Od fanfar do piszczałek
Zaproszony przez redaktora naczelnego „FA” do udziału w dyskusji nad strategiami rozwoju szkolnictwa wyższego, zrazu wpadłem w lekką panikę, mając wątpliwości, czy facet z częściowo nadwątlonymi korzeniami, tkwiącymi w systemie szkolnictwa wyższego PRL, przesadzony jako emeryt akademicki z wagonu 1 klasy InterCity do 2 klasy Regionalnego, może wnieść coś interesującego do dyskusji admirałów krążowników flagowych?
Wątpliwości potęgowało to, że na tych łamach zabierałem kilkakrotnie głos, jako rektor-założyciel jednej z pierwszych PWSZ oraz współkierujący konferencją rektorów tych szkół, które zresztą reprezentowałem w zespole autorskim opracowującym strategię KRASP pod wodzą Jerzego Woźnickiego, a w którym jednak nie miałem najmniejszej siły przebicia z elementami strategii uważanymi za istotne przez środowisko tych szkół.
Tak więc przeglądnięcie moich wcześniejszych publikacji (zwłaszcza: Stabilny element systemu, „FA” 4/2004) usunęło obawy o autoplagiaty, a wręcz nakazało, aby je popełnić, gdyż liczne wcześniejsze uwagi nie tylko nie straciły na aktualności i ważności, ale zostały prawie zupełnie nieuwzględnione w strategiach skupionych, pewnie słusznie, głównie na trosce o poziom nauki polskiej i od niego pochodnej międzynarodowej pozycji najlepszych polskich uniwersytetów.
Ten głos dyskusyjny nie ma więc ambicji rewolucjonizowania systemu nauki i szkolnictwa wyższego w naszym kraju, nie jest też wtrącaniem się do, czasem zbyt emocjonalnej, dyskusji na tych łamach o przewagach jednej z omawianych strategii. Chcę ograniczyć się do dyskutowania roli i miejsca pierwszego stopnia szkół publicznych w systemie edukacji wyższej i ich związków z wyższymi stopniami kształcenia. Jakby na marginesie tych wątków, ważnych dla PWSZ, mogę złożyć deklarację osobistego identyfikowania się z pozostałymi kluczowymi postulatami strategii KRASP – KRZaSP – KRePSZ, nie zaprzeczając, że niektóre szczegółowe rozwiązania konkurencyjnej strategii mogą być interesujące dla środowiska naszych szkół.
Nieco pryncypiów i nieodległej historii
Wydaje się, że trzeba zacząć od pryncypiów, które wobec częstego posługiwania się nimi przez obie „zainteresowane” strony – polityków i osoby kierujące jednostkami szkolnictwa wyższego – sprowadzono do banałów, co znacznie osłabiło ich siłę argumentacji, ze szkodą dla słusznych idei, które je wykreowały. Trzeba zatem przypomnieć, czego dotyka w swoim artykule („FA” 3/2010 s.26) prof. Mirosław Handke, były minister, który najwięcej zrobił dla powstania PWSZ, że pierwszy akt, normujący ustrój wyższych uczelni po polityczno-gospodarczym przełomie 1989 roku, wprowadził na rynek edukacji segment niepubliczny, nie normując niezbędnych działań kontrolnych, głównie w sferze jakości kształcenia, ale również innych istotnych, jak finansowe, a także dalszych, z których część nie doczekała się unormowania do dziś.
