Bez pamięci

Leszek Szaruga

Bez pamięci można żyć nawet dość wygodnie, a nawet jakoś radzić sobie nie tylko na studiach, ale i w mozolnej wspinaczce drogami (i bezdrożami) karier naukowych. Jest to jednak życie inne niż to, do którego przywykłem. I gdy obserwuję moich studentów (oraz studentki), nie mogę się przyzwyczaić do tego, że u większości z nich (nawet przeważającej, a czasem wręcz przerażającej) zasoby pamięci są, delikatnie rzecz ujmując, ubogie. Niewielu (i niewiele) z nich przyjmuje do wiadomości, że pamięć zewnętrzna – dotąd przechowywana w nieporęcznych encyklopediach i słownikach, a dziś łatwo dostępna za sprawą internetowych wyszukiwarek – jest wyłącznie narzędziem pomocniczym. Nie chcą zrozumieć, że sporo z tego wszystkiego trzeba „zasejfować” we własnych mózgach, gdyż tylko wówczas możliwe się stanie kojarzenie danych, ich kombinowanie i twórcze przekształcanie.

Jednym z głównych kierunków przeobrażeń naszego szkolnictwa po roku 1989 było eliminowanie „obciążenia pamięciowego”. Uczeń powinien „rozumieć tekst”. W efekcie ani nie pamięta, ani nie rozumie. Nie kojarzy cytatów, bo „materiał” okrojony został do niezbędnego minimum; przykład taki i przykład owaki, ale liczba lektur obowiązkowych zredukowana została do dawki mikroskopijnej. Najlepiej nie utwory w całości, lecz ich fragmenty. Efekt jest taki, że podczas zajęć, w trakcie których omawiano poemat Tomasza Różyckiego Dwanaście stacji , z trudem udawało się studentów polonistyki (!) naprowadzić na skojarzenie tego tekstu z Panem Tadeuszem , zaś wyjaśnienie, jak można to powiązać z Odyseją napotykało na przeszkody niemalże nie do pokonania. Zresztą są i efekty dodatkowe – ograniczenie lektur widać na poziomie leksykalnym. Jestem niemal pewien, że wygrałbym zakład o to, że słownik przeciętnego maturzysty doby współczesnej w najlepszym wypadku jest o co najmniej 20 proc. uboższy od słownika maturzysty sprzed ćwierć wieku.

Nie wykluczam, że zanik czytelnictwa nie jest wyłącznie naszym doświadczeniem, lecz badania w innych krajach – w Czechach czyta się przeciętnie 4 książki rocznie, w Holandii aż 16 – nie w pełni takie domniemanie potwierdzają. W każdym razie, z tego, co ostatnio wyczytałem, wynika, że czytamy około 0,5 książki na głowę w ciągu 12 miesięcy, przy czym tendencja jest raczej malejąca, czemu sprzyja kurczenie się sieci bibliotek publicznych. Jak donosił „Tygodnik Powszechny”, w ciągu miesiąca przeciętny Polak nie przeczytał – nawet w Internecie – tekstu dłuższego niż cztery znormalizowane strony (7200 znaków), co dowodzi, że skupienie się na tekście staje się umiejętnością coraz rzadszą. Do wstydliwej praktyki stałej lektury prasy przyznaje się u nas 23 proc. ankietowanych. Skutek jest taki, że zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie w konkurencji zwanej „czytanie tekstu gazetowego ze zrozumieniem”, zaś gdy dochodzą tabele i wykresy, zaczyna się katastrofa.

Być może mamy do czynienia z nowym procesem cywilizacyjnym. Jestem wobec takich zjawisk pełen pokory i mogę się zgodzić z tym, że nawyk czytania jest dziś równie anachroniczny, jak zbieranie znaczków pocztowych. Zastanawiam się tylko, jakie będą tego konsekwencje. Życie w świecie bez aktywnej – przyswojonej w procesie samokształcenia – pamięci wydaje mi się egzystencją dość dziwaczną, choć zapewne w biegu ewolucji nie jest to dziwactwo jedyne i można się spodziewać jeszcze innych niespodzianek. Podejrzewam zresztą, że już w jakichś laboratoriach trwają zaawansowane prace nad bezpośrednim podłączeniem naszych mózgownic do Internetu lub nad podpięciem do nich twardych dysków komputerowych. Wcale mnie to nie zdziwi i nie wątpię, że będzie to dość rewolucyjna mutacja, pozwalająca wywikłać się z niedogodności, jaką jest praca nad własną pamięcią. Podejrzewam bowiem, że bez tego, a zatem bez pamięci, życie naszego gatunku wkroczy w ślepą uliczkę.

Mnemosyne mater musarum. Pamięć jest matką muz. To dość już stara prawda i być może czas najwyższy, by poddać ją weryfikacji. Póki co jednak mam pewien z tym wszystkim kłopot, który zasadza się na trudnych do przezwyciężenia powikłaniach komunikacyjnych. Zanik sztuki pamiętania bowiem – a pamięć trzeba ćwiczyć, gdyż, jak to mówią, organ nieużywany zanika – sprawia, iż zerwana jest już dziś ciągłość pozwalająca na porozumiewanie się ludzi różnych generacji. To dość irytujące, lecz okazuje się w czasie zajęć, że muszę wyjaśniać sprawy najprostsze, orientując się nagle, iż to, co uważałem za oczywiste i powszechnie wiadome, wcale takie nie jest. Czuję się czasami, jakbym mówił do studentów w obcym dla nich języku, a w dodatku nie miał dostępu do słownika, który pozwoliłby im wyjaśnić przywoływane pojęcia i symbole.

Zapewne trochę przesadzam, ale to nie znaczy, że problem nie istnieje. Rozmowy, jakie prowadzę z moimi koleżankami i kolegami, potwierdzają moje odczucia, a i nie brak stwierdzeń mówiących, że zanika baza pamięci, na której można budować wspólnotę. Nie to, bym miał narzekać – jest, jak ma być. Tyle, że społeczności pozbawione pamięci i owej pamięci niećwiczące łatwiej poddają się wszelkiej manipulacji, o czym mogliśmy się przekonać w niedawnej przeszłości, w systemie, który pamięć wyniszczał. Smutne, że w nowych programach nauczania uznano pamięć za zbędny balast. Jak to pisał dawny poeta: „Nowe przysłowie Polak sobie kupi, że i przed szkodą i po szkodzie głupi”. Kto to był?