„Podaj cegłę”
Wpierw wytłumaczę się z tytułu. Rzecz jasna, chodzi o tytuł sztandarowego dzieła malarskiego polskiego socrealizmu, autorstwa Aleksandra Kobzdeja (1950). Jedno z proponowanych rozwiązań nowej ustawy przywołało w mej pamięci ten obraz. I drugie skojarzenie – a bardzo w dyskusji na temat zlikwidowania habilitacji władze resortu się oburzały, gdy się do niego odwoływali rzecznicy zachowania habilitacji – z „marcowymi docentami”. Ta idea nadawania „szlachectwa” wedle uważania władcy bliska jest autorom projektu i rządowi, który ten projekt w pełni zaakceptował.
Idea przenikająca projekt ustawy wydaje się dość prosta, wręcz narzucająca się. Oto, jak mniemam, idzie o to, aby jak najszybciej, jak najłatwiej i – w konsekwencji – jak największą liczbę osób (i to niekoniecznie legitymujących się tytułem zawodowym magistra czy lekarza) obdarzyć stopniem naukowym doktora. Jeśli zaś chodzi o drugi awans naukowy, habilitację, to zdaniem autorów projektu trzeba obniżyć – i tak niezbyt wysokie – wymagania stawiane jednostkom taki stopień nadającym. W ten sposób poszerzymy krąg uczelni (też tych niepublicznych!), które będą wreszcie mogły nadawać habilitacje swoim pracownikom i prowadzić studia doktoranckie dla swoich pracowników. Można też będzie słabszym uczelniom, publicznym i niepublicznym (zwłaszcza tym), umożliwić w znacznie większym aniżeli dotychczas zakresie prowadzenie studiów magisterskich. W ten jednak sposób postępując, stworzymy drugi obieg awansów naukowych. Nie muszę dodawać, że będzie to „druga liga”.
Chciałbym swoje uwagi krytyczne pomieścić w jednorodnych tematycznie grupach.
Obniżony próg dostępu
Temat 1: Obniżenie wymagań wobec jednostek ubiegających się o uprawnienia doktorskie i habilitacyjne i – w konsekwencji – obniżanie poziomu prac doktorskich i prac habilitacyjnych.
Obniżanie wymagań stawianych jednostkom naukowym wyraża się w:
utrzymaniu od 20 lat niezmienionych kryteriów ilościowych, odnoszących się do zatrudnianej przez daną jednostkę naukową (szkolę wyższą, instytut PAN czy JBR) kadry samodzielnych pracowników; nadawaniu przez rektorów jakichkolwiek uczelni uprawnień promotorskich i recenzenckich osobom bez stopnia naukowego doktora habilitowanego.Dwadzieścia lat temu, ustawą z 12 września 1990 r. (potem kilkakrotnie zmienianą, ostatni raz w 2005 r., ale zawsze na gorsze) ustalono tzw. minima kadrowe dla rad jednostek naukowych, które chciałyby uzyskać uprawnienia do prowadzenia przewodów awansowych. Aby uzyskać uprawnienia doktorskie, jednostka powinna zatrudniać minimum 8 samodzielnych pracowników nauki (wchodziło w grę tylko „zatrudnienie w pełnym wymiarze czasu pracy”, ale niekoniecznie podstawowe, co już dało możliwości manipulacji), reprezentujących określoną dziedzinę nauki, na którą składa się pewna liczba dyscyplin naukowych (np. moja dziedzina, „nauki humanistyczne”, obejmuje aż 17 dyscyplin naukowych!). W tej liczbie musiało być co najmniej 5 osób reprezentujących określoną dyscyplinę naukową. Jednostka, która chciałaby nadawać stopnie doktora habilitowanego oraz prowadzić przewody profesorskie, musiałaby zatrudniać 12 samodzielnych pracowników nauki, a w tym 6 profesorów reprezentujących daną dziedzinę nauki; w liczbie 12 pracowników powinno się znaleźć też tylko 5 specjalistów z danej dyscypliny naukowej. Nie były to nazbyt wygórowane wymagania, zwłaszcza do uzyskania uprawnień habilitacyjnych (w obu przypadkach ta sama liczba 5 specjalistów z danej dyscypliny).