Regulacja prawna roku 1990, wobec nacisku wyżu demograficznego młodzieży w wieku studenckim, umożliwiła różnej natury nieprawidłowości, czasem posunięte aż do patologii, nie tylko w części szkół prywatnych, ale jak zaraza atakujących również szkolnictwo państwowe. Zaczęło się dość niewinnie od wieloetatowości kadry, początkowo wspieranej, a w najgorszym razie tolerowanej przez kierownictwa szkół akademickich, do czasu, kiedy minimum kadrowe i proces boloński stały się wygodnym orężem zwalczania lokalnej konkurencji, w sytuacji pogłębiającego się niedoboru kandydatów na studia. Najtrudniejszym do ukrycia przejawem komercjalizacji studiów w dużych szkołach akademickich było całkowite zaburzenie relacji ilościowych między studiującymi bezpłatnie dziennie i odpłatnie zaocznie, na deficytowych, a częściej - modnych, kierunkach studiów. Ta sytuacja doprowadziła do powstania w 1997 roku ustawy o wyższych szkołach zawodowych, pierwszej resortowej próby zdyscyplinowania szkół wyższych przez – wydawało się łatwiejsze – rozpoczęcie od szkół pierwszego stopnia, obu typów własnościowych, z których publicznych jeszcze nie było. Należy przypomnieć, że inicjatywa tej ustawy wyszła z poselskich kręgów PSL, popierana przez ówczesnego koalicjanta SLD, a motywacją było utworzenie państwowych wyższych szkół zawodowych w miastach miniwojewódzkich (które miały wkrótce stracić ten status wobec reformy administracyjnej), oddalonych od centrów akademickich. Pomysł średnio spodobał się szeroko rozumianym kręgom akademickim i w tym czasie głównie nie ze względów konkurencyjnych, ale wobec nie najlepszych doświadczeń z działania części, już około 150, szkół prywatnych pierwszego stopnia.
Niski średni stopień scholaryzacji, a zwłaszcza motyw pierwotny – niedostateczna dostępność wyższej edukacji dla młodzieży ze słabych ekonomicznie rodzin zamieszkujących w takiej odległości od uczelni akademickich, która wymaga życia poza domem rodzinnym – zdecydowały o poszerzeniu dotychczas istniejącej formuły filii szkół uniwersyteckich o tworzenie samodzielnych szkół pierwszego stopnia, co zbiegło się korzystnie z oddolnymi działaniami władz i grup inicjatywnych ośrodków średniej wielkości, tworzenia „własnej” szkoły wyższej, również jako centrum kulturotwórczego i elementu prestiżu. Działania zmierzające do powołania pierwszych PWSZ rozpoczęli, natychmiast po uchwaleniu wspomnianej ustawy, jeszcze wojewodowie z kończącego się układu lewicowego, ale pierwsze szkoły państwowe powołał, rok później, rząd prof. Jerzego Buzka.
Jednym z autoplagiatów jest uporczywe przypominanie, że PWSZ stały się w wielu ośrodkach prowincjonalnych (jakkolwiek lokalnie nielubiane jest to określenie) jedyną szansą dostępu do edukacji wyższej, stanowiąc w ogólnej liczbie przyjęć, co najmniej w połowie, pierwsze wypadki uczestniczenia w wyższym kształceniu w rodzinie. Z satysfakcją obserwujemy wzrost zamożności naszego społeczeństwa oraz wiele pozytywów wynikających z akcesji do Unii Europejskiej, ale o ile duże ośrodki miejskie i sektor rolniczy czerpią z nowej sytuacji europolitycznej wyraźne korzyści, to w małym stopniu przenoszą się one na młodzież rodzin wiejskich. Niski status ekonomiczny, w połączeniu ze znacznie głębszym bezrobociem w ośrodkach małomiasteczkowych i na wsi, spowodowały tylko nieznacznie większą mobilność krajową i zagraniczną młodzieży studiującej, „skazując” ją na wybór szkoły z oferty lokalnej. Z różnych względów zaczęła się gwałtownie zmniejszać liczba studiujących niestacjonarnie, zwłaszcza tam, gdzie istnieje dostęp do szkół publicznych, których pierwszy stopień stał się „przechowalnią” na okres bezrobocia. Ponieważ to ostatnie niestety ustabilizowało się na średnim poziomie przekraczającym 10 proc., a lokalnie dwukrotnie wyższym, i w dużym stopniu dotyka młodzieży bez doświadczenia zawodowego, konieczność i chęć przetrwania na studiach dotyczy również ich wydłużenia o drugi stopień, a ten jest przeważnie już nieosiągalny w środowiskach, w których działają publiczne szkoły pierwszego stopnia.
