Banalny banał

Piotr Müldner-Nieckowski

Takie mam pieskie życie, że gdzie się ostatnio ruszę, to jakiś wypadek, i to poważny, groźny w skutkach, z ofiarami. W dodatku nie tyle same zdarzenia okazują się tak niebezpieczne, ile zachowania poszkodowanych i świadków. Zanim przyjadą na sygnale fachowcy i uporządkują scenę dziejową, dzieją się rzeczy nieobliczalne. Niby za każdym razem coś innego i trudno mieć pretensje do ludzi, że działają bezładnie, dziwacznie, bezmyślnie i nielogicznie. Jednak są pewne ogólne cechy „zachowań wypadkowych”, można nawet mówić o schematach czy stereotypach.

Oto z wysokich schodów w supermarkecie nagle ktoś zaczyna spadać i przewracając się bezładnie, uderza ciałem w ostre, twarde krawędzie stopni. Obecni na tych samych schodach, a jakże, ustępują spadającemu miejsca! Aż się sturla na sam dół. Wystarczyłoby zaczepić ręką, nogą, teczką. Uderzyć, kopnąć. Toby wyhamowało impet i prawdopodobnie uratowało życie. Jeśli ktoś spada z dużej wysokości i osoba stojąca na ziemi silnym uderzeniem tuż przed upadkiem popchnie go w bok, to szanse na przeżycie wielokrotnie wzrastają. Przy zadziałaniu siły bocznej bezwładność rozkłada się na różne wektory i słabnie siła najważniejsza, która działa przy zderzeniu z ziemią. No, ale ci ludzie byli w szkole z fizyką na bakier i nawet szkolenie niewiele by im pomogło, nic nie zrozumieją, a już na pewno nie w sytuacji, którą uważają za nagłą.

Nagłość i zaskoczenie. Bez przerwy coś nas zaskakuje, stale jesteśmy czymś niebywale zdumieni, a to paraliżuje. Czyż nie taki mechanizm wykorzystują media, kiedy zasypują nas sensacjami?

Oto wokół ronda pędzi malutki samochód z siedmioma osobami upchanymi niczym sardynki w puszce, a że nie zwalnia, traci równowagę, z hukiem przewraca się na bok, przekręca przez dach i z iskrami zatrzymuje na drugim boku. Szyby wypadły, drzwi zabite na amen, a wewnątrz skłębione ciała. Z auta wydobywa się histeryczny ryk (to mężczyźni) i kwik (kobiety). To znaczy, że chyba jednak przeżyli, choć mogą być w ciężkim stanie. Kiedy jednak pojawiają się przypadkowi ratownicy, wycie się potęguje i następuje obrona Częstochowy. Poszkodowani nie pozwalają się wydobyć na zewnątrz. Gryzą, kopią, odpychają. Osoby leżące niżej są deptane, zgniatane i torturowane przez te znajdujące się wyżej. Każdy chce się wydostać pierwszy, nie wydostaje się nikt, bo nawzajem wciągają się w dół. Po jakimś czasie robi się ciszej. Mimo że powietrze dochodzi przez wybite okna, giną dwie kobiety, uduszone przez szalejących współpasażerów, one już nie krzyczą. Trzech silnych przechodniów wreszcie wyrywa drzwi, za późno. Sytuacja się uspokaja, ale serce nie.

Gdyby jadący zachowali spokój, być może wszyscy wyszliby bez większych zadrapań. Poszkodowani jednak oszaleli. W tym szaleństwie nie było żadnej metody. Nikt wcześniej nie kładł im do głowy znanego powiedzenia, że „tylko spokój może nas uratować”. Trzeba to było robić od dziecka, dwie osoby mogłyby sobie jeszcze pożyć.

Jak działają lekarze na miejscu wypadku? Z rękami w kieszeniach, wolnym krokiem idą na bezpieczne miejsce i stamtąd sprawdzają, czy nie ma kolejnego zagrożenia. Jeśli jest, zabezpieczają to miejsce przed nowym kataklizmem. Potem spokojnie oceniają to, co się stało. Dopiero wtedy biorą się, już ostro, do roboty, ale wciąż metodycznie, nic na wariata. Choć gapie robią uwagi w rodzaju: „Co za lekarze, w ogóle się nie śpieszą”, oni opanowani naprawdę ratują.

Oto trzeci wypadek, w tym felietonie, z braku miejsca, ostatni. Niedziela. Wykopy pod nowy wieżowiec. W ścianie jednego wykopu dzieci żłobią tunel do drugiego. Wtem piach się osuwa i zasypuje troje z nich. Czwarte, które akurat wyszło na chodnik, przytomnie dzwoni przez komórkę po pomoc. Zanim jednak przyjadą zmyślni, zbiera się tłum gapiów. Każdy gap uważa się, wzorem telewizji cyfrowej, za komentatora. Ma swoje teorie. Radzi sąsiadowi, co można by zrobić w takiej sytuacji, ale sam palcem nie kiwnie. Tłumek gęstnieje, a dzieci giną pod zwałami. Jest już straż pożarna, policja, są lekarze. Przepędzają tłum, ten jednak gromadzi się w innym miejscu i nadal utrudnia. Akcja przebiega sprawnie, łopaty w ruchu. Wyciągają chłopca, nieprzytomnego, ale żywego. Jeszcze dwoje. Nagle słychać warkot potężnego silnika. Jedzie koparka uruchomiona przez oszalałego mędrka. Prosto w stronę wykopu. Ratownicy rzucają sprzęt, tworzą mur, ale na nic. Koparka dojeżdża nad brzeg dziury, obniża potężną łyżkę i wtedy wszystko się pod nią zapada. Wykop zasypany. Martwe dzieci udaje się odkopać dopiero w poniedziałek. Mędrek chciał dobrze, ale mu nie wyszło.

Wydawałoby się, że z takich zdarzeń wystarczy wyciągnąć wnioski i już do tragedii nie dopuszczać. Tylko tyle. Powiedzmy to jednak naszym miłościwie panującym. Usłyszymy, że owszem, mamy rację, tylko że i tak ludzie ze schodów spadają, samochody się przewracają, a piach pokrywa wszystko. Takie rzeczy dzieją się, z tego wynika, bez przyczyny, bo tak to już jest. Po prostu zawracanie głowy, banalny banał.

e-mail: piotr@muldner.pl