Obyś był większy niż wszystkie góry!
Patrzę w lusterko, poprawiam makijaż i pędzę dalej. Skąd pojawia się w człowieku potrzeba szukania i poznawania siebie? Dlaczego pokonuję własny lęk i wyruszam w góry? Dlaczego w nocy wstaję do płaczącego dziecka, mimo że każdy centymetr ciała chce wtulić się w kołdrę? Skąd czerpię siłę, by na zawsze nie stać się tym, kim jestem, czyli zwykłą istotą podlegającą tylko prawom biologii?
– Są cztery możliwe odpowiedzi. Pierwsza: skoro jesteśmy stworzeni na obraz Pana Boga, to w związku z tym, że jest On nieskończony, jakaś iskierka tej nieskończoności musi w nas istnieć. Myślę tu nie tylko o naszej nieśmiertelnej duszy, ale również o losie, który jest fragmentem, iskierką Bożą, która pcha człowieka w nieznane, do jakiegoś widnokręgu, którego nawet nie widać. Druga odpowiedź związana jest z sytuacją naszych pierwszych rodziców, którzy po wypędzeniu z raju otrzymali wewnętrzny rozkaz wędrowania. To stanie się wiecznymi pielgrzymami znalazło potem odzwierciedlenie w słowach św. Pawła, który pisał: „Jesteśmy pielgrzymami z daleka od Pana”.
A trzecia odpowiedź jest na poziomie osobistego życia wewnętrznego i brzmi tak: z chwilą chrztu św. zamieszkał w nas Duch Święty, czyli wicher i ogień. Duch Święty to niepokój, to wewnętrzny dynamizm, to pragnienie podróży, wędrówki, docieranie do czegoś/kogoś. Jean Cocteau w jednej ze swych powieści powiedział: „Jeżeli płonie dom, co z niego wyniesiesz? Ogień”. I ten właśnie ogień sprawia, że wciąż szukamy dla siebie właściwego miejsca we wszechświecie. Z eschatologicznego punktu widzenia – i to jest czwarta odpowiedź na Pani pytanie – można powiedzieć, że pcha nas – bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie – „ku nowym niebiosom i nowej ziemi”. Czasami zastanawiam się, czy tam również będziemy pełni takiego dynamizmu? I myślę, że bierność i apatia nie są na wyposażeniu nieba.
Skoro jest w nas iskierka nieskończoności, to dlaczego wciąż wędrujemy po hipermarketach i składach budowlanych, a nie po pustelniach i miejscach świętych?
– Nie jesteśmy aniołami i osobiście bardzo chwalę Boga za to, że jestem człowiekiem, który napełniony iskrą Bożą, mocno jest związany z ziemią. Jesteśmy uziemieni w prochu tej ziemi i dlatego kochając tę ziemię, przezwyciężam ją i wędruję w nieznane rejony. Dzięki takiemu napięciu rodzi się dynamizm naszej egzystencji.
Oczywiście mam świadomość, że czasami warunki życia są tak ciężkie, że iskra Boża nie potrafi się wyzwolić i rozpalić ognia miłości w nas. Ale takie kwestie egzystencjalne świadczą tylko o tym, że każdy z nas jest człowiekiem i że czasami potrzeba ogromnego hartu, by nie poddać się sile bezwładności. Takie ziemskie historie konstytuują los człowieka.
Hegel twierdził, że gdy da się niewolnikom skrzydła, to będą nimi zamiatać ulice… Nie ma Ksiądz poczucia, że ta ziemia za bardzo nas przyciąga?
– Chyba nie, zresztą to zależy od człowieka. Ale w każdym mieszka jakiś anioł, tylko trzeba odpowiednio do niego trafić. Ostatnio czytałem artykuł o Alecu Reidzie, redemptoryście, który – poprzez rozmowy – doprowadził do zawieszenia broni i powstrzymania fali terroryzmu w Irlandii, a następnie przyczynił się do wstępnego zawieszenia broni w szeregach ETA w Hiszpanii. Mnich wychodził z założenia, że człowiek nie zawsze jest w stanie sam dotrzeć do swoich pokładów dobra i dlatego pomógł innym znaleźć w sobie to, dzięki czemu zmniejszyła się na świecie ilość zła.
