Jest tu pewna delikatność materii

Rozmowa z prof. Leszkiem Rafalskim, przewodniczącym Rady Głównej Instytutów Badawczych

Czym są przede wszystkim instytuty badawcze Anno Domini 2011: instytutami badawczymi pracującymi naukowo, instytucjami opracowującymi i transferującymi nowe technologie czy spółkami wypracowującymi zysk?

– Mamy różne grupy instytutów i tym samym w różnym stopniu realizują one te trzy funkcje. Są instytuty techniczne, do których należy na przykład kierowany przeze mnie Instytut Badawczy Dróg i Mostów, instytuty medyczne, które prowadzą także leczenie pacjentów, grupa instytutów związanych z szeroko rozumianą przyrodą, rolnictwem i ochroną środowiska oraz instytuty humanistyczne. Ustawa wyraźnie określa kilka obszarów naszej działalności: badania naukowe, upowszechnianie wyników tych badań, przygotowanie do wdrożeń i wdrożenia. Zdecydowana większość instytutów prowadzi badania naukowe i wdrożenia, tym samym są instytutami naukowymi w pełnym tego słowa znaczeniu. Instytuty badawcze to duży potencjał laboratoryjny i badawczy. Praca naukowa jest ważnym elementem naszych działań. Zatrudniamy pracowników naukowych, badawczo-technicznych i inżynieryjno-technicznych, którzy wdrażają wyniki badań. Przypomnijmy, że około 20 instytutów badawczych powstało w okresie dwudziestolecia międzywojennego. W latach 60. i 70. mieliśmy ich ponad 300. Dopiero w latach 90., a zwłaszcza po roku 2000 następowało porządkowanie całej sfery. Obecnie mamy 123 instytuty badawcze.

Jeszcze niedawno, na konferencji w grudniu, wymieniał Pan liczbę 126.

– Trzy kolejne weszły w fazę przekształceń, stąd zmiana. Instytuty zatrudniają łącznie około 28 tys. osób, z których mniej więcej połowa uczestniczy w badaniach naukowych.

Jakie najważniejsze zmiany, poza zmianą nazwy z jednostek badawczo-rozwojowych na instytuty badawcze, weszły w życie 1 października 2010 r. wraz z nową ustawą o instytutach badawczych?

– Po pierwsze został uporządkowany zakres naszej działalności, poprzez sformułowanie katalogu, czym instytut powinien się zajmować w działalności podstawowej, a także doprecyzowanie, iż może prowadzić działalność gospodarczą. Dodajmy, że ta część działalności jest opodatkowana tak, jak działalność każdej spółki. Druga bardzo ważna sprawa to możliwość pozostawiania zysku w instytucie. Nie mniej niż 8 proc. zysku musi być przeznaczone na fundusz rezerwowy, ale pozostała część może być przeznaczona na fundusz badań własnych, na fundusz nagród, na fundusz stypendialny. Teraz instytuty mają silną motywację, żeby taki zysk wypracowywać i to wcale nie po to, by go zaraz skonsumować. Nasz instytut szykuje np. szereg prac doktorskich, które chcemy sfinansować właśnie z zysku. Zysk może zatem doskonale wspierać dotację statutową i zwiększyć wydatki na badania wyprzedzające. Z pozostałych zmian warto wymienić zwiększenie wymagań wobec kandydata na dyrektora – musi teraz mieć co najmniej stopień doktora, znać języki obce i mieć doświadczenie w zarządzaniu, i to bardzo dobrze. Ważne jest też zrównoważenie komisji oceniających w konkursach na dyrektora. Do tej pory trzy osoby wyznaczał minister nadzorujący, dwie pochodziły z instytutu. Obecnie w komisji zasiada przedstawiciel ministerstwa nauki – które, nawiasem mówiąc, do tej pory nie miało w takich przypadkach żadnego wpływu, bo posiadało w komisji tylko obserwatorów – przedstawiciel ministra nadzorującego, przedstawiciel Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych oraz dwóch przedstawicieli rady naukowej instytutu. To daje szansę na merytoryczny wybór dobrego kandydata, znającego badania naukowe.

