Nie bójmy się zmian

Maciej Żylicz

Fundacja na rzecz Nauki Polskiej, obok programów prowadzonych od wielu lat i finansowanych ze środków własnych, od dwóch lat realizuje także programy współfinansowane w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka (fundusze strukturalne). Są to programy Welcome, TEAM, MPD i Ventures, a od 2010 r. także programy Homing Plus i Pomost (informacje o ich celach i zasadach realizacji znajdują się na stronie: www.fnp.org.pl). Do końca 2015 roku na realizację projektów badawczych w ramach tych programów fundacja przekaże środowisku naukowemu ponad 392 mln zł.

O efektach naszych programów, czyli kolejnych rozstrzygniętych edycjach, ich laureatach i projektach, jakie będą oni realizować dzięki wsparciu FNP, na bieżąco informujemy opinię publiczną. Nasza oferta, jakkolwiek wymagająca dla kandydatów (rozbudowana dokumentacja konkursowa, a przede wszystkim ostre kryteria oceny), spotkała się z dużym zainteresowaniem uczonych (średni współczynnik sukcesu w dotychczas rozstrzygniętych programach „strukturalnych” wynosi 17 proc.). Zdajemy sobie jednocześnie sprawę, że powołaliśmy do życia programy, które nierzadko idą w poprzek rozwiązań utrwalonych w polskich instytucjach naukowych, w związku z czym bywamy, mniej lub bardziej otwarcie, krytykowani przez część środowiska. Już teraz, z dość krótkiej, bo dwuletniej perspektywy, chciałbym więc pokusić się o rodzaj podsumowania i zastanowić, co przeszkadza nam w realizacji omawianych programów, i z drugiej strony – komu przeszkadzają nasze programy.

Możemy tu wskazać trzy główne rodzaje barier, jakie napotkaliśmy. Są to bariery instytucjonalne, administracyjne i, najbardziej dla nas kłopotliwe, bariery psychologiczne w środowisku naukowym.

Problemy proceduralne i kadrowe

Bariery administracyjne, i po trosze - instytucjonalne, wynikają przede wszystkim z procedur obowiązujących przy wydawaniu środków strukturalnych. Fundacja, jako beneficjent realizujący projekt indywidualny PO IG, musiała się dostosować do generujących sporo biurokracji wymogów formalnych, wynikających w głównej mierze z przepisów unijnych. W wyniku tych obciążeń fundacja była zmuszona przejąć na siebie poważną część obowiązków administracyjnych. Między innymi, co miesiąc składamy sprawozdania z wydatkowanych funduszy unijnych do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jednak od naszych beneficjentów wymagamy takiego sprawozdania tylko raz na pół roku. Często też, w sytuacji opóźnień w przekazywaniu nam kolejnych zaliczek z PO IG, wypłacamy naszym laureatom środki z własnych funduszy.

Trzeba tu zaznaczyć, że te ośrodki badawcze, które w ramach kosztów konkretnego projektu zatrudniły osoby zajmujące się administrowaniem programu, nie mają większych kłopotów z przygotowywaniem takich sprawozdań. Znacznie gorzej jest tam, gdzie obowiązki te spoczywają na barkach istniejącej w strukturze ośrodka i przyzwyczajonej do innego stylu pracy administracji - wtedy obowiązki administracyjne obciążają lidera zespołu naukowego. Wiedząc o takich sytuacjach, pracownicy FNP, w ramach swoich możliwości, starają się pomóc i instruować osoby odpowiedzialne za administrowanie projektami.

Do problemów, które łączą w sobie bariery instytucjonalne, ale także te tkwiące w mentalności ludzi, zaliczyłbym trudności, jakie napotykamy w związku z istniejącym w programach TEAM i WELCOME wymogiem zatrudnienia na etacie (w wyniku przeprowadzenia międzynarodowego konkursu) przez laureata programu - lidera zespołu naukowego, jednego lub kilku młodych doktorów. Jest to jedno z podstawowych założeń naszych programów - stworzenie nowych miejsc pracy dla młodych, wybitnych uczonych, niezależnie od tego, czy pracują w Polsce, czy też przyjeżdżają z zagranicy.

