„Podaj cegłę”

Jerzy Marian Brzeziński

Temat 3: Nierealistyczna i odzierająca z dotychczas akademickiego charakteru nowa procedura nadawania stopnia doktora habilitowanego.

versus uprawnienia promotorskie dla doktorów, to był dwa lata temu bardzo gorący temat sporu. Ostatecznie, także, jak mniemam, dzięki włączeniu się do dyskusji KRASP, Fundacji Rektorów, PAN oraz znaczących profesorów ze środowiska akademickiego, zwyciężyła koncepcja utrzymania habilitacji, aczkolwiek pod nową postacią. Dziś projekt ustawy ukazuje nam wizję resortu. Zatem, też jako aktywny uczestnik tamtego sporu (za habilitacją), chciałbym i na ten temat się wypowiedzieć.

Nierealistyczny doktor

Kilka uwag krytycznych dotyczy samej procedury prowadzenia przewodu habilitacyjnego. Oto one.

1. Zerwanie z tradycją i sprowadzenie roli rad wydziałów i instytutów tylko do wykonywania „rozkazów” specjalnych „komisji habilitacyjnych”. Jeżeli jednak jakaś rada nie zechciałaby być posłuszna (a co z autonomią?), to grożą jej określone sankcje „karne”. Jakie? A o tym traktuje specjalny art. 18a ust. 12: „W przypadku rozbieżności między opinią komisji habilitacyjnej a uchwałami rady jednostki organizacyjnej, Centralna Komisja, po przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego, może cofnąć jednostce organizacyjnej uprawnienie do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego, jeżeli stwierdzi, że rozbieżność jest nieuzasadniona”.

2. Nie może być tak, że rada jakiejś jednostki jedynie przyjmuje zgłoszenie danej osoby (i wcale nie musi mieć z nią bezpośredniego kontaktu), że chce ona uzyskać dyplom doktora habilitowanego tejże uczelni czy instytutu, a następnie uczestniczy (poprzez wyznaczonych przez nią trzech członków komisji habilitacyjnej, w tym sekretarza i jednego recenzenta) w postępowaniu habilitacyjnym oraz na wniosek komisji nadaje (albo odmawia nadania) stopień doktora habilitowanego. Całość postępowania została odarta z akademickiego charakteru. Nikt z członków rady wydziału nie będzie nawet widział, jak wygląda kandydat (chyba, że jego zdjęcie zostanie rozpowszechnione w Internecie). Przecież dana osoba może nie mieć dobrego rozeznania w rzeczywistych kompetencjach rady. Przecież może wytworzyć się moda na habilitowanie w określonych ośrodkach. Przecież kandydat może kierować swój wniosek do rady, która jest znana z łagodności itd. Komunikacja poprzez Internet nie zastąpi normalnej rozmowy z dziekanem. I nie obawiajmy się tego, że dziekani tylko czekają, aby schrupać kandydata.

3. Autorzy projektu nie zdają sobie chyba sprawy z potencjału kadrowego polskiej nauki. Zakładają oni, że Centralna Komisja powoła czterech członków, w tym dwóch recenzentów, „o renomie międzynarodowej”, a rada jednostki powoła trzech członków, w tym jednego recenzenta, „o uznanej renomie międzynarodowej” (co to znaczy – zwłaszcza w odniesieniu do dyscyplin z kręgu humanistyki i nawet dużej części nauk społecznych?). Skąd wziąć 7 profesorów (no bo chyba doktorzy o uzyskanych uprawnieniach promotorskich i recenzenckich nie wchodzą w grę?) o tak wysokich, międzynarodowych kwalifikacjach naukowych? Przecież to czysta fikcja. Czy to też ma przyspieszyć postępowanie kwalifikacyjne? Gdyby, mimo wszystko, poważnie potraktować te zapisy, to profesorowie z niezbyt długiej listy będą tylko „na okrągło” zajmować się habilitacjami.