Zostały też uporządkowane kwestie stopni naukowych.

– Tak. W instytutach badawczych i w Polskiej Akademii Nauk, istniało jeszcze stanowisko docenta. Obecnie, tak jak w uczelniach wyższych, mamy profesora nadzwyczajnego. Wśród nowych reguł weszły też w życie rozwiązania, których funkcjonowanie dopiero obserwujemy. Obowiązuje obecnie wymóg, aby w konkursach przeprowadzić ocenę wiedzy i predyspozycji kandydata z udziałem podmiotu lub osoby prowadzącej doradztwo personalne. To może być dość kosztowne, ponieważ firmy żądają czasem nawet do 50 tys. zł za przeprowadzenie takiego badania, i chyba nie zawsze ono jest potrzebne. Takie rozwiązanie ma sens, jeśli kandydaci są nieznani lub mało doświadczeni. W ustawie o PAN jest zapis, że takie badanie może, ale nie musi być przeprowadzone i myślę, że tak też powinno być w przypadku naszych instytutów. Widziałem zresztą jak to wygląda w praktyce, będąc w komisji konkursowej na szefa Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, stąd te refleksje. Druga sprawa to zapis, że konkurs jest dwuetapowy. Rozporządzenie mówi, że w drugim etapie powinno startować co najmniej dwóch kandydatów, ale nie więcej niż pięciu. Możemy sobie jednak wyobrazić sytuację, kiedy w drugim etapie znajdzie się tylko jeden kandydat. Konkurs musi być wówczas unieważniony. I to może się powtórzyć kilka razy. A co w tym czasie z instytutem, który może być w nie najlepszej kondycji? Widzę tu zagrożenie. Obyśmy nie mieli takich sytuacji w praktyce. Teraz rozpoczyna się w naszych instytutach siedem konkursów według nowych zasad. Po ich zakończeniu będę prosił rady naukowe, które je organizują, o opinie na temat funkcjonowania rozwiązań prawnych dotyczących procedury konkursowej. To na szczęście jest regulowane rozporządzeniem ministra nauki, a nie ustawą, więc mam nadzieję, że uda mi się przekonać Panią Minister do ewentualnych korekt.

Ustawa daje dość szerokie możliwości przekształceń, łączenia instytutów z uczelniami czy instytutami PAN. Podobne możliwości istniały zresztą już wcześniej. Czy w praktyce takie połączenia miały miejsce?

– Nie, nie ma przypadków takich połączeń międzysektorowych. Odnośnie przekształceń w nowej ustawie zostały wprowadzone zapisy, których nie było w poprzedniej. To są komisje przygotowujące przekształcenie i monitorujące wprowadzenie całego planu przekształcenia w życie. Wprowadzono je, by unikać sytuacji, kiedy przed podjęciem decyzji o włączeniu małej jednostki do dużej okazuje się, że np. nie jest znane rzeczywiste zadłużenie włączanej jednostki.

Kilkanaście jednostek zostało skomercjalizowanych, czyli przekształconych w spółki skarbu państwa. Czy to rozwiązanie się sprawdziło?

– W moim przekonaniu nie mamy tutaj dobrych doświadczeń. Te jednostki mają przez ministra skarbu, który je nadzoruje, postawiony cel: maksymalny zysk. Nie jest zatem ich rolą prowadzenie badań naukowych czy wdrożeń, tylko zarabianie pieniędzy na rynku. One miały pewien potencjał naukowy, którego teraz nie wykorzystują, co było widać choćby po ostatniej kategoryzacji.

W dyskusjach o instytutach badawczych od dawna pojawia się argument, że wszystkie powinny być nadzorowane przez jednego ministra: ministra nauki. Ale przyglądając się bliżej, widać, że większość z nich jest bardzo silnie osadzona w realiach gospodarczych i o wiele bliżej im do ministerstw branżowych.

