Rostworowscy

Magdalena Bajer

Pani Maria Rostworowska, zwana przez bliskich Marynią, uprzedziła mnie, że w domu przy ul. Gontyna na krakowskim Salwatorze mieszka kilkoro Rostworowskich, więc żebym nie pomyliła dzwonka. Dom stoi na „osiedlu profesorskim”, w ogrodzie, a moja rozmówczyni mieszka na ostatnim piętrze, skąd jest piękny widok ze wstęgą Wisły. Zaraz na wstępie pani Marynia stwierdziła, że długie dzieje rodu zna dobrze jego archiwista Stanisław Rostworowski, którego opowieść poprzedziła niniejsze zapiski. Ona sama traktuje bogatą w rozmaite zasługi dla ojczyzny oraz potomnych genealogię jak naturalne dziedzictwo, ale i oczywiste zobowiązanie do kontynuacji ważnych wątków tradycji.

Sploty i rozwidlenia

Róża z Popielów i Karol Hubert Rostworowski, dramaturg, kompozytor, filozof, polityk, zamieszkali w tym domu – na parterze – w 1933 r. Dziadek pani Maryni przeżył tu 4 lata. Po wojnie do owdowiałej babci sprowadzili się kolejno jej brat i siostra, w jednym pokoju z kuchnią zamieszkał po ślubie syn Marek, a później przyszły na świat dwie córki. W „kołchozowym mieszkaniu” ze wspólną łazienką żyły jeszcze dwie sublokatorskie rodziny – każda czteroosobowa. Słucham o tym w obszernym mieszkaniu, skąd niebawem wyprowadzi się córka gospodyni z niedawno poślubionym mężem. Słyszę o „chaotycznym życiu” w tym domu, co usprawiedliwia niedostatek uwagi dla spraw rodzinnych, wtedy, gdy wiedzę o nich można było czerpać z pierwszej ręki. To życie trzech pokoleń, kolejnych w długim ciągu, od XVI stulecia, było gęste od zadań stawianych sobie przez rodziców, myśli dzielonych pospiesznie, które owocują wciąż jeszcze, powinności codziennych i mniej pospolitych.

Kiedy pokój babci stał się tylko jej miejscem, mała Marynia prawie cały czas tam przebywała, słuchając głośnego czytania (ostatnią książkę pani Róża czytała dziewiętnastoletniej studentce), oglądając numery abonowanego dla niej „Świerszczyka”. Później tam odrabiała lekcje.

Babi, jak ją nazywano, była osobą głęboko wierzącą i dbała o religijne wychowanie wnuczek, ale może bardziej jeszcze o to, by czytały „mądre książki”, które im kupowała.

Trzej synowie Karola Huberta Rostworowskiego poszli drogą wytyczoną przez przodków – udziału w pomnażaniu dorobku najszerzej pojmowanej kultury – ale różnymi ścieżkami. Jan (1919-75) – tropem ojca. Walczył w 1939 r. z Niemcami, później w formacjach polskich na Zachodzie. Po wojnie osiadł w Szkocji, studiował filozofię w Edynburgu, publikując na łamach londyńskich „Wiadomości”, gdzie zadebiutował w r. 1942. Wydał 12 tomików poezji. W 1973 wrócił do rodzinnego Krakowa.

Emanuel (1923-89), wybitny historyk i badacz kultury powszechnej, profesor w PAN, nowatorski redaktor Polskiego Słownika Biograficznego , był w opinii potomnych głównym filarem naukowej tradycji Rostworowskich – przedstawiłam go w pierwszej części rodzinnej sagi. Pani Marynia o stryju mówiła skąpo, jako że miał zwyczaj pracować w nocy, a odsypiać w dzień, co tylko w części uzasadniały warunki bytowe, przede wszystkim usposobienie.

Swego ojca Marka uważa za główną postać w artystycznej linii rodu, choć był nie tylko artystą, ale wybitnym historykiem sztuki, muzealnikiem, a także krytykiem.

Nowatorstwo w muzeum

Marek Rostworowski urodził się w r. 1921 w Krakowie. Podczas wojny uczęszczał do Kunstgewerbeschule, a po wojnie początkowo studiował malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych, następnie zaś historię sztuki w UJ. Skończył studia w 1952. Wcześniej, w 1947, zaczął pracować w Muzeum Czartoryskich, nieco później w pracowni fotograficznej Muzeum Narodowego (obie placówki połączyły się w 1951). Pierwszy uprawiał w Polsce fotografię barwną, głównie na kartach publikacji wydawnictwa Arkady.