Minęło 20 lat i… nadal obowiązują te same kryteria ilościowe, jeśli chodzi o minima kadrowe. A przecież liczba pracowników samodzielnych wzrosła przez te 20 lat. W „mojej” psychologii aż trzykrotnie. To oznacza, że przez te lata systematycznie obniżaliśmy progi dostępu jednostek organizacyjnych szkół wyższych i instytutów badawczych do uprawnień doktorskich i habilitacyjnych. Zatem można powiedzieć, że nie podnosząc poprzeczki kadrowej (m.in. opór rektorów!) tak naprawdę obniżaliśmy standardy.
Neo-docent
No dobrze, tak było i jest, a jak będzie? Ilościowo bez zmian! A jakościowo? Gorzej. Autorzy „wymyślili” nową (a właściwie odgrzali starą) kategorię niby-samodzielnego pracownika nauki, którą wprowadzili za pomocą art. 21a, który moim zdaniem urasta do „ikony” tego projektu: „1. Osoby zatrudnione w szkole wyższej na stanowisku profesora nadzwyczajnego lub profesora wizytującego na podstawie art. 115 ust. 2 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym, nabywają uprawnienia równoważne uprawnieniom wynikającym z posiadania stopnia doktora habilitowanego na podstawie decyzji rektora” [podkreśl. moje].
Art. 115. o którym mowa w projekcie: „1. Na stanowisku profesora nadzwyczajnego lub profesora wizytującego może być zatrudniona osoba niespełniająca wymagań określonych odpowiednio w art. 114 ust. 2 i 3 [bez tytułu naukowego lub bez habilitacji – przyp. mój], jeżeli posiada stopień naukowy doktora oraz znaczne i twórcze osiągnięcia w pracy naukowej, zawodowej lub artystycznej, potwierdzone w trybie określonym w statucie.
2. Warunkiem zatrudnienia osoby, o której mowa w ust. 1, na stanowisku profesora nadzwyczajnego w uczelni jest uzyskanie pozytywnej opinii Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów” [podkr. moje].
Jest to powrót do idei nadawania doktorom uprawnień promotorskich, która była bardzo bliska resortowi wówczas, gdy chciał likwidacji habilitacji. Potem, pod naporem opinii środowiska akademickiego resort wycofał się z tego pomysłu, ale – jak się okazuje – tylko na krótko. Czy nie przypomina to regulacji pomarcowych? To Obwieszczeniem Ministra Oświaty i Szkolnictwa Wyższego z dnia 17 stycznia 1969 r. w sprawie ogłoszenia jednolitego tekstu ustawy z dnia 5 listopada 1958 r. o szkolnictwie wyższym postanowiono, iż stanowisko docenta może zajmować też osoba, która „posiada co najmniej stopień doktora w zakresie danej lub pokrewnej dziedziny nauki oraz odpowiedni dorobek naukowy lub zawodowy, osiągnięty po uzyskaniu tego stopnia, i która wykazała się przygotowaniem do prowadzenia samodzielnej pracy naukowej, dydaktycznej i wychowawczej” (Art. 78, ust. 1).
Mało tego: „W wyjątkowych przypadkach uzasadnionych potrzebami szkoły można na stanowisko docenta powołać osobę, która, nie mając stopnia naukowego określonego w ust. 1 [doktora – przyp. mój] i stażu pracy na stanowisku pracownika naukowo-dydaktycznego lub naukowo-badawczego, posiada jednak osiągnięcia w pracy naukowej [podkr. moje] lub w twórczej pracy zawodowej niezbędne do pełnienia funkcji docenta” (Art. 78, ust. 2).
