Druga strona medalu

Janina Słomińska

Do pracy trzeba mieć serce. Zwłaszcza do pracy naukowej. Dla fizyka kwantowego Konrada Banaszka (37 lat, dr hab. prof. UW, a przedtem UMK, koordynatora dwóch dużych projektów międzynarodowych finansowanych z funduszy VII Programu Ramowego UE wartości prawie 7 mln euro) najważniejsze jest twórcze zadowolenie: – W nauce liczy się satysfakcja w rozwiązywaniu problemów. Jest ona możliwa wtedy, kiedy członkowie grupy badawczej – od studenta po postdoka i lidera grupy – czują się dobrze z tematem swoich badań. Jeśli tej radości brakuje, lepiej brać się za coś innego .

Twórca tomografu optycznego, fizyk Maciej Wojtkowski (35 lat, dr hab., laureat w 2007 r. Europejskiej Nagrody dla Młodego Naukowca wartości 1250 tys. euro), kiedy kompletował własną grupę badawczą, tak formułował swoje credo: – Fizyce potrzeba entuzjastów. Młodych badaczy ze stopniem doktora, doktorantów (to jest grupa napędowa projektu) i studentów. Doktorant powinien nie tylko nauczyć się rozwiązywać problemy teoretyczne, ale również jak zdobyć pieniądze na badania, jak organizować pracę badawczą, jak pisać referaty na międzynarodowe konferencje, jak je rekomendować... Te umiejętności może nabyć współpracując z grupą realizującą projekt. Ale to wymaga poświęceń. Trzeba wybrać: iść na piwo, czy posiedzieć wieczorem w laboratorium. Jeśli doktorant wybierze laboratorium, to nauczy się również, jak zakładać firmę high-tech. To ważne. Bardzo szanuję fizykę teoretyczną i inne dyscypliny nauk przyrodniczych, ale nie oszukujmy się: naszemu krajowi potrzebni są fachowcy, którzy potrafią transferować osiągnięcia nauki do gospodarki, którzy sami mają i są w stanie przekazać innym nie tylko wiedzę, ale też praktyczne umiejętności. Taki jest świat i w takim idzie kierunku. Dowodem ubiegłoroczni nobliści z fizyki, którzy potrafili połączyć niezwykle istotne z punktu widzenia współczesnej nauki idee z aspektem użytkowym poprzez wyselekcjonowanie pojedynczej warstwy grafenu. Teoretyczne własności grafenu były liczone i symulowane przez wielu badaczy, jednak dopiero prace eksperymentalne i opracowanie technologii „pchnęło” temat, dając niebywałe możliwości publikacyjne i badawcze twórcom i ich współpracownikom .

W poszukiwaniu szaleńców

Czy taki sukces mógłby się przytrafić polskim fizykom? Maciej Wojtkowski nie ma złudzeń: – Proszę się rozejrzeć… Jaka jest nasza infrastruktura badawcza? W porównaniu do krajów rozwiniętych jesteśmy daleko w tyle. Nasze uniwersytety nie mają motywacji, aby ją budować. Ten obowiązek pozostawiają samym uczonym i ich umiejętnościom zdobywania środków. Nasze uniwersytety stają się dużymi szkołami dla wyrośniętych, niesamodzielnych dzieci. To fenomen w skali świata. Jest oczywiste, że zdobywanie środków na własne badania należy do obowiązków pracowników nauki. Ale zdobywanie środków na budowę laboratoriów, ich wyposażenie, na organizację administracji wspierającej badawcze działania, to lekka przesada. A tego doświadczamy w naszym kraju .

O ile Konrada Banaszka czy Macieja Wojtkowskiego można traktować jako weteranów w gronie liderów grup badawczych, o tyle Sebastian Maćkowski (37 lat, dr hab. prof. UMK) w tej roli debiutuje. Jego projekt finansowany przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej (wartość 4 mln zł) wymaga: zgromadzenia interdyscyplinarnej grupy pasjonatów (fizyk, biolog, chemik, informatyk), zbudowania od podstaw warsztatu badawczego („Na fizyce w UMK nikt jeszcze takiej tematyki nigdy nie realizował”) oraz nawiązania współpracy z ośrodkami naukowymi w Europie i USA (Konrad Banaszek: – I w Europie i w USA obyczajem staje się, że do realizowania projektów naukowych powołuje się konsorcja .).

Kogo Sebastian Maćkowski szuka do Zespołu Optyki Nanostruktur Hybrydowych? – Szaleńców. Ludzi, którzy wierzą w to, że projekt stanowi nową jakość. Ludzi, którzy wprowadzeni do pustego pokoju są w stanie wyobrazić sobie laboratorium. Ludzi, którzy potrafią zakasać rękawy i nie mierząc czasu ani wysiłku rzeczywiście owo laboratorium zbudować .

