Jak komercjalizować badania
Jak wskazują wszelkie diagnozy, analizy oraz strategie rozwoju, największym problemem szkolnictwa wyższego jest brak środków finansowych pochodzących bezpośrednio z budżetu państwa, ale także, co ważniejsze, brak dochodów własnych uczelni. Skąd te dochody powinny pochodzić? Odpowiedź jest prosta – z komercjalizacji badań naukowych.
Jak w służbie zdrowia
Jak pisałem wcześniej, budżet Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego z około 11 mld zmalał do 9 mld zł. Pytanie tylko, czy kolejne wpompowywanie środków finansowych pochodzących z budżetu państwa jest w stanie uratować sektor szkolnictwa wyższego? Skłaniam się do porównania sytuacji tego sektora do problemu służby zdrowia. Analogie są nieuniknione.
Czy największym problemem ochrony zdrowia jest finansowanie i kontraktowanie poszczególnych zabiegów? Oczywiście, tak. Czy wynika on ze zbyt małych dotacji przeznaczanych na służbę zdrowia przez państwo? Wydaje się, że nie. Podobnie jest w przypadku uczelni, a zwłaszcza uczelni publicznych. Nieważne bowiem, jak duża byłaby dotacja z budżetu państwa, środków i tak by brakowało. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: szkolnictwo wyższe, które a priori kształci absolwentów mających na siebie zarabiać, samo nie jest w stanie stworzyć mechanizmów, dzięki którym pozyska środki finansowe na funkcjonowanie. „Amerykańskie uczelnie z budżetu państwa dostają 1 proc. PKB. Reszta to prywatne pieniądze. Opłaty za studia, granty, na badania i dywidendy z wcześniej nagromadzonego kapitału” – pisze T. Wróblewski (Czas na komercjalizację uczelni, „Rzeczpospolita” 22 grudnia 2009).
W polskim szkolnictwie wyższym, podobnie jak w przypadku służby zdrowia, nie funkcjonują racjonalne zasady zarządzania. W zdecydowanej większości rektorami uczelni publicznych zostają osoby, które nie są w stanie zracjonalizować polityki zarządzania swoją placówką. „Elitarne uczelnie dysponują własnymi zasobami finansowymi. Najbogatsze z nich pracowały na to dziesiątki lat. Fortuny zawdzięczają szczodrym fundatorom, ale też mądrej polityce podatkowej zachęcającej firmy i prywatne osoby do łożenia na uczelnie” – czytamy w cytowanym artykule.
I znów wraca pomysł tzw. podatku od absolwenta. Oczywiście nie chodzi tu o nałożenie obowiązku w myśl przepisów ordynacji podatkowej. Chodzi o darowizny absolwentów poszczególnych uczelni. Mogą być one w gruncie rzeczy swoistą formą wdzięczności za zdobyte wykształcenie, dzięki któremu absolwent uzyskał dobrze płatną pracę. Wreszcie darowizna taka mogłaby stanowić o wysokim poziomie jakości kształcenia w takiej uczelni. Wszak absolwent, który nie uzyskał dobrze płatnej pracy po ukończeniu określonych studiów, nie będzie chciał dotować takiej placówki. To funkcjonuje z zastrzeżeniem, że wyznacznikiem dobrej jakości kształcenia jest zdobycie dobrze płatnej pracy. Jak pokazuje rzeczywistość, coraz więcej uczelni zaczyna powoli wykorzystywać mechanizmy rynkowe w zarządzaniu, ale jest to jednak wciąż mało, aby system finansowania sektora szkolnictwa wyższego był skuteczniejszy.
Mechanizmy komercjalizacji
Problem ten pojawia się właściwie w każdej uczelni w Polsce. Natomiast przychody z badań naukowych pozostają na bardzo niskim poziomie. Jeśli chodzi o uczelnie publiczne to sprzedaż badań naukowych oraz usług badawczych i rozwojowych stanowi tylko 17 proc., natomiast w przypadku uczelni niepublicznych mamy do czynienia z poziomem ledwie 4 proc. (Ernest & Young, Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, Diagnoza szkolnictwa wyższego 7 stycznia 2010 r.).
Kolejny bardzo istotny czynnik to współpraca z otoczeniem, tj. przedsiębiorcami. Poziom współpracy uczelni z przedsiębiorcami w Polsce, w porównaniu z innymi krajami UE, jest niewielki i wynosi 46 proc. Niższy poziom wykazują tylko Włochy i Grecja. Niezwykle istotnym przedmiotem oceny są losy absolwentów. Podstawowym miernikiem sukcesu uczelni okazuje się właśnie ich sukces. Na przykład ranking „Financial Times” opiera się na ankiecie internetowej rozsyłanej do absolwentów, którzy ukończyli studia trzy lata temu.