Czy ja mam naprawdę zrobić wszystko, by odkryć dobro w drugim?
– Na pewno nie „wszystko”. Pan Jezus sformułował kiedyś bardzo cenną sekwencję: „Bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie”. Roztropny jak wąż znaczy, że trzeba być przebiegłym i sprytnym, w dobrym tego słowa znaczeniu i mieć zawsze czyste, czyli nieskażone złem serce. Aby odkryć w drugim człowieku dobro, trzeba posiadać wiele talentów i umiejętności i – jestem o tym przekonany – każdy z nas jest w stanie tego dokonać. Tylko jest jeden warunek, trzeba wierzyć w istnienie dobra i chcieć je odnaleźć.
Manewrować, kombinować opierając się, na jakim azymucie? Na sercu? Rozumie? Sumieniu?
– Posługując się pojęciami biblijnymi – polegać na sercu, mówiąc językiem teologiczno-moralnym – na sumieniu. Azymut może nosić wiele nazw, ważne, by zawsze był to praktyczny rozum, który formuje osąd naszej decyzji, czynu.
Ciężar życia jest w stanie nie tylko mnie przygnieść, ale i zagłuszyć krzyk sumienia. Jak mam odnaleźć w sobie dobro? Jak odgruzować tę iskrę Bożą?
– Człowiek nigdy nie jest sam. Jak zabraknie fizycznej obecności tego drugiego, zawsze są góry, przyroda, która nas otacza i które nam pomagają usłyszeć, jeśli już nie krzyk, to szept Boga.
Św. Jan od Krzyża mówił o absolutnej samotności...
– Proszę nie mylić stanu duchowego normalnego chrześcijanina ze stanem zaangażowanego mistyka, dla którego ciemna noc jest przedostatnim etapem rozwoju duchowego. Chrześcijanin nigdy nie jest sam, choć czasami może czuć się samotny, ale proszę pamiętać o tym, że jego odczucia często się zmieniają. Gdy ktoś się do nas uśmiechnie, da kwiatek, zapuka do drzwi, nasze samopoczucie często ulega diametralnej zmianie. Nasza samotność wewnętrzna jest bardzo czuła na wszelkie znaki: te zewnętrzne i wewnętrzne, i to, co dla niektórych jest „przypadkiem”, dla chrześcijanina jest zwykłym znakiem od Pana, czyli jest „opatrznością”.
Słoneczniki van Gogha mają dla mnie wartość, bo nauczyłam się patrzeć na dzieła sztuki, jak nauczyć się odróżniać głos Pana od głosu złośliwej sąsiadki?
– Głos mojej sąsiadki może być także głosem Boga. Problem może tkwić w tym, co nazywa się w teologii semiologią – pojęciem znaku. Dla chrześcijanina właściwie wszystko może, ale nie musi, być znakiem istnienia Boga. Jak weryfikować te sygnały? Najlepiej ilustruje to pewna opowieść. Arab pyta: O Allach, o Najwyższy, gdzie Ty byłeś, gdy dzisiaj wychodząc z domu na ulicę o mało co nie zostałem stratowany przez stado wielbłądów? Gdzie Ty byłeś? A Najwyższy mówi: Synu, nie słyszałeś mojego głosu? Nie. A gdy wyszedłeś na próg nie słyszałeś głosu poganiacza? Słyszałem. To był mój głos – odpowiedział Pan.
Ta opowieść pokazuje, że nie ma przepaści między człowiekiem a Bogiem. Tę swoistą jedność dobrze ilustrują karty Dziejów Apostolskich, w których zapisano, że w Nim żyjemy, poruszamy się, jesteśmy .
Skoro wszystko jest znakiem, to nic nie może być jego objaśnieniem... Jeżeli szukam siebie w sobie, to kogo szukam? Żony? Matki? Przyjaciółki? Skąd mam wiedzieć, co jest właściwym znakiem w gęstwinie różnych innych znaków?
– Szukając naprawdę siebie szukamy Boga, kochając siebie autentyczną miłością zbliżamy się do Boga. Współcześnie pomylono znaczenie wielu słów, pomylono pokorę z upokorzeniem, miłość własną z egoizmem, wyższość dziewictwa nad macierzyństwem..., a przecież we wszystkim trzeba szukać tylko chwały Boga, zgodnie z formułą Pawłową: „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie”.