– Każde rozwiązanie ma wady i zalety. Nadzór przez ministerstwa branżowe jest bardziej zasadny merytorycznie, ale po zmianach rządów obserwuję różne pomysły zmieniające funkcjonowanie naszych jednostek. Mam nadzieję, że obecna ustawa o instytutach badawczych doprowadzi do stabilności zasad funkcjonowania naszych instytutów, a to pozwoli nam w najbliższych latach skoncentrować się na badaniach naukowych i wdrożeniach.

Czy liczba instytutów oraz zatrudniona w nich liczba osób są już optymalne?

– Myślę, że optymalna liczba to 90-100 instytutów, a zatem mamy ich jeszcze trochę za dużo. Przypomnijmy jednak, że w latach 70. było ich ponad 300, a na początku transformacji, w latach 90. – 240. Na przykład swój ośrodek miała Fabryka Samochodów Osobowych na Żeraniu, choć zapewne wystarczyłoby dobre biuro konstrukcyjne. Dziś średnie zatrudnienie w instytucie to ok. 200 osób. Jest kilka małych instytutów, zatrudniających po kilkadziesiąt osób, ale to nie wystarcza, by prowadzić poważne badania i je wdrażać. To powinno być przynajmniej 100-150 osób.

Jak sprawdza się koncepcja Państwowych Instytutów Badawczych?

– W tej chwili mamy takich instytutów jedenaście. Ich zadania, które wykonują w sposób ciągły, wyznacza nadzorujący minister – np. minister spraw wewnętrznych dla Centrum Naukowo-Badawczego Ochrony Przeciwpożarowej czy minister środowiska dla Państwowego Instytutu Geologicznego. Przoduje Ministerstwo Rolnictwa, które stworzyło dla swoich PIB-ów kilka programów wieloletnich, dotyczących m.in.: genetyki, roślin modyfikowanych, uprawy nowych odmian, ochrony roślin. Ciekawym przykładem jest Centralny Instytut Ochrony Pracy, który wspierał naukowo koncepcję emerytur pomostowych, doprowadzając do ogromnych oszczędności dla państwa, sięgających kilkuset milionów złotych rocznie. PIB jest naturalnym zapleczem ministra i jeśli istnieją potrzeby w określonych obszarach, to minister zleca zadania w postaci konkretnych zleceń bądź programów wieloletnich. To jest dobra koncepcja, ale PIB-ów nie może być zbyt dużo – moim zdaniem może ich powstać najwyżej jeszcze kilka w obszarach ważnych dla planowania i realizacji polityki państwa.

Podobne instytuty badawcze istnieją także w krajach zachodnich i tam ich finansowanie ze sfery budżetowej jest znaczące, sięga czasem kilkudziesięciu procent.

– Zrobiliśmy badania na wniosek posłów za 2009 rok. Średnia dotacja statutowa to 12,9 proc. naszych przychodów. Całościowe finansowanie budżetowe jest trochę wyższe, bo dochodzą jeszcze różne granty badawcze i inne projekty pozyskiwane w konkursach. Razem ta kwota wynosi 20-30 proc., reszta to wynik współpracy z przedsiębiorstwami krajowymi i zagranicznymi itp. Dla porównania, w niemieckim instytucie drogowym BASF koło Kolonii finansowanie z budżetu federalnego wynosi około 70 proc., a pozostała część to m.in. zamówienia niemieckich landów. We Francji instytut drogowy LCPC jest finansowany w 80 proc. z budżetu. U nas te proporcje są odwrotne. Nie oczekujemy nawet, że dofinansowanie działalności statutowej istotnie wzrośnie. Jest ważne, aby stworzyć mechanizmy finansowe zachęcające przedsiębiorców do zamawiania prac badawczych. Chodzi o to, by przedsiębiorca był skłonny zaryzykować i przeprowadzić badania, a ich koszt w przypadku niepowodzenia mógł pokryć w ramach ulg podatkowych.