4. Nierealistyczność proponowanych terminów. W uzasadnieniu projektu ustawy czytamy, iż: „sama procedura została skrócona z 11 do 4 miesięcy”. Czy w tym rachunku uwzględniono bardzo znaczące zwiększenie zatrudnienia w Centralnej Komisji i znaczący wzrost wydatków związanych z obsługą habilitacji „po nowemu”? Przede wszystkim biuro Centralnej Komisji musi być profesjonalnie zinternetyzowane. Cała dokumentacja wniosku rodzi się w korespondencji internetowej w trójkącie: kandydat – biuro – rada jednostki. Dla zobrazowania stopnia złożoności przedsięwzięcia podam tylko kilka danych. W ubiegłym roku Centralna Komisja wyznaczyła po 2 recenzentów w 1223 przewodach habilitacyjnych wszczętych przez rady jednostek organizacyjnych oraz w 513 postępowaniach o nadanie tytułu profesora. Czy te liczby przemawiają dostatecznie mocno do wyobraźni? A przecież wyznaczanie po 2 recenzentów jest o wiele prostsze od rozpatrzenia – w tak skomplikowanym trybie postępowania – 1200 (a nawet większej liczby) indywidualnych spraw angażujących po 7 osób (specjalistów o uznanej lub zwykłej renomie międzynarodowej). KTOŚ też musi – wstępnie, aby rozpoznać zasadność wniosku i prawidłowe wskazanie rady jednostki – przeczytać autoreferat przygotowany przez kandydata (mówi o tym art. 18a ust. 1). KTOŚ też musi dokonać jego korekty i z uwagami zapoznać kandydata. Z własnego dwudziestoletniego doświadczenia związanego z członkostwem w Centralnej Komisji wiem, że problemy z prawidłowym przygotowaniem wniosków mają nie tylko kandydaci, ale też dziekanaty dużych wydziałów uniwersyteckich. To zatem oznacza pracę etatową członków Centralnej Komisji. W uzasadnieniu proponowanych zmian w dotychczasowej ustawie czytamy: „Uproszczenie ścieżki awansu naukowego pozwoli młodym uczonym na zdobycie samodzielności naukowej przed ukończeniem 40. roku życia, czyli uzyskanie uprawnień promotorskich oraz możliwości kierowania zespołami badawczymi”.

Zbyt dużo wyjątków

W uzasadnieniu czytamy też, że: „odstępuje się od kolokwium i wykładu habilitacyjnego oraz obowiązku przedstawiania rozprawy habilitacyjnej w dotychczasowej formie ” (podkr. moje).

Jeśli chodzi o zmianę formy przedstawiania rozprawy habilitacyjnej, to nowa ustawa nie proponuje nic nowego. Ciekawe, że „nowa” forma habilitacji była wielokrotnie przedstawiana jako jedna z zalet (!) nowej regulacji prawnej, która istotnie miała przyspieszyć całą procedurę habilitowania. Tak jednak nie jest. Wystarczy zajrzeć do obowiązującej ustawy (art. 17 ust. 3), aby przeczytać w niej, iż rozprawa habilitacyjna powinna być „opublikowana w całości lub zasadniczej części, albo [jako] jednotematyczny cykl publikacji ” (podkr. moje). Jeżeli ktoś jest rzeczywiście zdolny i pracowity, a to oznacza też, że regularnie publikuje wyniki swoich prac, to bez większego problemu część z nich, niejako z marszu, przedstawi jako rozprawę habilitacyjną. Nie trzeba zatem wywracać obowiązującego prawa. Zamiast tego potrzebna jest ze strony rządu realna inicjatywa zwiększenia uposażenia – zwłaszcza młodych badaczy i nauczycieli akademickich - aby mogli się poświęcić pracy badawczej (też: doktoraty i habilitacje), a nie szukać dodatkowych zatrudnień, aby utrzymać na przyzwoitym poziomie swoje rodziny. Aby zwiększyć wskaźnik „habilitowania” adiunktów, wystarczą te zapisy prawne, które mamy. Dobry pracownik publikuje, a część publikacji będzie jego doktoratem czy habilitacją. I – to rzeczywiście dobre posunięcie w proponowanej ustawie – należy doktoryzować się na podstawie opublikowanej rozprawy (art. 13 ust. 2). Także pomieszczenie rozprawy doktorskiej wraz z recenzjami na stronie internetowej jednostki uważam za bardzo dobry pomysł. Może wydłużyłbym do 1 roku czas jej zamieszczenia na stronie internetowej.