Sebastian Maćkowski ma szczęście, że zdecydował się na pracę w Instytucie Fizyki UMK. Dla torunian jest przecież „człowiekiem z zewnątrz”. – Dla mnie, a więc dla kogoś, kto w tym środowisku nie ma żadnych kontaktów, nikogo nie zna, z nikim się nie brata, to jest cud. Wiele osób w innych miastach uniwersyteckich takiego luksusu życzliwości nie ma. Zwłaszcza dotyczy to tych, którzy wyjeżdżają na staże zagraniczne, wygrywają konkursy i wracają na stare śmiecie. Wchodzą w stare buty i zaczynają się kłopoty .

To prawda. Życzliwość „dla swoich” i „obcych” jest towarem deficytowym w polskich uczelniach. Wydział Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej UMK stanowi w tym względzie chlubny wyjątek od reguły. I może jest w tym wiele przesady, ale chyba stąd biorą się jego sukcesy (wg ostatniej kategoryzacji jednostek naukowych jeden z najlepszych wydziałów w Polsce).

Co się jednak dzieje, kiedy życzliwości brakuje, przekonał się boleśnie dr hab. Edward Gorzelańczyk (48 lat, lekarz, biolog molekularny, lingwista, psychofarmakolog w jednej osobie) do 30 września 2010 r. prof. nadzw. Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, aktualnie pracownik naukowy Instytutu Psychologii PAN w Warszawie.

O sztuce strzelania samobójczych goli

Edward Gorzelańczyk pojawił się w Bydgoszczy 2001 r. Przybył z Poznania za swoim mistrzem, prof. Piotrem Jaśkowskim. Prof. inż. Józef Kubik, rektor UKW w Bydgoszczy do dziś pamięta, w jak żarliwych słowach na posiedzeniu Senatu rekomendował go do pracy ówczesny dyrektor Instytutu Psychologii UKW, prof. Roman Ossowski.

Miłość od pierwszego wejrzenia szybko zaowocowała… wzajemną niechęcią. W wyniku tej niechęci po blisko 10 latach pracy na UKW Edward Gorzelańczyk stracił:

warsztat pracy – pracownię (którą wybudował i przez czas bytności w Instytucie Psychologii wyposażył z grantów uzyskanych poza uczelnią, a do której nie ma obecnie dostępu): – Dla mnie oczywiście jest to tragedia w wymiarze osobistym i zawodowym – włożyłem tam znaczący kawałek mojego życia. W wymiarze ogólniejszym to w moim odczuciu po prostu skandal. Brak poszanowania dla publicznych i niepublicznych pieniędzy, brak myślenia o dobru uczelni, wstecznictwo, niechęć wobec rozwoju ; współpracowników (decyzją dwu urzędujących po sobie dyrektorów Instytutu Psychologii UKW został odsunięty od prowadzenia seminariów magisterskich oraz prowadzenia studiów doktoranckich); wreszcie samą pracę (jako jedyny – spośród samodzielnych pracowników naukowych Wydziału Pedagogiki i Psychologii będących na pierwszym etacie – był zatrudniony na kontrakcie i nie odnowiono z nim od 1 października 2010 umowy).

Zmarnował czas i energię, mimo że dostarczył uczelni powodów do dumy. Psycholog i socjolog prof. Stanisław Kowalik, prorektor Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu, swego czasu zatrudniony w bydgoskim UKW, taką wystawia Edwardowi Gorzelańczykowi rekomendację: – Działalność naukową prof. Gorzelańczyka wysoko cenię, jego artykuły były publikowane w wielu czasopismach naukowych, dobrze punktowanych. Nie potrafię podać liczb, sądzę jednak, że jeśli chodzi o wycenę punktową dorobku naukowego, to jest prof. Gorzelańczyk jednym z najlepszych dostarczycieli punktów na Wydziale [Pedagogiki i Psychologii UKW – przyp. red.]. Poza tym potrafi dobrze przygotowywać projekty badawcze, gdyż uzyskał już kilka grantów na badania. Miałem możliwość prowadzenia wielu dyskusji naukowych z prof. Gorzelańczykiem. Zawsze po nich czułem się mądrzejszy i to jest może najważniejsze kryterium jego oceny. Tkwi w nim pasja badacza, dociekliwość poznawcza, a to znamionuje coś, co w nauce jest ważne. Został on zatrudniony w Instytucie Psychologii w czasie, gdy działał w nim już prof. Jaśkowski. Obaj zajmowali się neuropsychologią, obaj tworzyli dobry zespół badawczy, wokół nich zebrała się grupa świetnych studentów i doktorantów. Był to czas, gdy w instytucie mógł powstać znakomity ośrodek neuropsychologiczny. Po rezygnacji z pracy prof. Jaśkowskiego wszystko zmieniło się diametralnie .