Uznaniowe studia magisterskie
Częściowo zasadne, niechętne przyjęcie przez szkoły akademickie obligatoryjnego rozdzielenia studiów pierwszego i drugiego stopnia skutkowało w tych uczelniach tendencją do sprzecznego z zasadami bolońskimi zapewnienia pewnego rodzaju wyższości prowadzonych przez nie studiów licencjackich lub inżynierskich nad systemowo identycznymi, prowadzonymi przez tzw. szkoły zawodowe obu typów własnościowych. Skutkuje to do dziś częstym bezprawnym faworyzowaniem własnych absolwentów studiów pierwszego stopnia przy przyjmowaniu na bezpłatne, a więc publiczne, studia magisterskie. Ten element musi być wyraźniej uregulowany prawnie na powszechnie dziś obowiązującej zasadzie konkursu otwartego dla wszystkich absolwentów studiów pierwszego stopnia.
Jeszcze gorzej przedstawia się gotowość uczelni akademickich do oferowania studiów drugiego stopnia we wciąż licznych własnych zamiejscowych ośrodkach dydaktycznych lub wchodzenie w związki ze szkołami publicznymi oddalonymi od siedzib uniwersytetów, aby korzystając z ich substancji lokalowej i warsztatu dydaktycznego uruchamiać studia magisterskie.
Drugi etat – wróg nauki?
Tymczasem toczy się mało zrozumiała z punktu widzenia interesu publicznego walka konkurencyjna dwóch poziomów uczelni państwowych o studia pierwszego stopnia, polegająca głównie na ograniczaniu PWSZ dostępu do kadry, zwłaszcza profesury, niezbędnej do spełnienia przez nie minimum kadrowego obowiązującego w obecnym systemie. O ile prawdą jest, że nadmiar obciążeń dydaktycznych obniża efektywność naukową, to prawdą jest również jej biologiczne obniżanie się od pewnego, indywidualnie różnego, wieku, co łatwo prześledzić dzięki statystyce wartościowych publikacji. Zatem większy liberalizm w akceptowaniu zewnętrznej pracy części doświadczonej kadry dydaktycznej – doktorskiej i profesorskiej – w wieku przedemerytalnym jest nie tylko wsparciem szkół publicznych pierwszego stopnia, ale również stworzeniem tej kadrze przyczółków do przedłużenia aktywności zawodowej po nieuniknionym emerytalnym odejściu z uczelni akademickich. Liczne doświadczenia, wynikające z pracy profesury w dekadzie po osiągnięciu akademickiego wieku emerytalnego, wskazują na wciąż dużą jej przydatność w dydaktyce szkół wyższych.
Tak więc nie ma wątpliwości, że wspomniana „walka” powinna się zmienić w bliską współpracę, jeżeli uczelnie akademickie mają lub powinny mieć ambicje znaczącego odciążenia się od rutynowej i masowej dydaktyki pierwszego stopnia i przesunięcia aktywności w stronę badań naukowych. Uruchomianie studiów magisterskich w ośrodkach poza siedzibą uczelni akademickiej może się częściowo opierać na profesurze przechodzącej na emeryturę, ale musi mieć zasadniczą podstawę w zmianie zasad zatrudnienia. Obecna konieczność podstawowego zatrudnienia w miejscu uczenia na studiach magisterskich jest niczym nieuzasadnioną restrykcją, tym razem resortową, utrudniającą szkołom lokalnym wydłużenie oferty edukacyjnej o drugi stopień studiów. Nie ma bowiem podstaw sądzić, a potwierdzają to już niektóre z PWSZ, że studia magisterskie nie mogą być przez nie równie kompetentnie prowadzone, co studia pierwszego stopnia. Zakładała to ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym, nowelizująca, również pod tym względem, akt z 1997 roku.
Powyższe propozycje nie są próbą uniknięcia kształcenia własnej kadry miejscowej, ale trzeba wyraźnie powiedzieć – co od lat próbuje wnieść pod dyskusję konferencja rektorów PWSZ – że system finansowania badań związanych z rozwojem kadry zupełnie nie uwzględnia potrzeb szkolnictwa nazywanego zawodowym. Pozornie sprawiedliwy, podmiotowy system konkursowy aplikowania o granty promotorskie nie daje wielu szans młodzieży naukowej wywodzącej się ze szkół, które dość często, jako nowo utworzone instytucje dydaktyczne – nawet jeżeli to „nowo” dotyczy już dekady – nie mają czym konkurować w systemie ocen publikacji, udziału w imprezach naukowych i innych branych pod uwagę elementów kryterialnych. Koło się zamyka.