5. Tajność głosowań. Ze zdumieniem przeczytałem (art. 18a ust. 8), iż na jednym z etapów postępowania habilitacyjnego nakazuje się przeprowadzenie – i to w najważniejszym punkcie postępowania (przyjęcie opinii o nadaniu stopnia doktora habilitowanego) – głosowania jawnego: „Po przedstawieniu recenzji i zapoznaniu się z autoreferatem członkowie komisji habilitacyjnej w głosowaniu jawnym podejmują uchwałę zawierającą opinię w sprawie nadania lub odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego” (podkr. moje).

Wszystkie głosowania w sprawach osobowych mają (i powinny mieć) charakter głosowań tajnych. Dlaczego w tym jednym przypadku ma być inaczej? Czy członkowie komisji mają – w trakcie głosowania – patrzeć sobie w oczy? Czy...?

6. Dlaczego to minister ma określać, w trybie jakiegoś rozporządzenia (art. 16 ust. 2 pkt. 4), czy dany doktor już „dojrzał” do tego, aby można było wszcząć mu postępowanie habilitacyjne?: „Minister właściwy do spraw szkolnictwa wyższego określi, w drodze rozporządzenia, kryteria oceny osiągnięć osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego, biorąc pod uwagę osiągnięcia naukowo-badawcze w dziedzinach nauki i sztuki lub obszarach wiedzy, współpracę międzynarodową, dorobek dydaktyczny i popularyzatorski oraz uzyskane nagrody”.

Od tego są stosowne komisje i recenzenci. W razie wątpliwości - „Czy już?” - można zawsze zapytać swojego dyrektora czy dziekana. Tak było przez wiele lat i każdy, kto miał przyzwoity dorobek, „przebijał się”. Oczywiście były wyjątki, że kogoś skrzywdzono, ale działa – i to dość sprawnie – system odwołań w Centralnej Komisji. Z własnego doświadczenia wiem, że Centralna Komisja, jeżeli stwierdzi jakieś uchybienia, to staje po stronie osoby odwołującej się od krzywdzącej ją decyzji organu kolegialnego. Jeżeli minister miałby podawać progi punktowe (punkty czerpane z kart oceny jednostki naukowej), to uważałbym to za zły pomysł. Suma punktów nie informuje trafnie o dorobku jednej osoby. Może bowiem być i tak – na przykład – że 12 pkt oznacza albo monografię w j. polskim, albo artykuł z listy ERIH, albo 4 rozdziały w pracy zbiorowej opublikowanej w j. polskim, albo 6 artykułów opublikowanych w czasopiśmie 2 pkt. Jednak potrzebna jest ocena jakościowa dorobku. Tę może wydać jedynie ekspert.

7. W uzasadnieniu proponowanych zmian czytamy: „Ponadto cudzoziemcy i obywatele polscy, którzy uzyskali stopień doktora w Polsce lub za granicą oraz podczas pracy za granicą przez minimum pięć lat kierowali samodzielnie zespołami badawczymi oraz posiadają znaczący dorobek i osiągnięcia naukowe mogą otrzymać pełnię uprawnień naukowych i dydaktycznych, które przysługują w Polsce doktorom habilitowanym, o ile CK nie wyrazi uzasadnionego sprzeciwu”.

Mój komentarz do tego zapisu będzie krótki. Dlaczego obywatel polski, który w Polsce się wydoktoryzował i przez okres pięciu lat pracował w jakimś ośrodku zagranicznym i czymś oraz kimś kierował, miałby uzyskiwać, niejako automatycznie, uprawnienia równoznaczne z uprawnieniami doktora habilitowanego? Jeżeli jest taki dobry (posiada „znaczący dorobek i osiągnięcia naukowe”), to bez problemu uzyska w parę miesięcy habilitację (np. na podstawie „jednotematycznego cyklu publikacji”). W ogóle w tym projekcie mamy zbyt dużo wyjątków i ułatwień dla różnych kategorii osób. Prawo powinno być jednakie dla wszystkich.