Skoro żyjemy w tak pogmatwanym lingwistycznie świecie, skąd mamy czerpać siłę do wzwyż wstępowania. Przecież nasze wysiłki mogą być przez innych ludzi oceniane jako złe.
– Trzeba być wiernym Bogu i nie pozwolić innym zdeptać siebie. Człowiek, który wie, że nie czyni nic złego, nie powinien przejmować się „złymi językami”. Powiem Pani w zaufaniu, że nie wyobrażam sobie sytuacji, w której musiałbym zrezygnować ze swojej pasji – z mojej miłości do gór.
A ślub posłuszeństwa?
– Najpierw małe wyjaśnienie: ksiądz nie składa ślubu posłuszeństwa, a poza tym między posłuszeństwem a nieposłuszeństwem jest olbrzymia przestrzeń wolności, którą trzeba tylko chcieć wykorzystać. Wymaga to trochę odwagi.
W górach księdzu szybciej bije serce?
– Moja iskra Boża buzuje bardzo mocno. Tam, wysoko, Bóg szepcze mi na ucho tajemne słowa piękna świata, a moje oczy i wszystkie zmysły wiedzą i czują, że Bóg nie kłamie. Takie góry, przełęcze, niebo są potwierdzeniem Jego obecności. W górach realizuje się taka mistyczna triada: BÓG – JA – GÓRA. Bóg ze mną, ja z Bogiem – i góra, która nie tylko jest środowiskiem, wspaniałym i tajemniczym, ale także wyzwaniem. Gdy Wielicki wrócił z nieudanej zimowej wyprawy na K2, wtedy na spotkaniu powiedziałem: „Gratuluję wam wszystkim, że wróciliście żywi, nikt tam nie pozostał, ale jeszcze bardziej gratuluję Górze, że nie dała się zdobyć!”.
Nie każdy może pielęgnować w sobie taką iskrę.
– Ale każdy może spróbować zatroszczyć się o to, co mu bliskie. Zanim osiągnie się szczyty, te metafizyczne i fizycznie, trzeba stopniowo i powoli hartować i ciało, i duszę. Moja pasja chadzania po górach trwa już kilkadziesiąt lat i zapewniam Panią, że dopóki sił mi nie braknie, nie przestanę wędrować. Gdy starość i niemoc zapuka do mojego ciała, rozpamiętywać będę widziane i zdobyte piękno gór. I wtedy zacznie się wewnętrzne wędrowanie po górach, zdobywanie szczytów duchowej przestrzeni, która jest bardziej rozległa niż całe góry ziemi.
Kiedyś ksiądz w samotności przemierzał szczyty, potem w zespole. Czy samotność zaczęła być zbyt samotna?
– Wychowany na przygodowych powieściach Jacka Londona rzeczywiście chodziłem po górach sam, ale potem przyszły inne góry, które wymagały zespołu. Bardzo długo przygotowywałem się, by być w górach z drugim człowiekiem. Kocham samotne obcowanie z Bogiem w towarzystwie gór, ale nadszedł czas, by z innymi ludźmi zdobywać kolejne szczyty, począwszy od alpejskich, a skończywszy na himalajskich. W zdobywaniu szczytów partner jest czymś więcej niż tylko „drugim na linie”. Jest znakiem Tamtego, który często wchodził na górę, by rozmawiać z Ojcem.
Inny jest złem koniecznym?
– Mimo to, że iskra Boża ukryta we mnie o wiele bardziej buzuje w samotności, niż w towarzystwie, moje zakorzenienie w prochu ziemi podpowiada mi, że takie samotne wędrówki są, zwłaszcza teraz, bardzo niebezpieczne. Inny człowiek zapewnia mi podstawowe bezpieczeństwo. I nauczyłem się być szczęśliwy nie będąc samotnym, tym bardziej, że w górach „nieba nowego i ziemi nowej” będziemy się wspinać wspólnie. Czego sobie, Pani i wszystkim z całego serca życzę! „Obyś był większy niż wszystkie góry!” – życzył mi kiedyś stary pasterz z bułgarskich gór Pirynu. Tego także wszystkim życzę.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.