Jak wszyscy dobrze wiemy, w Polsce jest bardzo mało pieniędzy na prowadzenie badań naukowych, wiec instytucjom naukowym zależy na pozyskaniu dodatkowych środków. Wydawałoby się zatem, że każdej instytucji będzie zależało, aby to właśnie u niej zechciał pracować lider zespołu, który „przyniesie ze sobą” nawet kilkumilionowy projekt. Ale diabeł, jak zawsze, tkwi w szczegółach. Nawet w bardzo dobrych ośrodkach badawczych system awansu naukowego jest, delikatnie mówiąc, przydławiony. Nie ma pieniędzy na zatrudnienie młodych uczonych, bo trzeba opłacać pensje profesorów, którzy mimo osiągnięcia wieku emerytalnego na emerytury nie przechodzą, ponieważ są one skandalicznie niskie.

Innym problemem, także zdarzającym się w wielu ośrodkach, jest brak weryfikacji osiągnięć naukowych i dydaktycznych zatrudnionej kadry naukowej, co powoduje brak rotacji pracowników, a w rezultacie - blokadę tworzenia miejsc pracy dla młodych badaczy. Mówiłem szerzej o tym zjawisku w wywiadzie Sprawdźmy, co kto zrobił (FA, 3/2010). Bywa więc tak, że stworzenie nowego zespołu (mającego zapewnione kilkuletnie finansowanie) pod kierownictwem dynamicznego lidera, którego dorobek naukowy został oceniony przez niezależne grono ekspertów, staje pod znakiem zapytania, bo uczelnia nie chce/nie może stworzyć nowych etatów dla członków jego zespołu.

Przy tej okazji chciałbym serdecznie przeprosić prof. Teresę Rzącę-Urban, dziekana Wydziału Fizyki UW, za przedstawienie we wspomnianym wcześniej wywiadzie nieprecyzyjnych danych. Chcąc pokazać, jak funkcjonuje elitarny status stanowiska profesora w innych krajach, przytoczyłem porównanie liczby profesorów zatrudnionych na wydziałach fizyki uniwersytetów w Kolonii oraz Warszawskiego. Pomyliłem się jednak co do liczb - w rzeczywistości Wydział Fizyki Uniwersytetu w Kolonii zatrudnia pięciu profesorów (ranga C3), a nie czterech, jak powiedziałem, a Wydział Fizyki UW zatrudnia 62 profesorów tytularnych, a nie przeszło 100 profesorów zwyczajnych. Za tę pomyłkę jeszcze raz przepraszam. Pozwoliłem sobie dać ten przykład nie dlatego, że chciałem skrytykować Wydział Fizyki UW, ale żeby - na przykładzie zapewne najlepszego wydziału fizyki w naszym kraju (mam nadzieję, że nie obrażą się na mnie moi koledzy z innych wydziałów fizyki np. z Krakowa, Poznania czy Torunia) - przedstawić problem ogólny. Mimo mojej pomyłki, różnica nadal pozostaje spektakularna i dobrze obrazuje to, co mam na myśli, mówiąc o potrzebie zreformowania ścieżki kariery akademickiej.

Patologia systemu

Temat karier naukowych prędzej czy później musi się otrzeć o pieniądze. Programy FNP, które są przedmiotem tego tekstu, oferują wysokie, jak na polskie warunki, indywidualne stypendia zarówno doświadczonym badaczom, prowadzącym projekty, jak też zatrudnianym w ich zespołach młodym doktorom, doktorantom i studentom. To budzi duże emocje, trudno się spodziewać, że tylko pozytywne.

Posłużę się tu cytatem z anonimowego listu, opublikowanego w „PAUzie Akademickiej” (HOMING i co dalej, nr 87), który, zawiera charakterystyczne (i, jak widać, niechętnie wyrażane pod nazwiskiem) opinie. Choć tego rodzaju komentarze rzadko docierają do nas w sposób bezpośredni, można przypuszczać, że wyrażają opinie części naukowców. Autor, podpisany Stary Zgred, pisze m.in.: „Czy każdy kierownik zespołu, dyrektor instytutu, profesor tytularny będzie łaskawym okiem patrzył na młodego człowieka, który ma (jako dodatek do pensji) stypendium wyższe niż pensja owego profesora?”