Edward Gorzelańczyk został sam. Wytrwał do końca września bieżącego roku dzięki osobistemu wsparciu dwu ludzi: rektora i prorektora ds. nauki UKW, mimo iż nie było lekko. Darujmy sobie opis złośliwości i niegodziwości, którymi pracownicy nauki w Bydgoszczy obrzydzali mu pracę. Są kompromitujące dla środowiska. Wystarczającym powodem do wstydu jest i tak ostatnio ogłoszony przez resort nauki komunikat o ustalonych kategoriach jednostek naukowych. Bydgoski Uniwersytet Kazimierza Wielkiego wypada w owym rejestrze źle. Na 5 działających w uczelni wydziałów ani jeden nie został zakwalifikowany do kategorii pierwszej, tylko jeden zyskał kategorię drugą, dwa – trzecią i dwa – czwartą. Wydział Pedagogiki i Psychologii UKW (trójka), w którym pracował dotąd dr hab. Edward Gorzelańczyk, na 61 sklasyfikowanych jednostek w grupie „nauki społeczne” uplasował się dopiero na 41. pozycji. A to, jeśli wierzyć minister Barbarze Kudryckiej, oznacza obcięcie przez resort środków finansowych na działalność statutową. W tej sytuacji pozbywanie się naukowca, który przynosi splendor i pieniądze do uczelni, określić można trzema słowami: gol do własnej bramki. Podziwiać wypada jedynie maestrię, z jaką ten strzał został wykonany.

Spór nie tylko o imponderabilia

Według Edwarda Gorzelańczyka problematyka badań, będąca u podstaw kariery zasłużonych naukowców z Instytutu Psychologii UKW w Bydgoszczy, „jest obecnie marginesem współczesnej, nowoczesnej psychologii”. – Nikt z nich nie rozumie, co robię. Co gorsze, dostaję na pracę naukową pieniądze i nie mają nad tym kontroli .

Diagnoza prof. Stanisława Kowalika jest trochę inna: – Zarówno prof. Jaśkowski, jak i prof. Gorzelańczyk nie mają wykształcenia psychologicznego (2 lata temu prof. Jaśkowski uzyskał dodatkowy tytuł dr hab. z psychologii). Ich styl pracy, jeśli chodzi o prowadzenie prac magisterskich i doktorskich, odbiegał znacznie od tradycji psychologów w tym zakresie. Szkoda, że już przy pierwszych doktoratach nie zostały ustalone jasne reguły gry, jeśli chodzi o akceptowanie przez Radę Naukową Instytutu problematyki badawczej tych prac. Początkowo zgadzano się na wszystko, a potem dość nagle próbowano przejąć kontrolę nad tematyką prac doktorskich prowadzonych przez prof. Gorzelańczyka. Osobiście uważam, że w tym punkcie zabrakło obu stronom konfliktu chęci do wynegocjowania sensownego rozwiązania..., a potem było coraz więcej spornych problemów .

Powiedzmy tak: niebezpieczeństwo konfliktu z otoczeniem czyha na każdego naukowca, którego projekt dotyka kilku dyscyplin nauki. Każda ma swoją specyfikę – tematykę i metody badawcze. Ale jak przypomina Edward Gorzelańczyk: – Skończyły się czasy hermetycznych nauk. Teraz nauka realizuje się poprzez dziedziny interdyscyplinarne, czego dowodem jest neuropsychologia. I to jest na Zachodzie akceptowane. Dowodem fakt, że w obecnym, oficjalnym spisie dyscyplin naukowych obowiązujących w UE, psychologia znalazła się w dwu dziedzinach: w naukach humanistycznych (gdzie była dotąd) i przyrodniczych (gdzie jej wcześniej nie było). W Polsce nadal jest ewidencjonowana tylko w naukach humanistycznych .