Osoby powoływane na stanowiska docentów w trybie wyżej przywołanego Art. 78 wchodziły do minimów kadrowych jednostek prowadzących przewody doktorskie, a także zyskiwały uprawnienia promotorskie i recenzenckie w tych przewodach. Ale nawet w tamtych czasach docent bez habilitacji nie mógł pełnić funkcji recenzenta w przewodach habilitacyjnych (obowiązywał wówczas wymóg, aby większość recenzentów legitymowała się tytułem profesora, a pozostali recenzenci co najmniej stopniem doktora habilitowanego). Natomiast dzisiejszy „neo-docent” uzyskuje (na mocy art. 19 ust. 2) takie same prawa, jak osoba mająca stopień doktora habilitowanego: może być członkiem „komisji habilitacyjnej”, czyli pełnić funkcję recenzenta w przewodzie habilitacyjnym (art. 19 ust. 6). Co więcej, taka osoba może ubiegać się o tytuł naukowy profesora (art. 26 ust. 1)!
Pomoc słabszym...
Ponieważ w przyrodzie obowiązuje prawo naczyń połączonych, więc można oczekiwać, że i psucie poziomu awansów naukowych – poprzez znacznie szersze udostępnienie stosownych uprawnień jednostkom organizacyjnym, które nie reprezentują dostatecznie wysokiego poziomu naukowego, aby odpowiedzialnie poprowadzić awanse naukowe – odciśnie swoje piętno na poziomie kształcenia studentów. I rzeczywiście tak będzie. Autorzy proponowanych zmian w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym (pkt 8) proponują, aby do obowiązującej ustawy po art. 9 wprowadzić art. 9a-9c. Chodzi o to, aby do minimów kadrowych podstawowych jednostek organizacyjnych uczelni prowadzących „studia pierwszego stopnia o profilu praktycznym” można było wliczać także osoby, które uzyskały uprawnienia promotorskie i recenzenckie, o których mówi art. 115 ust. 2 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym z 27 lipca 2005 r. i art. 21a proponowanej Ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz... Niejasne jest określenie: „profil praktyczny”. Wszystkie studia pierwszego stopnia mają przecież dawać szybki dostęp ich absolwentom do wykonywania zawodu (a więc są w tym sensie „praktyczne” – obowiązująca ustawa w art. 2 ust. 1 pkt 7 traktuje je jako: „przygotowujące do pracy w określonym zawodzie”; czy wykonywanie jakiegoś zawodu, to nie jest „praktyka”?).
Ten nowy zapis postrzegam jako ułatwienie dostępu słabym uczelniom (przede wszystkim niepublicznym, bo to one borykają się z problemem zatrudnienia kadry samodzielnych pracowników naukowo-dydaktycznych) do nowych kierunków studiów. Uważam, że zmiany powinny raczej wymuszać podnoszenie wymagań, a nie je obniżać; nie idzie wszak o to, aby jeszcze zwiększyć liczbę byle jak wykształconej młodzieży, ale aby kształcić na przyzwoitym poziomie.
Promotor pomocniczy
Temat 2: Największe zdziwienie budzi powołanie – co wywołało moje skojarzenia z „kultowym” obrazem Kobzdeja Podaj cegłę – tzw. promotora pomocniczego. Wprowadza go art. 20 ust. 7: „Promotorem pomocniczym w przewodzie doktorskim może być osoba posiadająca stopień naukowy doktora w zakresie danej lub pokrewnej dyscypliny naukowej lub artystycznej”.