Diagnoza została postawiona. Pytanie teraz o ewentualne rozwiązania. W ostatnim czasie wokół szkolnictwa wyższego – słusznie zresztą – rozgorzała relatywnie szeroka dyskusja. Swoje opracowania przygotowało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a także tzw. zespół rektorski. Oba te projekty diametralnie się od siebie różnią. Niemniej jednak wywołały poważną dyskusję na temat szkolnictwa wyższego w Polsce, czego skutkiem mogą być realne reformy.
Wszystko wskazuje na to, że dobrym rozwiązaniem jest wytworzenie mechanizmów, które zapewnią sprawniejszą komercjalizację badań naukowych oraz poprawią relację uczelni z przedsiębiorcami. Jakie to mechanizmy? Można wymienić kilka bardzo istotnych, o charakterze prawno-handlowym, które poprawią wymienione wyżej dziedziny działalności uczelni.
Bardzo dobrą praktyką w niektórych uczelniach jest powstawanie spółek prawa handlowego, których udziałowcami są uczelnie wyższe oraz miasta. Podstawą formalnoprawną do działalności spółek handlowych w uczelniach jest art. 86 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Stanowi on mianowicie, że w celu lepszego wykorzystania wyników prac naukowych do gospodarki, uczelnie mogą prowadzić akademickie inkubatory przedsiębiorczości oraz centra transferu technologii. Na podstawie art. 62 pkt. 8 decyzje o wyrażeniu zgody na powstanie spółki podejmuje senat uczelni w drodze uchwały. Spółki takie najczęściej w swoich zadaniach statutowych mają m.in. pomoc przy komercjalizacji badań naukowych.
Problem pojawia się wówczas, gdy mamy do czynienia z badaniami naukowymi, które przecież stanowią dobro intelektualne autora. Czymś zupełnie nowym są regulaminy postępowania w sprawach ochrony własności intelektualnej. W przypadku braku powyższego regulaminu mogą i pojawiają się nieścisłości związane z prawami autorskimi albo prawami przemysłowymi, zwłaszcza w przypadku uczelni technicznych czy artystycznych.
Spółki uczelni z miastem są istotne i niebywale pożyteczne, jeśli się je dobrze wykorzystuje. Niemniej jednak nie stanowią najlepszej formy bezpośredniej komercjalizacji. Kolejnym rozwiązaniem jest powoływanie przez uczelnie spółek spin–off. Należy przez to rozumieć spółkę powołaną do komercjalizacji osiągnięć intelektualnych, wytworzonych w uczelni, w której udziały posiada pracownik będący twórcą i uczelnia. W praktyce oznacza to tylko tyle, albo aż tyle, że przedsiębiorca nie wchodzi w relacje bezpośrednio z uczelnią, ale z pojedynczym autorem dobra intelektualnego, który jest częścią spółki. Dla przedsiębiorący oznacza to ominięcie długiej drogi administracyjnej. W tym przypadku ważną rolę odgrywa właśnie pierwsza spółka, o której pisałem (najczęściej pn. Park Technologiczny bądź inkubator przedsiębiorczości), w której akcjonariuszem jest miasto. W takim przypadku to ono powinno zastosować szereg środków promujących korzystanie z badań naukowych skierowanych do przedsiębiorców. Mogą to być kampanie informacyjne, zwolnienia z części podatków czy ulgi w korzystaniu z nieruchomości należących do miasta. Największym problemem relacji uczelni z otoczeniem jest niechęć przedsiębiorców do żmudnej drogi administracyjnej, przez którą trzeba przejść przy ewentualnym zakupie badań naukowych. Jednakże w obliczu korzystania przez sektor szkolnictwa wyższego z rozwiązań prawa handlowego przedsiębiorcy mogą zdecydowanie łatwiej pozyskać usługi wysokiej jakości.
W nawiązaniu do powyższego można zaryzykować tezę o implementacji do sektora szkolnictwa wyższego również kolejnych rozwiązań obowiązujących w prawie handlowym. Jest to o tyle korzystne, że w kontekście sposobu pozyskiwania środków finansowych dla uczelni prawo handlowe jest ukierunkowane przede wszystkim na osiągnięcie zysku. Jednym z ciekawszych rozwiązań prawa handlowego jest umowa faktoringu. Warto się zastanowić nad takimi sposobami. Wydaje się również, że przy okazji małej nowelizacji ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym należy wprowadzić szereg rozwiązań umożliwiających szersze korzystanie rozwiązań prawa handlowego oraz gospodarki rynkowej. ☐
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.