Sieć na lemingi

Piotr Müldner-Nieckowski

Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama postanowił wystąpić w imieniu swoim i swoich tajnych i jawnych służb. Zażądał dostępu do szyfrowanych przekazów sieciowych. Nie bez powodu polskie media podały tę wiadomość na pierwszym miejscu. Nasza władza też tego chce.

Warto przypomnieć, że większość informacji przesyłanych drogą internetową, w tym poczta elektroniczna i połączenia ze stronami opatrzonymi ikonką kłódki, jest szyfrowana. Informacje te można odczytać tylko na początku i na końcu łańcucha przekazu. Dzięki temu można się komunikować i załatwiać tajne sprawy, na przykład bankowe, w miarę bezpiecznie. Krakerzy i pracownicy służb specjalnych mają z tym ogromny problem, bo nie potrafią się wedrzeć.

To sympatyczne konstatacje, ale złudne. Czyhają na nas ludzie spragnieni pełni władzy. Jedni próbują sobie poradzić od tyłu, czyli na podstawie tajnych porozumień, jak na przykład Chińczycy czy Kubańczycy, inni od przodu, czyli przez wprowadzenie ustawy. Na razie nie całkiem im się udaje, ale zagrożenie wciąż istnieje, bo inwigilacja internetowa w dużym stopniu już jest faktem. Uczyniono, jak to się mówi, duży krok do przodu. Z przebiegu kilkudziesięciu procesów sądowych w USA wynika, że śledczy – nie łamiąc prawa – bezbłędnie zdobyli w sieci dane konieczne do sformułowania aktów oskarżenia. Złapali przestępców, a wobec tego mogą łapać i niewinnych.

Skoro wywiadowi i policji się udaje, to uda się także krakerom i hakerom. Ostrożność zatem nie zawadzi i tak jak nie chodzimy po ulicy z transparentem, na którym widnieją nasze hasła do kont bankowych, tak nie wywijamy nimi w Internecie, a nawet we własnym komputerze.

Zanim dojdzie do legalnej inwigilacji, co prędzej czy później niestety nastąpi, bo nacisk władzy jest ogromny, możemy liczyć tylko na to, że władza ta nie będzie w stanie zajmować się wszystkimi informacjami i osobami. Tak to zresztą tłumaczy prezydent USA. Twierdzi, że chodzi o zapobieganie przestępczości. Miałoby to polegać na podsłuchiwaniu podobnym do telefonicznego. Zdaniem specjalistów Obamy przestępcy przenieśli porozumiewanie się do sieci, gdzie trudniej łapać ich za słowo. Nie wspominają jednak, że wszelkie zdobyte dane, aktualnie niepotrzebne, są gromadzone w olbrzymich pamięciach dyskowych. W każdej chwili mogą być wydobyte i wykorzystane.

Na podstawie specjalnej ustawy będzie można wymagać od firm obsługujących sieć światową, takich jak Google czy Facebook (im więcej w nazwie literek „o”, tym lepiej), żeby w swoim oprogramowaniu stworzyły luki, przez które tajniacy będą mogli się dostawać do naszych listów, transakcji, haseł. Zapobieganie przestępczości stanie się jednoznaczne z kontrolą nad całym społeczeństwem. Jak wykazuje między innymi polska praktyka, bezpieka nadużywa podsłuchów telefonicznych, a skoro tak, to dlaczego nie miałaby nadużywać internetowych? Tym bardziej że te ostatnie pozostaną poza wszelką kontrolą. O ile w wypadku telefonu trzeba mieć realny sprzętowy dostęp do linii i (albo) centrali, o tyle Internet tego już nie wymaga. Inwigilację internetową mógłby prowadzić każdy w czasie spaceru z psem w parku albo z laptopa trzymanego na kolanach dziewczyny. Kontrolujący nas agent pozostanie poza wszelką kontrolą i wcale nie musi to być as wywiadu czy policjant. To może być nasz sąsiad, koleś, który czyha na zasoby naszego domu. Jeśli luki w oprogramowaniu przesyłania informacji dostanie do dyspozycji władza, to bez wątpienia otrzymają je wszyscy pozostali spryciarze. Mamy na to nawet nazwę: przeciek.

A już się wydawało, że dzięki Internetowi uzyskaliśmy cząstkę wolności, prawda? Niestety, demokracja wciąż pozostaje złudzeniem. Jej wady są jak choroby. Jeśli jedna zostanie wytępiona, przychodzi następna, na którą trzeba szukać nowych leków. Mówi się nawet, że medycyna nigdy nie przestanie być potrzebna.

Współżycie z Internetem daje prawdziwą przyjemność, dlatego surfowanie jest zaraźliwe i ma wiele cech nałogu. Daje miłe poczucie swobody, a użytkownikom niemyślącym zastępuje myślenie. To oni przeważają w społeczeństwie, więc są siłą decydującą. Nazwano ich trafnie lemingami przez analogię do pewnej grupy gryzoni. To ci, którzy – jak głosi mit o tych zwierzątkach – masowo idą ku samozatraceniu otumanieni instynktem kierunku. Lemingom w ludzkiej skórze kierunek wskazują wielkie portale, które doskonale wiedzą, jakich perswazyjnych treści należy używać, żeby wykonywano określone czynności w określony sposób, na przykład głosowanie.

Portale wiedzą, jak pobudzać zachowania lemingów, ponieważ dysponują niemal nieograniczonym dostępem do informacji o internautach. Do narzędzi inwigilacji należą między innymi fora uruchamiane pod odpowiednio preparowanymi tekstami, tablice z dyskusjami i „to lubię” w Facebooku czy opisy sylwetek w zasobach Naszej Klasy. To wszystko już jest, ale rządzącym nie wystarcza. Lemingami można sterować przecież jeszcze pewniej i dokładniej. A kiedy to się dokona, władza stanie się absolutna, słodka, narkotyczna.

e-mail: piotr@muldner.pl