Student w górach

Marek Misiak

28 grudnia 2010 w Tatrach Wysokich zaginął 21-letni student z Wrocławia. Kilka dni później jego ciało odnaleziono w Dolince pod Kołem, u stóp masywu Świnicy. Najprawdopodobniej mężczyzna potknął się lub pośliznął i spadł z trawersu pomiędzy Świnicą a Zawratem, prawdopodobnie z okolic Niebieskiej Turni. Nie wiadomo, co było przyczyną wypadku: zmęczenie, brak koncentracji czy zwyczajny pech. Faktem jest jednak, że tego dnia w tej partii Tatr panowały trudne warunki – padał śnieg, pokrywa śnieżna była miejscami słabo związana z podłożem, a wiatr zawiewał ślady poprzedników. Dodatkowo pod świeżym śniegiem znajdował się śnieg zamarznięty i śliski lub zgoła lód. W tej sytuacji podejście na Świnicę – również w warunkach letnich nienależące do najłatwiejszych – mogło stać się śmiertelną pułapką.

Wszystko to wiem nie z mediów, komunikatów meteorologicznych czy strony TOPR-u. Wiem to z autopsji. Kilkakrotnie wchodziłem na Świnicę latem i ze swojego (dość sporego) doświadczenia tatrzańskiego oceniam tę trasę jako dość trudną. Byłem też 28 grudnia w Tatrach. Podczas gdy tragicznie zmarły student zdobywał Świnicę, usiłowałem wejść na przełęcz Liliowe, położoną bardzo blisko masywu Świnicy. Widziałem kilka osób na tym szczycie, być może widziałem tam człowieka, który już za kilka godzin miał zginąć. Ale ja nie osiągnąłem nawet znacznie niższej i mniej eksponowanej niż Świnica przełęczy Liliowe. Wycofałem się około 300 metrów przed grzbietem górskim, gdy zdałem sobie sprawę, że zagrożenie lawinowe jest zbyt duże, pokrywa śnieżna przykrywa wszystkie kamienie z oznaczeniami szlaków (na takiej wysokości nie ma już drzew), a wiatr zawiał ślady turysty idącego przede mną na nartach, nie jestem więc nawet pewien, czy wciąż idę po szlaku. Nie jestem specjalistą od turystyki górskiej, ale samotne wyjście w góry zimą poprzedziłem dokładnym zbadaniem warunków panujących w wyższych partiach. Czytając odpowiednie publikacje ustaliłem też, na co powinienem zwracać uwagę podczas wędrówki (byłem w Tatrach zimą dwukrotnie, ale nigdy sam).

Na łasce przypadku

Nie wiadomo, jaka była przyczyna śmierci studenta z Wrocławia. Dostatecznie dużo jednak napatrzyłem się na wędrujących latem i zimą po Tatrach (i innych górach, szczególnie Karkonoszach) studentów pozbawionych elementarnej wiedzy na temat bezpieczeństwa w górach, nieumiejących czytać map ani dobrać odpowiedniego ekwipunku. Gdy w poprzednich numerach FA pisałem o potrzebie realizowania w uczelniach kampanii społecznych na rzecz profilaktyki HIV/AIDS, HCV, uzależnień czy nadwagi bazowałem na danych statystycznych (nic mi nie wiadomo, aby ktoś z moich znajomych był uzależniony od narkotyków czy nosicielem HIV). Natomiast częstą wśród wybierających się w góry studentów niewiedzę na temat bezpieczeństwa na szlakach znam z własnego doświadczenia. I dlatego uważam, że tego rodzaju wiedza – choćby w najbardziej podstawowym zakresie – powinna być w tej czy innej formie rozpowszechniana w środowisku studenckim.

