Jak to jest z polską nauką?

Lucjan Pawłowski

Od początku transformacji ustrojowej w Polsce dość często pojawiają się głosy rozpaczy nad kondycją nauki. Od pewnego czasu furorę robi tzw. ranking szanghajski, który traktuje się niczym Biblię. Tymczasem, o ile łatwo wskazać kilka ośrodków wiodących w skali świata, to dokonanie rankingu wszystkich czy większości ośrodków akademickich jest praktycznie niemożliwe. Przeprowadzenie rzetelnego rankingu nawet w obrębie jednego kraju nie jest łatwe, o czym świadczy ciągła krytyka systemu kategoryzacji jednostek naukowych w Polsce.

Nocnik z uchem w środku

Zanim przejdę do szczegółów, postaram się scharakteryzować rolę nauki w społeczeństwie. Jednym z najważniejszych zadań jest kształcenie specjalistów, którzy następnie zadecydują o rozwoju społeczno-gospodarczym kraju, ludzi o otwartym, niedogmatycznym umyśle, otwartym na innowacje, ale zarazem twardo trzymających się ziemi, tzn. zdających sobie sprawę, że innowacja sama w sobie nie jest wartością, lecz dopiero jej właściwe wprowadzenie do praktyki. Gdyby było inaczej, nocnik z uchem w środku byłby najbardziej innowacyjny, gdyż nikt go wcześniej nie wymyślił. Z tego względu obok innowacyjnego podejścia niezbędne jest także wyrobienie umiejętności osiągania dających się zastosować celów praktycznych.

Podstawową rolę w kształtowaniu społeczeństwa innowacyjnego odgrywają szkoły wyższe a w nich kadra nauczająca. Jej jakość ma zasadnicze znaczenie, bowiem nie można nauczać czegoś, czego się samemu nie umie. Dla właściwego rozwoju każdego człowieka, w tym także twórcy naukowego, niezbędny jest minimalny spokój, pozwalający skoncentrować się na pracy. Ferment, ciągłe zmiany być może sprzyjają jednostkom psychicznie niestabilnym, ale nie normalnym ludziom. Znani w historii są artyści, którzy najwydajniej tworzyli w warunkach permanentnego braku stabilności, ale to są wyjątki.

W nauce polskiej po roku 1990 brak stabilności, ciągłe „rewolucyjne” zmiany, zwane reformami, destabilizują funkcjonowanie nauki. Pierwszy nokaut zadano pozwalając na tworzenie bez opamiętania wyższych szkół prywatnych. Tutaj „sukces” jest ogromny. Jesteśmy o krok od dorównania takim potęgom jak Stany Zjednoczone. Z tym, że szereg tych szkół z prawdziwym szkolnictwem wyższym łączy tylko nazwa. Pojawiają się głosy, że tak rozbudowany system odgrywa pozytywną rolę, ponieważ wchłania młodzież napierającą na rynek pracy. To pewnie prawda, ale odbywa się to kosztem załamania etosu wyższego wykształcenia. Znam szkołę wyższą nauczającą handlu zagranicznego, gdzie znajomość języków obcych nie jest wymagana. Być może twórcy szkoły uwierzyli w potęgę Polski, zakładającą, że już wkrótce świat zacznie uczyć się polskiego, podobnie jak teraz angielskiego.

Wolniej, ale także obniża się jakość kształcenia w szkołach publicznych. Chroniczne niedofinansowanie powoduje, że aby związać koniec z końcem, tworzone są większe grupy studenckie, co nie sprzyja jakości kształcenia. Ponadto, nie dałoby się zamknąć budżetu wydziału bez płatnych studiów zaocznych, niestety traktowanych coraz bardziej komercyjnie.

Mimo wszystko większość uczelni publicznych spełnia swoją misję nie najgorzej, zważywszy, że nakłady na naukę w Polsce są znacznie niższe niż w większości innych krajów o podobnym stopniu rozwoju.

Czynnik mobilizujący

Czy wobec tego prawdą jest, że następuje upadek polskiej nauki, załamanie się rozwoju kadry naukowej, jak to się pisze w wielu analizach?

W 1993 roku, jako wiceprezes jednego z największych i najstarszych towarzystw naukowych, Polskiego Towarzystwa Chemicznego, przeprowadzałem ranking wydziałów i instytutów chemicznych. Nie wdając się w szczegóły podam dwa ważne parametry charakteryzujące to środowisko. Liczba opublikowanych prac – według bazy amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego SciFinder – przypadająca na jednego naukowca, stawiała Polskę na 11. pozycji w świecie. Biorąc pod uwagę liczbę ludności i wielokrotnie mniejsze nakłady, jakie państwo polskie przeznacza na badania, jest to wynik wręcz znakomity, świadczący o ponadprzeciętnej aktywności polskich chemików. W ostatnich latach wynik ten nieco się poprawił, zbliżając się do 10. miejsca.