A jaki procent finansowania instytutów stanowią środki z różnych agencji rządowych?

– W przypadku instytutu, którym kieruję, kontrakty z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad to około 5 proc. naszego budżetu...

To bardzo mało. Zdawałoby się, że to będzie znacząca pozycja. Co zatem stanowi trzon budżetu?

– Projekty unijne, przemysł, firmy drogowe. Ostatnio wdrożyliśmy projekt: most w trzy miesiące. To są oczywiście nieduże mosty – do 80 metrów, robione w oparciu o rozsądną technologię prefabrykacji. W przypadku wielu prowadzonych prac takie właśnie są potrzebne. Pięć firm mostowych, my i dwie uczelnie zrealizowały projekt wart 2,7 mln zł. W tej chwili te firmy mostowe mają już udokumentowane korzyści z tytułu wdrożenia rzędu 70 mln zł. To zachęca je do współpracy z nami, bo potrafimy opracować nową technologię albo zmodyfikować już istniejącą.

Ostatnia ocena parametryczna pokazała mocną pozycję części instytutów badawczych - dużo z nich znalazło się w pierwszej kategorii - ale pojawiają się opinie, że stało się to w sporej mierze dzięki korzystnym dla nich kryteriom, preferującym wdrożenia przeliczane na konkretne złotówki i następnie punkty.

– Kiedy były dyskutowane te kwestie, czyli na początku ubiegłego roku, postulowaliśmy, żeby ocenę parametryczną przełożyć i zostawić Komitetowi Ewaluacji Jednostek Naukowych…

Przeważył argument, że oceny nie było przez 5 lat, w tym czasie sporo się w nauce zmieniło, a KEJN będzie potrzebował sporo czasu, by się ukonstytuować, wypracować kryteria i dokonać oceny poszczególnych placówek. Zresztą większość instytutów całkiem dobrze w tej ocenie wypadła.

– Nic by się nie stało, jeśli jeszcze rok czy dwa funkcjonowałyby stare kategorie. Zresztą nie mieliśmy specjalnego wpływu na przyjęte kryteria. Opiniował je Komitet Polityki Naukowej Rady Nauki, w którym zasiadali głównie przedstawiciele szkolnictwa wyższego. Wiele korzystnych dla nas reguł wręcz usunięto, np. nie wliczano prac finansowanych z budżetu, m.in. grantów. Nasz instytut miał kilka takich projektów i otrzymaliśmy za to zero punktów. Liczyły się tylko kontrakty z przemysłem. To chyba nie jest najlepsze rozwiązanie, bo część prac jest finansowana z budżetu, a potem dopiero wdrażanych u przedsiębiorców. Jeśli takie przedsięwzięcia finansowane są np. z projektów wieloletnich, to chodzi właśnie o to, aby przynosiły efekty.

Będzie ważną rolą KEJN przygotowanie kryteriów, by uwzględnić właśnie specyfikę poszczególnych pionów. Jest tu pewna delikatność materii, bo ustawa zakłada, że jednostki z różnych pionów – uczelni, PAN i naszych instytutów – będą oceniane w różny sposób, oddzielnie. To jest rzecz trudna i wymagająca wyważonego podejścia. Ocena może być dokonana na podstawie dorobku naukowego (artykuły, monografie) i wdrożeniowego (uczestnictwo w programach międzynarodowych, patenty, wdrożenia). Wbrew funkcjonującym czasem opiniom, podchodzimy bardzo poważnie do publikacji w dobrych czasopismach zagranicznych. Dobra pozycja znacznej części instytutów to właśnie efekt tych działań.

Dlaczego jeszcze wypadliśmy dobrze? Ponieważ prowadzimy dokumentacje dotyczące wdrożenia projektów badawczych. Mamy to szczegółowo potwierdzone przez odbiorców na specjalnych kartach wdrożenia projektów. Myślę, że problem polegał też na terminie przeprowadzenia kategoryzacji. Uruchomiono ją praktycznie w czerwcu. My pracujemy wówczas normalnie, ale w uczelniach to okres sesji, przyjęć na studia, przerwy wakacyjnej, a więc czas niesprzyjający dodatkowym działaniom.