Najbardziej podstawowym problemem jest nieświadomość wielu odwiedzających góry żaków, że szlaki turystyczne zostały oznakowane nie po to, by ograniczać czyjąś swobodę, lecz aby (poza drugim celem, jakim jest ochrona przyrody) zapewniać wędrującym bezpieczeństwo. Szlak biegnie zazwyczaj po stałym (czasem sztucznie utwardzonym) podłożu, co minimalizuje ryzyko osuwisk skalnych lub osunięć ziemi. Nierzadko znajdują się na nim (szczególnie w Tatrach) sztuczne ułatwienia: skalne, drewniane lub ziemne stopnie, a w szczególnie trudnych miejscach – łańcuchy i klamry, umożliwiające wspinaczkę czterokończynową. Zejście ze szlaku – z czego mało kto zdaje sobie sprawę – oznacza oddanie się na łaskę przypadku. W niektórych miejscach podłoże może być bezpieczne, w innych oddalenie się od szlaku choćby na kilka metrów grozi runięciem w przepaść.

Studenci-turyści często wybierają się w góry bez mapy. Grozi to nie tylko zabłądzeniem podczas wędrówki, ale także błędnym zaplanowaniem trasy już przed wyruszeniem. Nie bez powodu polskie mapy turystyczne większości pasm górskich podają orientacyjny czas przejścia poszczególnych odcinków szlaków. Umożliwia to zaplanowanie trasy tak, aby znaleźć się w bezpiecznym terenie przed zmrokiem, i ustalenie, o której należy wyjść, aby zdążyć. Tymczasem wielu studentów wychodzi w góry pod wpływem impulsu, często dopiero w południe lub nawet jeszcze później, obierają natomiast za cel miejsca, na które wspinaczka jest czasochłonna. Gdy podczas zejścia w trudnym terenie zastanie ich zmrok (latarek też często nie mają, o czym poniżej), stają się bezradni. Ze zdumieniem napotykam na trudnych do zdobycia wierzchołkach ludzi, którzy nie mają pojęcia, jaką trasą dokładnie idą, jakim szlakiem zamierzają schodzić, a czasem nawet nieświadomych, gdzie się dokładnie znajdują. Nigdy nie zapomnę sporu, jaki odbyłem z pewnym (idącym z resztą w sandałach) turystą na przełęczy Zawrat. Turysta ten przekonywał mnie usilnie, że nie możemy być teraz na Zawracie, ponieważ Zawrat jest szczytem.

Bez plecaka, ale w sandałach

Całe tomy można by napisać o brakach w podstawowym ekwipunku turystycznym, jaki wykazuje wielu studentów, skądinąd naprawdę szczerze kochających góry. Sprawą najbardziej podstawową – a zarazem jedną z najbardziej zaniedbywanych – są tu buty. Stanienie butów trekkingowych zmniejszyło wprawdzie liczbę osób udających się w wysokie góry w adidasach, trampkach czy – jak wspomniany wyżej mężczyzna – w sandałach. Niemniej jednak regularnie widuję w Tatrach w trudnym terenie na wysokości ponad 2000 metrów osoby w białych butach sportowych, kupionych na targu za 50 złotych.

Największym niebezpieczeństwem są jednak nie osoby, które po Tatrach czy Karkonoszach nigdy wcześniej nie chodziły i są po prostu nieświadome niebezpieczeństwa, ale ci, którzy wędrowali po górach niższych (np. Beskidach czy Bieszczadach) i przenoszą mechanicznie zdobyte tam doświadczenia w góry znacznie wyższe i o innej budowie geologicznej. Nie zdają sobie oni najczęściej sprawy z tego, że but trekkingowy ma na celu przede wszystkim zabezpieczenie turysty przed urazami stawów i dlatego sięga powyżej kostki. Wędrowanie w wyższych, skalistych górach w niskich butach (o ile nie jest się taternikiem, posiadającym odpowiednie umiejętności) grozi skręceniem nogi w kostce lub urazem ścięgna Achillesa, co może skończyć się poważniejszym wypadkiem lub przynajmniej odtransportowaniem na dół na noszach.

