Zabawa w naukę

Piotr Kieraciński

Klasyczny czarny rower, zwany czasami w Polsce „holendrem”, stoi przy lustrze zapraszając na siodełko. Siadam. W tym momencie za lustrem zapala się światło, ukazując po drugiej stronie szkielet siedzący na identycznym rowerze. Zaczynam pedałować. Szkielet za lustrem też. Przyglądająca się tej scence para starszych osób wybucha śmiechem. Gdy tylko zsiadłem z roweru, starszy pan zajmuje moje miejsce na siodełku. W lustrze pojawia się szkielet. Starszy pan z satysfakcją zauważa, że szkielet pedałuje wraz z nim. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Rowerzysta spogląda porozumiewawczo na swoją partnerkę i znów odwraca się w stronę lustra. Ze zdumieniem – co widać na jego twarzy – stwierdza, że szkielet nie odwraca czaszki w jego kierunku. Nie zniechęcony podejmuje kolejną próbę – podnosi ręce znad kierownicy, spoglądając czy szkielet zrobi to samo. Niestety, ten tylko pedałuje. Na twarzy rowerzysty maluje się wyraźne rozczarowanie. Zsiada. Światło za lustrem gaśnie, a wraz z nim znika szkielet. Siodełko zwolnione przez starszego pana chcą zająć kolejni chętni.

W każdym wieku

Jednak pierwsze spotkanie z Centrum Nauki Kopernik to imponująca bryła obiektu nad samą Wisłą. Tylko jak dojechać, skoro wznosi się akurat ponad dość długim podziemnym odcinkiem trasy nadwiślańskiej? Okazuje się, że GPS daje sobie radę, prowadząc mnie ulicami w sąsiedztwie Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. Jest późne popołudnie czy może raczej wczesny wieczór, bo już ciemno. Środek tygodnia. Przed budynkiem nie kłębi się tłum chętnych, jak to się działo jesienią, gdy otwierano ekspozycję. Wchodzę bez czekania w kolejce. Wita mnie ogromny hol. Na samym jego środku zwisa z sufitu wahadło Foucaulta. – To nasza duma – mówi mi później prof. Łukasz Turski, przewodniczący Rady CNK. – Bardzo trudno zrobić dobre wahadło, a nasze jest naprawdę znakomite . Powodem do zadowolenia jest to, że sposób zawieszenia wymyślili konstruktorzy z centrum.

Chwilę stoję i rozglądam się, czekając na moją przewodniczkę. Najwyraźniej wyglądam na zagubionego, bo po chwili podchodzi do mnie dziewczyna w czerwonym stroju pytając, czy mi pomóc. Potem spotkam wielu podobnie ubranych młodych ludzi w poszczególnych galeriach. To animatorzy, zazwyczaj studenci warszawskich uczelni, którzy w wolnym czasie dorabiają sobie w CNK. Pełnią tu bardzo pożyteczną rolę. Bez ich pomocy wiele osób nie dałoby sobie rady z obsługą urządzeń znajdujących się na wystawach.

Chociaż przed budynkiem nie było kolejki, w środku całkiem sporo ludzi. Dominują zorganizowane grupy młodzieży, jest też sporo osób, które odwiedzają ekspozycje z własnymi dziećmi, czy po prostu ludzi młodych, w średnim wieku i starszych, którzy chcą zobaczyć coś nowego, doświadczyć czegoś interesującego, pobawić się inaczej niż zwykle. Katarzyna Nowicka, przewodniczka z działu promocji CNK, informuje mnie, że jednorazowo na wszystkich ekspozycjach może przebywać do tysiąca osób. W weekendy odwiedza je zaś dwa – dwa i pół tysiąca osób dziennie. Najwięcej klientów indywidualnych jest właśnie w weekendy.

