Panna na wydaniu

Piotr Hübner

W artykule Nauka czysta i nauka stosowana w świecie starożytnym („Nauka Polska” tom XIX, 1934) Tadeusz Zieliński doszedł do wniosku – mimo anachronizmu pojęć – że „pęd do nauki czystej nie leży w samej naturze człowieka nowoczesnego i został mu zaszczepiony dopiero przez odrodzenie ducha helleńskiego”. Rozważania zakończył aforyzmem: „Nauka – to bogato uposażona panna, oddaje jednak rękę tylko temu, kto jej żąda dla niej samej, nie zaś dla jej posagu”.

Świadectwem akademickiego awansu „nauki stosowanej” było powołanie (2 marca 1936) Rady Nauk Ścisłych i Stosowanych – decyzją Komitetu Porozumiewawczego Towarzystw Akademickich (PAU, TNW, ANT, i TN we Lwowie). Przy radzie funkcjonowało piętnaście komitetów dyscyplinowych, działających w bliskim kontakcie z administracją ministerialną. Bifurkacja nauki akademickiej nastąpiła w wyniku oddzielania od akademickiej humanistyki nauk matematyczno-przyrodniczych, które przeszły na stronę „nauk stosowanych”. Tak też działo się w światowych centrach nauki, gdzie science przeciwstawiano human and arts. Jednak tego, że w konsekwencji potrzebne było prowadzenie dwu odrębnych polityk rządowych, nie dostrzegano. Wyrażano natomiast, także w Polsce, wątpliwości, co do odrębnego zakresu „nauki stosowanej”. Tytuł artykułu Nauka czysta a stosowana, jaki opublikował Maksymilian Tytus Huber w zbiorze Kultura i nauka (1937), zapowiadał udokumentowaną w tekście tezę, iż nie może tego problemu ukazać za pomocą dzielenia dyscyplin nauki na „czyste” i „stosowane”. Huber wyjaśniał, że „zakres nauk technicznych może być pojmowany bądź to ciaśniej, bądź też obszerniej od zakresu nauk stosowanych”. Nauki te nazywał zamiennie „praktycznymi”. Przypominał, że wielu naukoznawców zaliczało do nauk stosowanych także nauki prawnicze i medycynę. Po szczegółowej analizie wielu dyscyplin dochodził do wniosku, iż „nie tylko nie ma przeciwieństwa między nauką czystą a stosowaną, ale nawet zwykle nie ma ścisłej granicy między obiema. Zwłaszcza pojęcie zastosowania danej nauki okazuje się często nieuchwytnym i bardzo zmiennym”.

Na marginesie debaty uczonych pojawiły się skrajne tezy, wyrażane w języku publicystyki. Na dwóch biegunach znalazły się opinie Romualda Minkiewicza i Józefa Borowika. Minkiewicz wystąpił („Nauka Polska” tom II, 1919) „o niezależność nauki polskiej (przeciw jarzmu utylitaryzmu)”. Opowiadał się za promocją „umysłowej kultury Narodu”. Według niego, „jedyna to bowiem dzisiaj sfera wytwórczości, w której Polska może coś dawać światu, w zamian za jego produkcję”. W tej sytuacji „stawianie jakichkolwiek innych «wymagań», wysuwanie rzekomo «pilniejszych i bardziej żywotnych potrzeb społecznych»” jest „nieporozumieniem”. Środkiem do celu miały być „wolne instytuty badawcze” – pozauczelniane. Parafrazując maksymę Mickiewicza, autor stwierdzała, że błędem jest „ryć nowe łożyska rozcieku, gdy źródło macierzyste bić przestanie”. I nieco inaczej: „Nauka czysta jest taką Wielką Latarnią, przez Geniusz Narodu w mrokach świata zaświeconą, której zrabować, zgasić nie wolno”. Minkiewicz proponował utworzenie „osobnego ministerium Nauki i Sztuki, służącego bezpośrednio i wyłącznie twórczości narodowej”. Dostrzegał przy tym opór środowiska akademickiego: „kastową wyłączność – przeżytek śmieszny cechów średniowiecznych; utożsamianie profesury z naukowością”, ale i „arcyludzką niechęć urzędnika państwowego do wolnego twórcy naukowego”. Te krytyczne sądy o akademikach i urzędnikach zostały pominięte przez autora (może na prośbę wydawcy – Kasy Mianowskiego) w opublikowanym ponownie tekście w broszurze (1922), zawierającej dwa artykuły Minkiewicza. Pominięto też w tytule drugiego z nich zawartą w nawiasie uwagę o jarzmie. Mimo to, po siedmiu latach, właśnie do nawiasu odwołał się polemicznie dyrektor Instytutu Bałtyckiego, Józef Borowik. W artykule „Jarzmo utylitaryzmu” a niezależność nauki. Uwagi o „etatyzacji” nauki („Przegląd Współczesny” tom XXIX, IV-VI 1929) wskazywał: „Niezależności nauki polskiej etatyzm nie zagraża; nie dręczy jej też zbytnio widmo jarzma utylitaryzmu. Sroższym natomiast niebezpieczeństwem jest brak środków na laboratoria i biblioteki. Nauka polska jest uboga; zagraża jej rzecz gorsza nawet od zależności materialnej – zagraża jej zależność od twórczości obcej, wynikająca z niemożności dokonania szeregu prac przy niedostatecznym uposażeniu technicznym”. Droga do niezależności nauki wiodła – według Borowika – właśnie poprzez utylitarne zaangażowanie. Metodami miała być praca planowa i zespołowość: „w badaniach naukowo-przemysłowych chodzi o wprzęgnięcie do pracy według z góry określonego planu wielkiej ilości badaczy, gromadzących naukowe «przyczynki», nie posiadające może z osobna większej wartości, lecz zdobywając krok za krokiem coraz to nowe problemy, ważne nie tylko dla praktyki, lecz i dla «czystej» nauki (…). Badania naukowe setek pracowników stają się po prostu paliwem w ognisku wielkich kuźni, przy których bardziej uzdolnieni kierownicy mają ułatwioną i przyspieszoną pracę nad zagadnieniami istotnymi”. W tym samym roku, na fachowych łamach pisma „Ryba”, Borowik wypowiadał się bardziej dosadnie: „Należy wzmóc ten zdrowy nacisk praktyki na twierdze naukowe i skierować uwagę naszych uczonych od zagadnień oderwanych do codziennych trosk gospodarczych”.

Uwagi Józefa Borowika, ówcześnie dyrektora Instytutu Bałtyckiego i kierownika Działu Ekonomii i Organizacji Rybactwa Państwowego Instytutu Naukowego Gospodarstwa Wiejskiego, zostały zignorowane przez środowisko akademickie. Nabrały natomiast aktualności w powojennych realiach ustrojowych Polski Ludowej. Paradoksem historycznym było to, że w czasie, gdy likwidowano tak bliski Borowikowi społeczny Instytut Bałtycki, został on dyrektorem Biura I Kongresu Nauki Polskiej. Wypowiadał się publicznie na temat konieczności wprowadzenia planowania nauki. Hasło Kongresu „Nauka bliżej życia” – państwowego, a nie społecznego, gospodarczego, a nie akademickiego – wskazywało, że przyszedł czas nałożenia jarzma na naukę akademicką. ☐