Pytałam prof. Stanisława Kowalika o to, czy konflikt w UKW jest typowy dla tej dyscypliny nauki. Prof. Kowalik odpowiedział mi mailem: „Powiem tak. Typową sytuacją jest to, że osoby, które nie mają wykształcenia psychologicznego, raczej nie otrzymują pełni praw w zakresie kształcenia i prowadzenia młodych psychologów na drodze do awansu naukowego. Uzyskać samodzielność naukową w zakresie psychologii jest trudniej, niż w innych dziedzinach nauki. Wielu psychologów próbuje ominąć tę przeszkodę i habilituje się z innych dziedzin, np. z pedagogiki (ewentualnie robią habilitacje w bratnich krajach), a potem działają jako pełnoprawni psycholodzy-badacze. W związku z tym psycholodzy słusznie bronią swojej tożsamości. Gdyby tego nie było, atrakcyjność psychologii spowodowałaby, że jak muchy do miodu przybywaliby do niej wszyscy chętni – aż w końcu poziom psychologii byłby żałosny. Być może prof. Gorzelańczyk stał się ofiarą tego mechanizmu samooczyszczania się naszego środowiska. Nie chce on jednak zrozumieć, że tylko w procesie negocjacji i stopniowego wchodzenia w nasze środowisko mógłby być zaakceptowany. Z drugiej strony także psychologom zabrakło cierpliwości, aby w takich negocjacjach kiedyś uczestniczyć. Prof. Jaśkowski zrobił w końcu drugą habilitację i problem w jego przypadku został rozwiązany. Jak Pani widzi, przypadek prof. Gorzelańczyka nie jest – moim zdaniem – dobrym przykładem gnębienia liderów nauki. Raczej wskazuje on na zupełnie inny problem: powstawania patologicznych ścieżek awansu naukowego, na które to praktyki w sposób prawidłowy reaguje środowisko naukowe, jednak przy okazji utrudnia się życie badaczom, którzy na tak duży ostracyzm nie zasługują (to jest przypadek prof. Gorzelańczyka, który robił normalną karierę naukową, ale znalazł się w grupie nazwijmy to «podejrzanej»). Można powiedzieć, że zasada «cel uświęca środki» ma tu uzasadnienie – ktoś stał się ofiarą, aby całość dobrze funkcjonowała”.

Miejsce dla naukowca niestandardowego

Można się zgodzić lub nie zgodzić z opinią prof. Stanisława Kowalika, ale trzeba przyznać – prowokuje do dyskusji. Jest zresztą o co się kłócić. Nie tylko o granice terytoriów, na które nie wolno wkraczać „ludziom spoza branży”, ale również o miejsce w strukturach nauki dla takich naukowców, jak Edward Gorzelańczyk.

Bo jest to naukowiec niestandardowy. Kończył w 1987 r. wydział lekarski w Akademii Medycznej w Poznaniu, a w 1990 wydział biologii w UAM. W 1991 r. uzyskał stopień doktora nauk medycznych i zdobył specjalizację w zakresie chorób wewnętrznych. W 2001 uzyskał stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych na Wydziale Neofilologii UAM. Obecnie kończy specjalizację w zakresie psychiatrii. Jest autorem i współautorem ponad 170 opublikowanych prac naukowych, realizatorem siedem grantów, z których dwa pozostały jeszcze do rozliczenia. Wie, czego chce – ma gotową tematykę projektów badawczych na najbliższe 5 lat. Planuje konfrontację z najtrudniejszym dla polskich naukowców konkursem na projekt finansowany z pieniędzy VII Programu Ramowego.

Wiedza z dyscyplin pozornie niezwiązanych z sobą i praca badawcza realizowana na różnych etapach kariery naukowej i różnych jej poziomach, podporządkowana jest jednemu celowi – zrozumieniu funkcjonowania mózgu. Dlatego jest atrakcyjny dla psychologów (jak komentuje złośliwie jego mistrz, prof. Piotr Jaśkowski: – Wszystko co „neuro” w ostatnich latach jest nawet w psychologii polskiej niezwykle trendy .).

Ta atrakcyjność – jak się okazuje – idzie jednak w parze z trudnymi do zaakceptowania zobowiązaniami towarzysko– hierarchiczno-zawodowymi. Zaprzyjaźniona ze mną dziennikarka, która jak rzadko kto zna słabości środowiska naukowego, powiedziała mi tak: – W polskiej nauce – i nie tylko w nauce – na indywidualizm miejsca nie ma. Nie ma też miejsca dla pionierów. A prof. Gorzelańczyk jest człowiekiem „między”, tworzy nowe interdyscyplinarne kierunki. I jak każdy pionier dostaje strzały w plecy. A środowisko urabia mu opinię wariata albo trudnego we współżyciu. Tymczasem, jeśli jest takim oryginałem, to trudno wymagać od niego, żeby chodził utartymi ścieżkami społecznymi. Nie na tym też polega jego rola. To środowisko winno przymknąć oczy na jego osobowość i pozwolić mu poszaleć – on jeden może im przynieść więcej korzyści niż oni wszyscy razem wzięci ze swoimi zespołami mogą uzyskać .

Chyba ma rację… ☐