Atrakcyjny „chomik”

Szukam młyńskiego koła, zwanego wśród pracowników centrum „chomikiem”. To podobno jedno z najpopularniejszych urządzeń. Prof. Turski mówi, że podobne urządzenia cieszą się popularnością na całym świecie, jednak nigdzie indziej nie są narażone na tak ostre, bezpardonowe traktowanie, jak w Warszawie. – Polskie dzieci są po prostu wyjątkowo aktywne –uważa przewodniczący Rady CNK. W końcu trafiam na nie. Rzeczywiście, koło cieszy się szczególnie zainteresowaniem najmłodszych. Wchodzą do środka i biegają, jak… no właśnie – jak chomiki. I już rozumiem, skąd ta nieoficjalna nazwa. „Chomik” to urządzenie, które dotychczas bodaj najczęściej się psuło. To zapewne wynik wielkiego „obłożenia” sprzętu. – Chcemy uczyć, zachęcamy do eksperymentowania, a więc liczymy się z tym, że dzieci i młodzież będą psuły sprzęt – mówi prof. Turski.

Większość urządzeń można naprawić na miejscu w dobrze wyposażonych warsztatach. To jedno z założeń całego przedsięwzięcia. Warsztaty to także miejsce, gdzie powstało sporo zabawek. Z 360 dostępnych obecnie urządzeń ok. 50 zbudowano w Polsce, większość w warsztatach CNK. – To nie jest tak, że każdy eksponat ma własnego konstruktora – Katarzyna Nowicka tłumaczy mi proces powstawania zabawek. – W naszym centrum wygląda to mniej więcej tak: najpierw grupa ds. wystaw przedstawia, co i w jaki sposób eksponat ma pokazać, wymyśla eksperyment, następnie designerzy projektują jego wygląd, a w końcu konstruktorzy wykonują urządzenie .

Główna część prac została jednak zlecona zagranicznym firmom, które specjalizują się w tego rodzaju instalacjach. Zbyt wiele osób codziennie próbuje rozgryźć zasady działania zabawek, by mogły być zrobione przez przypadkowych konstruktorów, a skala przedsięwzięcia zbyt duża, by wszystko mogło powstać na miejscu w sensownym czasie. Jednak pomysł i fabuły poszczególnych galerii powstały w Polsce. Zrodziły się z dyskusji w zespole pracowników CNK.

Z pomocą taty

W przestrzeniach budynku oprócz zabawek czy eksperymentów znajdują się obiekty artystyczne wykorzystujące zjawiska naturalne jako środek ekspresji. Ma ich być około dwudziestu. Większość jest autorstwa zagranicznych artystów, jednak znajduję także Ćmy Piotra Jędrzejewskiego. Skrzydła „bohaterek” dzieła wykonane są z szybek polaryzacyjnych, co daje niespotykany efekt kolorystyczny. Kolejna Polska instalacja to Niekończąca się historia Marka Sułka. Wkrótce mają się też pojawić obiekty Jarosława Kozakiewicza, Ksawerego Kaliskiego i Leszka Mądzika. Na wielkim obrazie, utworzonym z wznoszących się bąbelków powietrza, kilka osób usiłuje rozpoznać twarz kogoś znanego. – Coś jest, coś jest, ale trudno rozpoznać – mówi mężczyzna w wieku około 30 lat.

Trafiam do teatru anatomicznego. Na stole leży manekin z otwartym brzuchem i widocznymi wszystkimi narządami wewnętrznymi. Można je wyjąć i poukładać z powrotem na swoje miejsce. Usiłuje tego dokonać mała dziewczynka. Żołądek został na koniec i nie chce się zmieścić. Czyżby coś nie tak? Do akcji wkracza tata. Podnosi kilka innych narządów i nagle wszystko zaczyna idealnie pasować. Tata z córką odchodzą. Wpada grupa gimnazjalistów. „O Jezu!” – na widok wnętrzności manekina krzyczą z udawanym przerażeniem dziewczynki, ale rzucają się do otwartego brzucha i zaczynają gmerać w jego wnętrzu. Jeden z chłopców podchodzi do ściany, z której wystaje uchwyt, taki jak u skakanki. Nie czytając opisu chwyta go i pociąga. Ze ściany wysuwa się linka. Chłopiec cofa się, a linka wciąż „wychodzi” ze ściany. Gimnazjalista wyciągnął kilka metrów linki i nagle zauważył, że jest już poza pomieszczeniem. Puszcza uchwyt. Linka wraca do ściany. Na szczęście nie zwija się gwałtownie, jak napięta guma, tylko powolutku. Podchodzę do opisu – linka obrazuje długość jelit człowieka. Nie wiem, czy chłopiec wyciągnął ją do końca.