Zostając kolejno kustoszem działu malarstwa, kuratorem, wreszcie kierownikiem Oddziału Muzeum Narodowego, który nosił nazwę Zbiory Czartoryskich, przejął misję założycielki, Izabeli Czartoryskiej – gromadzenia pamiątkowych dzieł sztuki i pokazywania ich potomnym w sposób odpowiadający zmiennym historycznie kryteriom estetycznym. Dziełem Marka Rostworowskiego była nowa ekspozycja zbiorów, łącząca tradycję z nowoczesnością.

W r. 1963 zrobił doktorat, nie planując kariery akademickiej, pracował nadal w Muzeum Czartoryskich, równocześnie uprawiając krytykę artystyczną i publicystykę. Napisał kilka książek.

Pod koniec lat sześćdziesiątych zaczął urządzać, nowatorskie w koncepcji problemowej i sposobie ekspozycji, wystawy tematyczne. Takie jak Romantyzm i romantyczność w sztuce polskiej XIX i XX wieku (1975) czy Polaków portret własny (1979) były wydarzeniami, o których długo mówiono w Polsce, tłumnie odwiedzano. Pamiętam kolejkę przed wejściem do krakowskiego Muzeum Narodowego i rychłą radość, że się nie zniechęciłam. Przeżywaliśmy – zwiedzający – parogodzinny seans narodowej tożsamości, w którym przeplatały się szlachetna duma ze sromotą, to, czego pragniemy, żeby trwało, z tym, czego chcielibyśmy się wyrzec.

O autorze tych nowatorskich scenariuszy zaczęło być głośno. Popularyzował swoje idee w programach telewizyjnych, na spotkaniach. Romantyzm i romantyczność pokazano w Warszawie, Katowicach i Paryżu, dokąd na wernisaż moja rozmówczyni, wtedy już absolwentka romanistyki, pojechała z ojcem.

Marek Rostworowski interesował się przez całe życie sztuką współczesną. Sam w młodości malował i wedle opinii znanej córce znalazłby się w pierwszym szeregu. Rzucił malarstwo, być może nie dość ufając swemu talentowi. Pozostawił wiele szkiców i trochę obrazów.

Jak niejeden z przodków, jak dziadek pani Maryni, angażował się w działania na rzecz suwerenności i demokracji – od 1980 związany z „Solidarnością” jako członek-założyciel Regionu Małopolskiego. W 1990 został radnym Krakowa, a w 1991 Ministrem Kultury w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Zmarł w 1996.

Humanistka wśród artystów

Za wyrazisty rys rodzinnego życia uważa pani Marynia „przywiązanie do kultury polskiej”, przejawiające się w obchodzeniu świąt, wspólnym siadaniu do Wigilii, śpiewaniu kolęd, znajomości dawnych pieśni kościelnych. Przekazała jej to Babi, a teraz ona przekazuje potomnym, organizując kolędowanie w czterdziestoosobowym chórze złożonym z członków rodziny, przyjaciół i znajomych. Tak samo licznie rodzina i przyjaciele gromadzą się w Wielkanoc przy stole, który poświęca zaprzyjaźniony ksiądz.

Co trzy lata odbywają się zjazdy Rostworowskich, organizowane przez Związek Rodzinny, w miejscach jakoś dla rodziny pamiętnych. Rzadko pada wtedy słowo tradycja; bliżsi i dalsi krewni rozmawiają o szkole, studiach, rozmaitych zajęciach, ciekawych przeżyciach, doznanych radościach i smutkach. Tradycja wzbogaca się o nowe ogniwa i wątki.

Jednym z wątków trwałych jest wykształcenie humanistyczne, dające podstawy tego, co moja rozmówczyni nazywa „zanurzeniem w kulturze”. Sama skończyła romanistykę, wybraną trochę przypadkowo, w niedobrym dla tego kierunku okresie.

Jej córka, śladem dziadka, choć też trochę przypadkowo, poszła na historię sztuki i pracuje w Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Najstarszy z trójki rodzeństwa syn jest malarzem i asystentem w Katedrze Malarstwa Ściennego ASP. Drugi syn studiował w Akademii formy przemysłowe, po dyplomie założył firmę projektancką, a zajmuje się głównie – znowu jak kiedyś dziadek – fotografią.