Studia potrzebne gospodarce i kulturze narodowej
Choć wydaje się to kręceniem powroza na własną szyję, to – znów ze społecznego punktu widzenia – nie do kontynuacji jest utrzymywanie, przy wciąż dramatycznie zmniejszającej się liczbie kandydatów na studia, absolutnego woluntaryzmu w podejmowaniu przez szkoły dowolnych kierunków studiów i braku administracyjnego określania limitów naborów. To zapewne prawda, iż pachnie to (a może nawet cuchnie) gospodarką nakazowo-rozdzielczą, ale jej elementy – w tym samym systemie wyższej edukacji, tyle że pod „innym panem” – już istnieją w służbie zdrowia, w której zawód pielęgniarski silnie i skutecznie broni się przed inflacją i towarzyszącą jej jakościową dewaluacją kadr. Należy wyraźnie powiedzieć, że choć publiczna wyższa edukacja stacjonarna jest bezpłatna, to sponsor – państwo – ma prawo decydować, jakie kadry są mu potrzebne do prawidłowego rozwoju wszystkich sektorów gospodarki i kultury. Przy silnie postulowanym, centralnie kontrolowanym naborze na pierwszy stopień studiów, decydent nie powinien się jednak kierować wyłącznie konkursem według akademickich kryteriów jakości kształcenia, ale uznawać za wystarczające pomyślne przejście państwowej akredytacji, jakąkolwiek będzie miała w przyszłości postać. Kryterium podstawowym powinno być zapotrzebowanie kadr przez lokalny rynek pracy. Długofalowa polityka w tym zakresie upowszechni świadomość, że nie na wszystkie studia bezpłatne można się równie łatwo dostać, co spowoduje lepsze przygotowanie do konkursowej rekrutacji, a także zainteresowanie trudniejszymi kierunkami o zwiększonych limitach naboru, w tym tak potrzebnymi kierunkami związanymi z naukami ścisłymi czy techniką. Będzie temu sprzyjała rosnąca, zwłaszcza na otwartym unijnym rynku pracy i przy polepszającej się znajomości języków obcych, szczególnie angielskiego, wysoka płaca w tych zawodach, która już jest w naszym kraju naturalnym regulatorem zainteresowania zawodami medycznymi.
Postulowana zasada kontrolowanej rekrutacji może w istotny sposób złagodzić, jeżeli nie wręcz rozwiązać, ciągle żywą i cyklicznie wracającą w kampaniach wyborczych bezpłatność studiów wyższych, populistyczny argument używany od socjoprawicy nazywającej ją gwarancją konstytucyjną, do skrajnej lewicy, szermującej racjami sprawiedliwości społecznej. Musi jednak tej zasadzie towarzyszyć druga – o której też można było usłyszeć w kampanii ostatnich wyborów prezydenckich i jest jednym z elementów obu strategii – podążania czesnego za kandydatem na studia, gdy stanie się on studentem. Nie podejmuję się jednak proponować rozwiązań szczegółowych, związanych z różnym kosztem różnych typów studiów, a nawet różnych kierunków, w ramach poszczególnych dziedzin nauki i dydaktyki.
Mimo, że dość konsekwentnie starałem się prawie nie wychodzić poza obszar dydaktyki szkół wyższych i poza szkoły oferujące studia pierwszego stopnia i ich związki ze studiami drugiego stopnia, to i tak nie uniknąłem pomieszania kilku wątków. Podkreślając na koniec więź środowiskową już 36 państwowych wyższych szkół zawodowych, pragnę zwrócić uwagę na Komentarz KRePSZ do Strategii rozwoju szkolnictwa wyższego 2010 – 2020 (dostępny pod: www.krepsz.org.pl). Identyfikuję się z większością tych uwag, których część sam zgłaszałem, a tylko przy dyskusji o dokumentach strategicznych szkolnictwa wyższego wykorzystuję okazję, aby zwrócić uwagę, że makrokoncepcje się zmieniają, a proza życia studiów pierwszego stopnia jest prawie niezmienna.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.