Niewątpliwie chemicy są najaktywniejsi, ale w znanej mi dobrze dyscyplinie inżynierii środowiska, która zajmuje znacznie gorszą pozycję niż chemia – w ostatnich latach, kiedy zacząłem to śledzić, pełniąc funkcję przewodniczącego Komitetu Inżynierii Środowiska PAN – pula prac publikowanych w dobrych czasopismach wzrosła ponad trzykrotnie. Wystąpił czynnik mobilizujący, ponieważ w ocenie grantów własnych zaczęliśmy, jako środowisko, przywiązywać wagę do publikacji w czasopismach międzynarodowych.

Ważną, pozytywną rolę odegrały także jasne kryteria oceny parametrycznej jednostek naukowych. Wyraźny nacisk położony został na policzalne, łatwo dające się zweryfikować punkty, przypisane publikacjom, z wyraźną preferencją czasopism międzynarodowych, które aby przetrwać, muszą publikować prace najlepsze.

Dane te można było zawsze zweryfikować w bazie, świetnie prowadzonej przez dyrektora Krzysztofa Szubskiego. Wszelkie próby ręcznego sterowania, a z takimi w stosunku do inżynierii środowiska zetknąłem się także, dało się obiektywnie zweryfikować w komputerze ministerstwa.

W mojej ocenie, ten klarowny, obiektywny system ocen sprawił, że w liczebności dobrych publikacji polscy uczeni w ostatnich latach dokonali niebywałego skoku do przodu. Oczywiście pojawiają się malkontenci, którzy kwestionują wartość publikacji w renomowanych czasopismach międzynarodowych. W mojej ocenie nie ma innej, dającej się łatwo zweryfikować miary aktywności naukowej. Inne systemy, oparte na niesparametryzowanych kryteriach, wcześniej czy później doprowadzą do powstania koterii, grup wzajemnej adoracji. Nie oznacza to, że system nie może być doskonalony, kryteria uściślane. Z całym jednak naciskiem podkreślam, że sparametryzowany ilościowo system ocen jednostek naukowych, obok grantów, jest jednym z największych osiągnięć Polski w okresie transformacji, czego nie można powiedzieć o ciągle zmienianym systemie awansów naukowych.

Szanghajski standard

W latach 1990-1996 pełniłem funkcję prorektora ds. nauki Politechniki Lubelskiej. Wtedy pracowało tam 18 profesorów i docentów. Dzisiaj liczba profesorów i doktorów habilitowanych zbliża się do stu. Nie znam ani jednego wydziału w Polsce, gdzie liczba profesorów i doktorów habilitowanych w ostatnich latach spadłaby. Gdzie jest zatem regres w rozwoju kadry? Co skłania rządzących do ciągłych manipulacji przy kryteriach ocen?

Oceniając potencjał naukowy polskich środowisk, czynimy to w stosunku do krajów o podobnym potencjale gospodarczym. Wtedy ten obraz nie jest najgorszy. To prawda, do Stanów Zjednoczonych nam daleko, ale jeśli spojrzymy na potencjał naukowy całej Unii Europejskiej, to również nie dorównuje ona USA. Potencjał Unii dopiero daje szansę zbliżenia się do Stanów Zjednoczonych. Dlatego polityka naukowa UE stawia za cel w kolejnych programach badawczych dorównanie Ameryce.

Nie chciałbym być źle zrozumiany – nie sugeruję, by osiąść na laurach. Nigdy nie jest tak dobrze, aby nie mogło być lepiej, ale, na miłość Boską!, nie powtarzajmy nieprawdy, posiłkując się jakimś rankingiem opracowanym według bardzo subiektywnie dobranych kryteriów. Odkąd to Szanghaj wyznacza standardy nauki światowej?

Jeżeli przy najniższych nakładach, w porównaniu z innymi krajami, nauka polska osiąga przecież mierzalne rezultaty, to znaczy, że z jej kondycją nie jest źle. Przy porównywalnym poziomie finansowania i obecnym potencjale ma ona realne szanse wysunąć się na czoło krajów Unii Europejskiej, a to jest właściwe odniesienie.

 

Prof. dr hab. Lucjan Pawłowski, specjalista w dziedzinie inżynierii i ochrony środowiska, członek PAN, członek Europejskiej Akademii Nauki i Sztuki, dziekan Wydziału Inżynierii Środowiska Politechniki Lubelskiej.