Braki w wyposażeniu widoczne są również w doborze ubrań. Wiele osób – zwłaszcza studentek – wybiera się w Tatry w dżinsach. Materiał ten, gdy nasiąknie wodą, krępuje ruchy i szybko powoduje odparzenia. W zimie, gdy po przemoczeniu zamarznie, może praktycznie uniemożliwiać poruszanie się. Sztruksy bądź spodnie z innych tkanin (naturalnych lub syntetycznych) są tu znacznie lepszym rozwiązaniem.

Wzmianka o zmienności pogody w górach pojawiła się nawet w reklamie piwa, a mimo to wielu studentów wciąż wyrusza w upalny letni dzień w góry bez jakiejkolwiek ciepłej odzieży, argumentując, że „przecież jest ładnie”. O godzinie 10.00 może faktycznie być ładnie – po czym w południe niespodziewanie sformują się deszczowe chmury i zacznie lać. Wielu napotykanych przeze mnie w górach studentów nie dysponowało właściwymi kurtkami, a w lecie często nie mieli ze sobą jakiejkolwiek ciepłej odzieży. Nie zdawali sobie najwyraźniej sprawy, że gdy na Krupówkach jest 25 stopni, na Zawracie może być 8-10, a dodatkowo wiejący na nieosłoniętych szczytach i przełęczach wiatr czyni odczuwalną temperaturę jeszcze niższą. Ich jedyną ochroną przed deszczem była zaś foliowa peleryna kupiona w kiosku. Równie dobrze mogliby się chronić przed piorunami za pomocą parasola.

Wspominanym już błędem jest niezabieranie ze sobą latarki. Nigdy nie wiadomo, czy nie dojdzie do niespodziewanych opóźnień i nie trzeba będzie przemieszczać się po zmroku. Potrzebna jest wówczas nie tyle zwykła latarka, ile zakładana na głowę tzw. czołówka (dobrze jest mieć wolne ręce).

Całkowitą zagadką jest dla mnie to, jak idący w góry student może nie zaopatrzyć się w odpowiednią ilość pożywienia i napojów, a jednak tak się dzieje. Kilka lat temu perswadowałem koleżance, że półlitrowa butelka wody mineralnej to naprawdę za mało na dziewięciogodzinną wyprawę. Tymczasem nieustannie spotykam w wysokich partiach Tatr samotnie idące osoby bez plecaków, a więc niemające ze sobą ani gorących, ani zimnych napojów, ani pożywienia (poza schowanym w kieszeni batonikiem). W razie nagłego spadku temperatury i pogorszenia się pogody odwodniony i głodny człowiek wychładza się znacznie szybciej (a mało kto pamięta, że umrzeć z wychłodzenia można również przy dodatniej temperaturze).

Zima zła

Powracając do tragicznego wypadku przywołanego na początku tekstu – osobnym rozdziałem jest nieodpowiedzialność studentów-turystów w górach zimą. Mało kto z wyruszających np. przed Sylwestrem w góry żaków ma nawyk sprawdzania warunków pogodowych i śniegowych (wielu nie wie nawet, gdzie to sprawdzić). Nie umieją czytać oznaczeń ostrzegających przed niebezpieczeństwem lawin (nie wiedzą, co oznacza który stopień zagrożenia lawinowego, nie rozpoznają tzw. tyczek lawinowych jako znaku ostrzegającego przed niebezpieczeństwem). Przede wszystkim zaś wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, że góra - łatwo dostępna latem dla każdego w miarę wysportowanego turysty - w zimie może być bardzo niebezpieczna i jej zdobywanie powinno się odbywać za pomocą specjalnego sprzętu (przede wszystkim raków i czekana). Generalnie w Tatrach przy zalegającym śniegu wchodzenie na szczyty o wysokości przekraczającej 2000 metrów przez turystów-amatorów jest niewskazane. Co roku jednak z Rysów (2499 m n.p.m.) w okolicach Sylwestra i ferii zimowych znoszeni są ranni, a bywa, że i zabici.

Dobrym pomysłem byłaby więc kampania społeczna, promująca w środowisku akademickim bezpieczne poruszanie się w górach. Ta tematyka kojarzy się studentom znacznie lepiej, niż np. profilaktyka uzależnień, a potrzeba jest równie duża. ☐