I kolejna kwestia. Pracownicy instytutów nie mogą prowadzić konkurencyjnej działalności gospodarczej wobec instytutu, w którym pracują. Natomiast pracownicy uczelni mogą mieć własne firmy i prowadzić działalność gospodarczą, a w ramach tej działalności wykonywać badania i wdrożenia, ale uczelnie nie mogą zakwalifikować tych badań i wdrożeń na swoje konto.

Jak wygląda rola Rady Głównej Instytutów?

– Wspomagamy działania poszczególnych instytutów. Przygotowaliśmy np. wzorcowy statut instytutu, zgodny z wymaganiami nowej ustawy. Uczestniczymy w pracach nad uregulowaniami prawnymi dotyczącymi nauki, szkolnictwa wyższego i innowacyjności. Opracowujemy opinie w sprawach badań naukowych, wdrożeń itp. Monitorujemy proces przekształceń naszych instytutów i podejmujemy interwencje w sytuacjach konfliktowych. W realizacji tych zadań korzystamy z kancelarii prawnych, które przygotowują dla nas opinie w sprawach dotyczących naszych instytutów.

Skoro rozmawiam z dyrektorem Instytutu Badawczego Dróg i Mostów, to nie sposób nie zadać pytania, dlaczego stan naszych dróg jest tak fatalny? O tym pewnie mało kto wie, ale dużo lepsze drogi są na Białorusi. Nie umiemy tego zrobić solidnie?

– Historycznie wiele naszych dróg powstawało tak, że istniejące dukty zostały utwardzone, najczęściej brukiem lub kostką, a następnie pokryte asfaltem. Przy istniejącym obecnie natężeniu ruchu taka droga – pozbawiona odpowiedniej podbudowy – niestety nie ma szans wytrzymać i nie pomogą najlepsze nawierzchnie. Ponadto w podłożu drogi są czasem grunty wrażliwe na działanie mrozu. A zatem taką drogę trzeba zbudować od podstaw, zaczynając od wykonania dobrego podłoża do głębokości około 1 m, a następnie ułożyć podbudowę i nawierzchnię. Dopiero tak zbudowana droga daje gwarancję, że nie trzeba jej będzie co roku łatać.

Natomiast należy pamiętać, że część współczesnych dróg w Polsce (np. dwujezdniowa droga Warszawa – Katowice), zbudowanych w latach 70. i 80. XX wieku eksploatowano ponad 20 lat. Takie drogi są zużyte i wymagają przebudowy lub wzmocnienia z uwagi na duże natężenie ruchu.

Jakie są Pana życzenia co do przyszłości instytutów?

– Niepokoją mnie plany zawarte w projekcie ustawy o szkolnictwie wyższym. Radę Główną Szkolnictwa Wyższego ma zastąpić Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Będzie ona łączyć sferę naukową i dydaktyczną. Propozycja zakłada, że będzie to 14 osób ze szkolnictwa wyższego, 5 z Polskiej Akademii Nauki i 4 od nas. W tej sytuacji obawiam się, że nasze problemy zostaną zdominowane przez innych. Pierwsze przymiarki zakładały dużo bardziej zrównoważone proporcje. Oczywiście łączenie problemów nauki i dydaktyki ma swoje racje, ale jestem zwolennikiem istnienia dwóch rad: Rady Szkolnictwa Wyższego i Rady Nauki i czasami wspólnych ich obrad. Ewentualnie powinna istnieć duża rada, która miałaby dwie komisje zajmujące się obiema sferami.

Myślę, że mniej więcej po roku funkcjonowania nowej ustawy o instytutach badawczych warto będzie zebrać doświadczenia i na ich podstawie rozmawiać o ewentualnych zmianach.

Rozmawiał Andrzej Świć