Trzeba sobie jasno powiedzieć - problem tkwi nie w tym, że ten młody człowiek otrzyma od FNP zbyt wysokie stypendium (nasze stypendia są zbliżone do stypendiów przyznawanych np. w ramach programu unijnego Marii Curie), ale w tym, że profesorowie (lub inni naukowcy zatrudnieni w tej samej jednostce, co laureat FNP) zarabiają za mało. Zarzut, że fundacja daje za dużo, bo wychodzi poza standard zarobków w polskiej nauce, wydaje mi się tak absurdalny, że trudno z nim nawet dyskutować. Powtórzę jednak: to obecny system wynagradzania pracowników naukowych tworzy patologię, a nie to, że pozabudżetowa fundacja przyznaje stypendia w wysokości zbliżonej (bo nawet nie równej) do poziomu odpowiadającego standardom wynagrodzeń krajów bogatszych niż Polska.

Wracamy tu znów do problemu braku rzeczywistej oceny pracy uczonych (nasze pensje nie zależą od tego, czy rzeczywiście rzetelnie pracujemy naukowo, prowadzimy świetne seminaria i wykłady), który powoduje, że z ograniczonych funduszy utrzymujemy także tych, którzy tylko udają, że pracują naukowo i w efekcie pieniędzy brakuje dla wszystkich. Jest to choroba całego środowiska naukowego i musimy to zmienić.

„Egalitaryzm”, którym nasiąknęliśmy w epoce realnego socjalizmu („wszystkim po równo”), dotyka dziś choćby stypendiów doktoranckich dla najzdolniejszych młodych uczonych. Niestety zdarza się, co widzimy najwyraźniej w programie VENTURES, że po uzyskaniu przez doktoranta stypendium z FNP, jego jednostka wycofuje się z uprzednio przyznanego stypendium w ramach własnych studiów doktoranckich. Dzieje się tak mimo podpisania przez kierownika instytucji naukowej umowy z FNP, która zawiera przecież między innymi zapis o tym, iż uzyskanie przez laureata stypendium nie może stanowić dla tej instytucji podstawy do niekorzystnej dla laureata zmiany zasad wypłaty innych stypendiów lub wynagrodzenia. Naszym zdaniem praktyka ta jest niezgodna z prawem i z celami stypendiów doktoranckich. Zupełnie nietrafny jest tu argument odwołujący się do zakazu podwójnego finansowania. Instytucje powinny prowadzić rozsądną politykę finansową, ale nie kosztem doktorantów.

Obrońcy status quo

Za obecną sytuację odpowiedzialni jesteśmy my wszyscy, a szczególnie profesorowie, którzy piastując różne funkcje w administracji, ciałach kolegialnych i korporacjach naukowych mają wpływ na zmiany w systemie nauki w Polsce. Z przykrością zobaczyłem, jak okaleczony został, w toku dyskusji w komisjach sejmowych, pakiet sześciu projektów ustaw dotyczących nauki. Widać już, że, poza utworzeniem Narodowego Centrum Nauki, prawie nic się nie zmieni. Niestety, to nasze środowisko zaprotestowało przeciw zmianom, prowadzącym do stworzenia bardziej konkurencyjnego systemu pozyskiwania pieniędzy na badania naukowe.

Przyczyn tak silnego oporu przed rzeczywistymi, a nie tylko pozornymi zmianami upatruję właśnie w barierach psychologicznych, tkwiących w naszym środowisku. Ich konsekwencją jest obrona rozwiązań bezpiecznych i niechęć do podjęcia ryzyka. Te właśnie bariery są też, moim zdaniem, głównym powodem niezrozumienia celów naszych programów przez część środowiska naukowego. Niektórzy nie akceptują bowiem sytuacji, że finansowanie projektów naukowych jest wynikiem konkursów, w których ktoś wygrywa, ale równocześnie ktoś musi przegrać.