Interesujący animator

Justyna pracuje w CNK na umowę zlecenie jako animatorka. Jest studentką ochrony środowiska w Uniwersytecie Warszawskim. Każdy animator jest przeszkolony do obsługi dwóch galerii. Justyna pracuje w Człowieku i środowisku oraz Świecie w ruchu .

Wojtek jest na V roku inżynierii materiałowej w Politechnice Warszawskiej. – Przychodzę się tu bawić – mówi. Ma z podobnymi zagadnieniami do czynienia do dawna jako aktywny uczestnik pikników naukowych. Pracuje też naukowo – brał udział w budowie satelity księżyca - i zarabia pieniądze za udział w projektach badawczych. Chciałby robić doktorat, ale ponad karierę naukową przedkłada założenie własnej firmy. Ma już pomysł.

Filip studiuje na III roku międzywydziałowych indywidualnych studiów humanistycznych UW. W CNK pracuje ok. 20 godzin tygodniowo. – Zdecydowanie wolę to, niż posadę barmana – mówi. Dyżuruje teraz w galerii światła. Pokazuje dwóm gimnazjalistkom ze Staszowa, co można zobaczyć w ultrafiolecie. Potem przechodzą do innych zjawisk świetlnych i złudzeń optycznych. Dziewczynki są wyraźnie zadowolone, że zajął się nimi przystojny student. Gdy wychodzą z „gabinetu światła”, pytam, co najbardziej im się podobało. – Trzęsienie ziemi – odpowiadają bez zastanowienia zgodnym chórem. Ale tego zjawiska można było doświadczyć w całkiem innym miejscu. Widocznie w galerii światła najbardziej interesujący był animator.

Znacznie mądrzejsi

Wykrywacz kłamstw to tablica, na której pojawiają się pytania i w różnych jej punktach na moment zapalają się światełka z odpowiedziami. Należy zgasić te, które wskazują prawdę. Żeby to zrobić, trzeba się wykazać nie tyle wiedzą, co refleksem. Tłumek kibicuje graczowi. – Nieważne jak, byle szybko! – krzyczy jeden z obserwatorów. Na koniec pokazuje się podsumowanie, ile się zapaliło, a ile trafnych zdołał w porę zgasić grający. Nauczyciel wychowania fizycznego z Poddębic k/ Łodzi ma niemal stuprocentowy rezultat. Jego koleżanka, ucząca przyrody, wypada trochę gorzej. Oboje są opiekunami wycieczki szkolnej. Bawią się w centrum równie dobrze jak ich młodzi podopieczni.

Przy „rzeźbie”, specjalnie uformowanej płaszczyźnie, po której samochodzikami można przejechać z jednej strony na drugą, stoi grupa dorosłych osób. Pewna pani tłumaczy, że to wstęga Möbiusa. Okazuje się, że jest nauczycielką matematyki. Spotykam też wielu innych nauczycieli. W każdy czwartek organizowane są dla nich seminaria. Nie tylko mogą się oni zapoznać z ekspozycjami, ale także ocenić je i zaproponować nowe tematy czy urządzenia. Gdy przez chwilę obserwuję ich podejście do ekspozycji i wiedzę, jaką się przy okazji wykazują, mam wrażenie, że są znacznie mądrzejsi i bardziej kompetentni, niż zazwyczaj sądzą ich uczniowie.

Byłem w Centrum Nauki Kopernik prawie trzy godziny. Nie udało mi się zwiedzić wszystkiego. Powiedziałbym nawet, że tylko liznąłem niektóre ekspozycje. W tym kontekście doskonały wydaje się pomysł biletów całorocznych. Sądzę, że wiele osób, zwłaszcza z Warszawy i okolic, będzie korzystało z tej możliwości. Przyznam, że chodząc po ekspozycjach CNK cały czas porównywałem je ze znanymi mi od lat wystawami interaktywnymi, np. w Muzeum Inżynierii Miejskiej czy Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Collegium Maius w Krakowie oraz zagranicznymi, które widziałem w Londynie i na Bornholmie. Najstarsze polskie eksploratoria nie wypadają źle, choć skalą znacząco ustępują CNK. „Kopernik” nie wygląda natomiast jak ubogi krewny eksploratorów zagranicznych – jest co najmniej porównywalny, a może nawet ciekawszy. ☐