze takie kolejki zdarzają się nader często, zwłaszcza na polskiej – wąskiej, dziurawej, niepewnej, a jadący to typowi kolejkowicze, którzy w nosie mają jadących z tyłu. Lękliwy, leżący ze strachu na kierownicy, trzymający nie wiadomo po co nogę na pedale sprzęgła (żeby się szybciej zużyło?), wpatrzony w asfalt kierowca jedzie z tak małą prędkością, że doprowadza do szału pozostałych. Wydaje mu się, że tak jest dobrze, bo gdyby przez przypadek uderzył w drzewo, to nic mu się nie stanie. Najchętniej w ogóle by nie jechał, ale musi, jako że stanie na drodze nie ma sensu.

Kierowcy tacy z ulgą zatrzymują się na światłach skrzyżowania. Można sobie bezkarnie postać minutę, dwie, odetchnąć! Można także przećwiczyć w myślach technikę ruszania: zdjąć (lewą!) nogę z hamulca, przełożyć (lewą!) na pedał sprzęgła, włączyć pierwszy bieg, nacisnąć (prawą!) pedał przyśpiesznika i powolutku popuszczać sprzęgło, żeby auto ruszyło (cuda się dzieją: samo rusza). Kiedy światło z czerwonego zmienia się na żółte, jest zapowiedź, że zmieni się na zielone. Kiedy zmieni się na zielone, jest zapowiedź, że przećwiczoną procedurę można wprowadzić w życie.

W takich Niemczech czy USA płynność ruchu i przepustowość skrzyżowań jest ogromna, gdyż wszystkie auta zaczynają jechać jednocześnie. Polega to na tym, że rusza się w momencie, w którym zaczyna jechać, uwaga, auto poprzedzające samochód stojący bezpośrednio przed nami. Ale tak robią kierowcy dobrzy. Kierowcy pozostali, czyli omawiana większość, wpatrują się w uroczy tył auta właśnie stojącego bezpośrednio przed nimi i włączają sprzęgło dokładnie w chwili, w której samochód ten znajduje się już po drugiej stronie skrzyżowania. Zamiast dziesięciu aut, przez skrzyżowanie z trudem przeciskają się dwa, po czym znowu zapada czerwone światło – jak owa ciemność, w której nic się nie dzieje. Wobec tego apiać od początku: leżenie na kierownicy i ćwiczenie ruszania w rozumie, a więc – sprzęgło, bieg, sprzęgło, gaz.

e-mail: piotr@muldner.pl