Znów zacytuję Starego Zgreda: „jakoś nikt nie zastanawia się, co czuje osoba, która się na taki grant (mowa o programie Homing) nie załapie, choć także wróciła ze stypendium prestiżowej zagranicznej fundacji. Otóż osoba taka czuje się oszukana…”. Po pierwsze, słowo „załapie się” ma sens pejoratywny i deprecjonuje mechanizm wyłaniania laureatów w tym programie, a przecież FNP przeprowadza wieloetapowy konkurs wniosków, stosując w ich ocenie system peer review. Nie wystarczy wrócić z dobrego ośrodka naukowego z zagranicy, przede wszystkim trzeba czegoś wartościowego dokonać w swojej dyscyplinie naukowej, trzeba udokumentować swoje osiągnięcia, trzeba też zaproponować nowy projekt badawczy, którego oryginalność oceniają recenzenci. Zarówno w tym konkursie, jak i pozostałych, w coraz większym stopniu korzystamy z opinii recenzentów z zagranicy (nazwiska wszystkich naszych recenzentów publikujemy corocznie w Raporcie rocznym FNP), co zapewnia większy obiektywizm oceny. Kryteria naszych konkursów są jawne, treść recenzji także - może ją poznać każdy uczestnik konkursu.

Znów więc, mając wrażenie, że tłumaczę oczywistości, powtórzę - z samej natury konkursu wynika, że ktoś w nim wygrywa, a ktoś musi odejść zawiedziony. We współczesnym, wysoce konkurencyjnym świecie, sukces praktycznie w każdej dziedzinie wymaga „wystawienia się” na porównanie z innymi i udowodnienia, że jest się pod jakimś względem lepszym. Zapewniam, że nie mamy problemów z przekonaniem ludzi młodych, że trzeba stanąć do konkursu. Gorzej jest z tymi, którzy pamiętają czasy, gdy biedę rozsmarowywało się po równo i wszyscy mieli bardzo podobne pensje.

Nasi krytycy zapominają, że naszą dewizą od niemal dwudziestu już lat jest: „wspierać najlepszych, aby mogli stać się jeszcze lepsi”. Mamy podstawy twierdzić, że tak wyznaczony przez twórców fundacji sposób jej działania stał się podstawą jej sukcesu. Naszą stałą wielką odpowiedzialnością i obowiązkiem, jaki wynika z tego credo, jest nieustająca praca nad doskonaleniem procesu wyboru laureatów. To właśnie jego skuteczność, przejrzystość i akceptacja przez środowisko stanowi o właściwej realizacji misji Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.

Podstawowy warunek

Na zakończenie chciałbym podzielić się myślą ogólną. Mam wrażenie, że część z nas nie zauważyła, że już od paru lat jesteśmy w Unii Europejskiej, że młodzi ludzie mają teraz wybór studiowania za granicą (i uzyskiwania dobrych stypendiów, a w przyszłości – lepszych perspektyw atrakcyjnej pracy). Ta możliwość nałożyła się na pogarszającą się w Polsce sytuację demograficzną, w rezultacie czego coraz mniej dobrych studentów trafia na nasze uczelnie. Nie możemy ignorować tych faktów i żyć w przekonaniu, że będzie tak jak dawniej. Musimy zabiegać o to, aby chcieli z nami pracować najlepsi.

Z takiej właśnie perspektywy tworzyliśmy programy TEAM, Welcome, MPD, Ventures, a także najnowszy – Homing Plus. Program ten jest skierowany do młodych doktorów (Polaków lub obcokrajowców), których chcemy zachęcić do pracy w polskich instytucjach. Tu narażamy się z kolei na krytykę, że traktujemy preferencyjnie kandydatów z zagranicy, kosztem „krajowych”, czym deprecjonujemy wartość polskiej nauki. I znowu nie chodzi tu przecież o spór, kto jest lepszy – „nasi” czy ”zagraniczni” - takie myślenie po prostu nie uwzględnia dzisiejszych realiów i otoczenia, w jakim funkcjonuje nowoczesna nauka, która nie może być zamknięta i lokalna, ale musi być otwarta i mobilna.

Pamiętajmy też, że program Homing Plus funkcjonuje obok innych, w których (np. w Welcome czy TEAM) możliwość uzyskania takiego samego stypendium mają młodzi doktorzy pracujący w Polsce. Nie ma więc mowy o nierównym traktowaniu kandydatów w naszych programach – ich laureaci muszą być po prostu świetnymi badaczami, i to nie tylko w swoich dyscyplinach – ich wyniki muszą okazać się porównywalnie lepsze od wyników pozostałych kandydatów, także przecież bardzo dobrych w swoich specjalnościach. To jest podstawowy warunek, żeby znaleźć się wśród zwycięzców naszych konkursów.

 

Prof. dr hab. Maciej Żylicz, biochemik i biolog molekularny, jest prezesem Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.