Przytoczmy fragment uzasadnienia wprowadzanych zmian do obowiązującej ustawy: „Wprowadza się instytucję promotora pomocniczego przy przewodzie doktorskim. Rolę tę może pełnić osoba posiadająca stopień naukowy doktora w zakresie danej lub pokrewnej dyscypliny naukowej lub artystycznej. Stanowić to będzie z jednej strony wsparcie przy opiece nad rosnącą liczbą doktorantów ze strony doktorów prowadzących wiodące badania, z drugiej zaś strony pełnienie funkcji promotora pomocniczego będzie przygotowywać tychże doktorów do pełnienia w przyszłości roli samodzielnych promotorów”.
Muszę powiedzieć, że jest to bodajże najbardziej „twórcze” rozwiązanie proponowane przez autorów omawianego dokumentu. Czyżby kierowali się oni troską o kondycję umysłową i – zapewne w jakichś dyscyplinach niezbędną (np. prowadzenie badań terenowych czy działalność sportowa) – fizyczną leciwych profesorów? A co z dziarskimi wiekiem adiunktami habilitowanymi? Pomocnik murarza pełnił wyraźnie sprecyzowaną rolę i być może w jakiejś przyszłości mógł wejść w rolę głównego murarza. Zatem, dalej snując analogię, i „pomocnik” promotora, jeżeli profesor będzie z niego zadowolony, jeżeli dostatecznie sprawnie będzie podawał cegły (przepraszam – doktorantów) doczeka się nagrody i uzyska uprawnienia promotorskie i recenzenckie. Kto wie? W proponowanej nowej ustawie przewidziano pozytywne wzmocnienie (to język psychologii uczenia się). Oto, po latach, gdy profesor nadzwyczajny uzna, że „dojrzał” do kolejnego awansu naukowego – uzyskania tytułu naukowego profesora – to okaże się, że terminowanie w roli „pomocnika murarza” jednak się opłacało. W art. 26 ust. 1, pkt. 3), zapisano, że kandydat do tytułu naukowego powinien posiadać, obok naukowych, także osiągnięcia w zakresie kształcenia kadry: „[Osoba ubiegająca się o tytuł] posiada osiągnięcia w opiece naukowej – uczestniczyła co najmniej trzy razy w charakterze promotora lub promotora pomocniczego w przewodzie doktorskim oraz co najmniej dwa razy w charakterze recenzenta w przewodzie doktorskim lub postępowaniu habilitacyjnym z zastrzeżeniem ust. 2 i 3)” [podkr. moje].
To zastrzeżenie związane jest z tym, że tytuł profesora można też nadać osobie, która posiada tylko stopień doktora, ale brak habilitacji „rekompensuje” wybitnymi osiągnięciami naukowymi lub artystycznymi. W takich przypadkach przydać się może terminowanie w roli „promotora pomocniczego” (patrz: przywołany wyżej pkt. 3 ust. 1 art. 26). Wszak nie wszyscy kandydaci do tytułu naukowego muszą poprowadzić samodzielnie doktoraty; mogą tylko „pomagać” swoim protektorom jako ich pomocnicy. Zatem – kolejne obniżenie standardów. Może warto przypomnieć, że obowiązująca ustawa w art. 26 ust. 1 mówi, iż kandydat do tytułu naukowego powinien posiadać „poważne osiągnięcia dydaktyczne, w tym w kształceniu kadry naukowej lub artystycznej”. Także i obowiązująca ustawa dopuszczała możliwość wypromowania profesora bez habilitacji. I to należało zmienić, a nie utrzymywać. Przecież powinno nam zależeć na dobrych profesorach, a nie na jak największej ich liczbie (chyba, że chodzi znowu o jakieś statystyki).
Cyborg w elicie
I jeszcze jedna sprawa. Projekt ustawy dopuszcza (art. 13a ust. 1), iż: „w szczególnych przypadkach, uzasadnionych najwyższą jakością osiągnięć naukowych, stopień doktora można nadać osobie, która posiada tytuł zawodowy licencjata, inżyniera lub równorzędny i uzyskała ‘Diamentowy Grant’ w ramach programu ustanowionego przez ministra właściwego do spraw nauki oraz spełniła warunki określone w art. 12 ust. 1 pkt 2-4 i ust. 2 [chodzi o zdanie określonych egzaminów – przyp. mój] oraz art. 13” [chodzi o „kształt” pracy doktorskiej – przyp. mój].