Jeszcze jednym historykiem sztuki jest młodsza córka Marka Rostworowskiego, Agnieszka, która pracuje w Muzeum Narodowym. Do linii artystów należy jej syn – kompozytor, stypendysta Krzysztofa Pendereckiego, asystent w katowickiej Akademii Muzycznej, któremu ciotka wróży wielką przyszłość. Jego młodszy brat, po licencjacie z gry na wiolonczeli, dostał się na architekturę.

Rostworowscy-artyści (nazywają się inaczej) młodego pokolenia, łączą twórczość z nauczaniem akademickim i pewnie uzyskają akademickie stopnie. Najdłuższy staż nauczycielski, zatem najbogatsze doświadczenie, ma pani Marynia. Długo uczyła francuskiego studentów Akademii Ekonomicznej. Ubolewa nad jednostronnym kształceniem w wąskich specjalnościach, bez powiązania profesjonalnej wiedzy z uczestnictwem w kulturze, której każda gałąź nauki jest częścią. Chciałaby swoich słuchaczy (w dziewięćdziesięciu procentach jest to młodzież z prowincji) spotykać w przyszłości na wystawach, koncertach, promocjach dobrych książek, ale obawia się, że nie będą tego spragnieni, jeśli na studiach nie nabędą wrażliwości na sztukę i podstawowej umiejętności wybierania z ogromnej masy „produktów kulturalnych” tego, co jest dziełem.

Marynia Rostworowska także łączy „nauczycielstwo” z twórczością oraz tłumaczeniem literatury francuskiej. Interesuje ją szczególnie wiek XIX – epoka, w której wynalazki techniczne służyły kulturze. Pierwsze samochody, telefony, elektryczne oświetlenie, zetknęły się ze stylem życia sprzed ich istnienia i zmieniały ten styl, ale nie niszczyły. W r. 2003 opublikowała Portret za mgłą. Opowieść o Oldze Boznańskiej – biografię malarki opartą na nieznanych dokumentach z archiwów w Krakowie i Paryżu; wcześniej – Czas nie stracony – życie i dzieło Xawerego Pusłowskiego (1998). Ostatnia jej książka to Historia całkiem możliwa , wydana przez oficynę Lexis w ubiegłym roku.

Tropy ojczyste

Zaangażowanie patriotyczne przodków pani Marynia uważa za naturalną cechę światłych Polaków i trwałą powinność, której spełnianie przybierało w historii różne formy, a w przyszłości będzie wymagało innego rodzaju trudów niż dzisiaj.

Pracując nad monografią dziadka, Karola Huberta, studiuje dzieje Drugiej Rzeczypospolitej, wypełnione gorącymi sporami o jej kształt, konstatując narodową skłonność do waśni i mankamenty społecznego dialogu, zarazem jednak zgodę na wspólny cel, tj. niepodległą Polskę, do której ideowe odłamy, frakcje partyjne, grupy w obrębie elit kulturalnych, szły różnymi drogami, działając bezinteresownie i ofiarnie.

– Nasz dziadek to był gejzer patriotyzmu i społecznikostwa. Chciał wszystko połączyć. Za komuny zarzucano mu i kosmopolityzm i nacjonalizm, a on był artystą, w którym obudził się, pod wpływem historii, gorący patriotyzm – w latach pierwszej wojny światowej . Zrezygnował z kariery kompozytorskiej w Niemczech, do której przygotowywały go zakończone w 1907 studia muzyczne. Pragnął poświecić się pisaniu. Wrócił do niepodległej Polski, żeby jej służyć. Chory od młodości na gruźlicę, nigdy się nie oszczędzał – był bardzo aktywnym radnym Krakowa, zabiegał o bursę i o stypendia dla ubogich studentów, wspierał organizacje społeczne.

Syn Marek odziedziczył ten rodzaj czynnego patriotyzmu i temperament nakazujący służbę ojczyźnie, kiedy pojawi się potrzeba historyczna. – Polska to jest taki twór, do którego człowiek jest ogromnie przywiązany i który ogromnie go irytuje . Dziadek i ojciec mojej rozmówczyni ucieleśniali te dewizę w czasach gwałtownych i głębokich przemian. Jej dzieci i inni z tego pokolenia rodziny mają za sobą pierwsze kroki na życiowej drodze oraz szanse na kontynuowanie jej za granicą. Jeśli decydują się żyć w Polsce, to jest to – niezależnie od doraźnych motywów – miarą ich patriotyzmu i oznaką trwałości tradycji, o której mówią rzadko. ☐