Ciąża bez ślubu

Henryk Hollender

Jednym z nielicznych powszechnie rozpoznawalnych znaków naszego kraju jest największa encyklopedia świata. Tak – Wikipedia w tajemniczym języku „polski”, ze swoimi ponad 747 tys. haseł, jest piąta po angielskiej, niemieckiej, francuskiej i włoskiej, a czasami czwarta, bo z włoską idzie praktycznie łeb w łeb. O polskiej Wiki dowiaduje się każdy, kto zażąda od przeglądarki adresu www.wikipedia.org. Miliony odsłon dziennie: to jest dopiero temat na kampanię i odznaczenia, może nawet na Orła Białego? Ale niedoczekanie: nie ta konkurencja i nie ten styl.

Inicjatorów polskiej Wiki dałoby się łatwo zidentyfikować i nagrodzić, ale twórców są tysiące. Działają zgodnie z wielką ideą crowdsourcingu (przez analogię do outsourcingu), czyli tworzenia dzieła przy pomocy tłumu autorów nie współpracujących poza nim i nie połączonych niczym jak tylko wolą przestrzegania reguł. Te zaś określają powszechne prawo do wprowadzania wpisów do encyklopedii, poprawiania wpisów dokonanych przez innych i nienarzucania odbiorcom ideologii. Encyklopedia ma „sama” przyrastać i doskonalić się, zasilana czystą pasją, bez potężnego wydawnictwa, sztabu ekspertów i kosztów autorskich, a akty wandalizmu lub głupoty mają być dostrzegane i usuwane. Wikipedia nie obiecuje bezbłędności, a nawet otwiera się na błąd, ale też stwarza mechanizm eliminacji błędów, więcej – cała jest tym mechanizmem. Czego nie rozumieją liczni komentatorzy, traktując dosłownie naiwny, buńczuczny podtytuł („wolna encyklopedia, którą każdy może redagować”).

Jeśli więc o problemach Wikipedii słyszymy coraz częściej – na ogół w kontekście długo nieusuwanych pomyłek – to nie dlatego, że stanowi ona dom wydawniczy dla nieuków, ale dlatego, że jej mechanizm samooczyszczania działa coraz oporniej. Nakazy i zakazy dotyczące trybu zasilania Wikipedii okazują się trudne do przestrzegania; zebrane zajęłyby podobno 300 stron, ale nigdzie nie występują w jednym miejscu. Internet jest też pełen skarg, że komuś tam znowu usunięto artykuł czy ilustracje. Usuwają – jednak – redaktorzy, nie wszystko idzie na żywioł, i to usuwają coraz ostrzej – obecnie co czwarty zgłoszony tekst debiutanta, a jeszcze w 2005 r. – zaledwie co dziesiąty.

Współpraca jest coraz trudniejsza, w coraz mniejszym zatem stopniu Wikipedia może liczyć na nowe teksty i poprawki. Od jesieni 2008 r. Wikipedii ubywa per saldo ponad 10 tys. „redaktorów” miesięcznie. Równocześnie następuje coś w rodzaju profesjonalizacji serwisu, a niektóre instytucje naukowe (np. Państwowe Zakłady Zdrowia w Stanach Zjednoczonych) określają zasady, na jakich pracownicy mogą w czasie pracy zasilać Wikipedię artykułami. Być może więc prawdziwie otwarta kultura jest niemożliwa, ponieważ na dłuższą metę jest niewydolna jak komunizm. Być może Wikipedia jest nie do ocalenia jako kwintesencja demokracji, w której znikają podmioty, a pozostaje tylko umowa. Zdaje się to potwierdzać niewesoły apel Jimmy’ego Walesa o dotacje.

I to wszystko dotyczy wersji angielskiej. W polskiej na oko więcej błędów redakcyjnych, językowych, interpunkcyjnych itp. Może nasz crowd nie wytwarza masy krytycznej, by czyścić aż tak duży materiał; potrafimy produkować, ale nie nadążamy z kontrolą jakości? Wyżej podpisany zna w Wikipedii artykuły absurdalne, wręcz groźne (np. od wielu miesięcy: W 1940 r. Niemcy w miejscu Biblioteki Narodowej stworzyli Bibliotekę Miejską w Warszawie… ), ale siedzi cicho, bo nie ma temperamentu wikipedysty i nie musi; najchętniej wysłałby na modłę dziewiętnastowieczną list do redaktora z wyrazami żywego oburzenia, ale nie ma takiego adresu.

Warto natomiast zwrócić uwagę wikipedystów na to, że popierany na łamach serwisu program tłumaczenia artykułów z angielskiego narusza pierwotne reguły gry, bo wprowadza pewnego rodzaju sztuczną hodowlę, która więcej brudzi niż rektyfikuje. Przykładem artykułu z takiej fermy jest The Bell Curve . Jest to tytuł książki, która w Polsce nie wyszła, i symbol kwestii intelektualnej, która nie wzbudziła tu większego zainteresowania. Piękny swoją drogą pomysł, żeby z czegoś takiego był artykuł w encyklopedii. Tylko że tam, gdzie w wersji angielskiej czytamy: „Its central argument is that intelligence is a better predictor of many personal dynamics, including financial income, job performance, chance of unwanted pregnancy, and involvement in crime than are an individual’s parental socioeconomic status, or education level”, tłumacz składa ostrożnie w drętwej polszczyźnie: „Głównym twierdzeniem jest uznanie inteligencji mierzonej testami za lepszy wskaźnik zarobków, powodzenia w pracy, ciąży bez ślubu i przestępczości niż status socjoekonomiczny rodziców czy ich wykształcenie”. Liczne aż po 26 października br. modyfikacje na nic się nie zdały, związek języka ze świadomością u misiaczka, który to napisał, i trzynastu misiaczków, którzy to poprawiali, okazał się silniejszy niż jakikolwiek narzucający się przekład słowa „unwanted”. W dodatku artykuł kończy się po kilkunastu wierszach; wersja angielska ma ich ponad 700, literaturę, tabele itp. Ale już takie np. prawo Archimedesa jest w polskiej edycji Wikipedii opracowane całkiem nieźle.