Sporny profesor

Temat 4: Procedura nadawania tytułu naukowego profesora.

Kilka uwag krytycznych:

1. Wyżej już wskazywałem na szkodliwość art. 21a. Także i w przypadku nadawania tytułu profesora przewiduje się (art. 26 ust. 1), że oprócz doktorów habilitowanych o tytuł mogą wystąpić także osoby objęte „dobrodziejstwem” art. 21a (a więc bez habilitacji!). Powiedzmy zatem raz jeszcze: więcej wcale nie musi oznaczać lepiej. Czy potrzebujemy profesorów po nowemu – bez habilitacji?

2. Także i tu przywołuje się nową kategorię „osiągnięć” w kształceniu kadr naukowych – bycie „promotorem pomocniczym”. Oto można mieć osiągnięcia pod postacią wypromowania trzech doktorów lub bycia jedynie „pomocnikiem murarza” w trzech przewodach promotorskich. Bycie mistrzem i wypromowanie własnego ucznia to znacznie więcej, aniżeli pomaganie własnemu mistrzowi w przygotowaniu jego (jednak) ucznia do doktoratu. Z jednej strony podnosimy, ale pozornie, poprzeczkę w górę, a z drugiej strony wyraźnie ją obniżamy. I po co?

3. I kolejne ułatwienie (art. 26 ust. 3). „W szczególnych przypadkach” można nadać osobie bez habilitacji tytuł profesora. I znowu powiem, że jeżeli jest tak wybitna, to bez problemu uzyska habilitację. Wiem, że w obowiązującej ustawie też istnieje taka możliwość. Raptem w dużej Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych CK skorzystano z niej chyba tylko raz. Spokojnie można ją wykreślić.

„Nie gmyrać w ulu”

Zmiany przyniosą skutek odwrotny do zakładanego. Podstawową wadą projektu jest centralizacja i zbiurokratyzowanie całej procedury habilitowania oraz zbyt wiele „ułatwień” dla różnych kategorii osób. Na marginesie warto zauważyć, iż w przedłożonym dokumencie konsekwentnie mówi się o „uprawnieniach promotorskich”. A może chodzi o to, żeby tak zniechęcić środowisko do samej idei habilitacji, aby samo poprosiło władze resortu o zlikwidowanie tej „nieludzkiej” procedury i poprzestanie na jedynie słusznej propozycji nadawania uprawnień promotorskich i recenzenckich?

I jeszcze jedno, w jaki sposób (czy wyjdzie na ten temat stosowne rozporządzenie wykonawcze?) odróżnić profesora o „renomie międzynarodowej” od profesora o „uznanej renomie międzynarodowej” (może na początek zacznijmy od literaturoznawstwa polskiego)?

Jeżeli miałbym wskazać na pomysł najgorszy, najbardziej psujący system awansów naukowych, to bez wahania wskazałbym na przewijający się przez różne zapisy ustawy artykuł 21a. Działajmy na rzecz najlepszych, o udokumentowanym, bardzo dobrym dorobku naukowym. Oni jednak nie potrzebują „ułatwień”, które proponuje art. 21a. Im trzeba pomóc, i to wyraźnie, materialnie (np. poprzez zwiększenie uposażeń – zwłaszcza młodym badaczom).

Przed laty zapadły mi w pamięci słowa wybitnego prawnika, prof. Zygmunta Ziembińskiego, który komentując na łamach kwartalnika „Ruch Prawniczy, Ekonomiczny i Socjologiczny” (1995, nr 1, s. 143–151) ówczesne ustawodawstwo odnoszące się do przepisów o stopniach i tytułach naukowych, odwołał się żartobliwie do słów dziewiętnastowiecznego podręcznika pszczelarstwa: „Bez potrzeby nie gmyrać w ulu”. Otóż to!

 

Prof. dr hab. Jerzy Marian Brzeziński, psycholog, jest dyrektorem Instytutu Psychologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, członkiem rzeczywistym PAN.