Mój komentarz jest bardzo krótki: jeżeli student jest bardzo zdolny, to nie powinno stanowić dla niego żadnej przeszkody napisanie bardzo dobrej pracy magisterskiej. Studia (pełne, a nie na skróty) magisterskie nie tylko przygotowują warsztatowo do prowadzenia badań laboratoryjnych (nauki ścisłe i przyrodnicze), ale też formują młodego człowieka (taka też jest rola, dziś zapominana, uniwersytetu). Czy przyszły doktor ma być tylko cyborgiem, czy też gruntownie wykształconym (i uformowanym pod względem struktury wartości) członkiem elity społecznej? Chyba jednak to drugie. A jeżeli taka jest nasza odpowiedź, to „prostowanie ścieżek” nas do tego celu nie przybliży.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Troska Panów prof dr hab czł rzecz PAN itp itd o "jakość" naszej nauki jest godna najwyższej pochwały. Tym nieosłabionym dążeniom do utrzymania tego poziomiu, jakości kadry a w szczególności hierarchii tytułów, w żaden sposób nie są w stanie przeszkodzić takie drobiazgi jak:
- w 40 mln państwie nie produkuje się wg własnej myśli technologicznej samochodu, śmigłowca, samolotu, czołgu, ale również maszyny do szycia czy wiertarki, nie wspominając o przemysłowych maszynach jak obrabiarki, tokarki, frezarki,
- prawie 100% podzespołów maszyn i urządzeń "składanych" w RP np. przekładnie, łożyska wielkogabarytowe, siłowniki i układy hydrauliczne są importowane,
- nie istnieje na rynku żaden rodzimy zaawansowany software komputerowy w zakresie matematyki czy MES,
- realny potencjał wykonawczy w budownictwie osiąga się wyłącznie przy wykorzystaniu maszyn i sprzętu importowanego, nie wspominając a samych technologiach realizacji nie tylko obiektów zaawansowanych np ze sprężeniem, ale nawet linie technologiczne do produkcji ceramiki są licencjonowane
- nawet czekolada jest produkowana na licencji...listę można ciągnąć prawie w nieskończoność ale nie chcę nikogo zanudzić...
Podzielam jednocześnie obawę Autora tekstu widzącego groźbę potrojenia hab w zakresie "Jego" psychologii. Łącząc się w ubolewaniu, drżę razem z Nim na samą myśl (oczywiście wyłącznie w trosce o poziom) o liczbie hab w zakresie politologii, socjologii, administracji itp itd tj. dziedzin strategicznie niezbędnych do istnienia państwa a zwłaszcza sejmu i senatu. Podobnie za Autorem, uważam za zdecydowanie obniżający poziom naszej nauki nadmierną łatwość uzyskania hab i prof wśród historyków. Prace związane z analizą historii np Pcimia północnego w okresie od maja do grudnia 1775 powinny być znacznie dogłębniej recenzowane w rozszerzonej komisji CK aby nie dopuszczać nie tylko do uszlachcenia prac słabych politycznie ale przede wszystkim licznych plagiatów, tak popularnych przecież wśród historyków i ekonomistów.
Podsumowując w 100% zgadzam się z Autorem tekstu, reforma SWiN w RP jest szkodliwa i nie ma sensu, zdecydowanie należy poczekać na krach finasów publicznych.
W Instytucie Genetyki Roślin PAN w Poznaniu jest osoba (Stanisław Jeżowski), która popełniła plagiat i stara się obecnie o profesurę. Dyrekcja wie i nie reaguje. Takie osoby mają być wyróżniane!? Prześlij informację komu tylko chcesz, może coś się zmieni.