It’s the quality, stupid

Henryk Grabowski

Parafrazując słynne hasło wyborcze B. Clintona It’s the economy, stupid, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: Liczy się gospodarka, głupcze, można by w odniesieniu do naszego szkolnictwa wyższego użyć sformułowania: It’s the quality, stupid (Liczy się jakość, głupcze). Jakość zwykle przeciwstawia się ilości i odnosi do tych atrybutów lub właściwości, które zapewniają efektywne funkcjonowanie różnych urządzeń i instytucji. Wydaje się oczywiste, że najwyższe standardy jakościowe powinno spełniać szkolnictwo wyższe. Od jego efektywności zależy jakość pracy lekarzy, nauczycieli, inżynierów, prawników itp. Tymczasem nasze szkolnictwo wyższe coraz bardziej ewoluuje w kierunku zmian ilościowych, co jest równoznaczne z przyzwoleniem na bylejakość.

Za przyczynę obniżania się jakości kształcenia na poziomie wyższym uznaje się najczęściej jego umasowienie. Z uwagi na względną stałość rozkładu uzdolnień w populacji trudno się z tym nie zgodzić. Dotyczy to również nauczycieli akademickich. Prawie czterokrotnie większy wzrost liczby studentów niż ich profesorów w ostatnim 20-leciu (mimo permanentnej liberalizacji kryteriów awansu naukowego) jest tego empirycznym potwierdzeniem.

Są także inne, rzadziej wymieniane przykłady preferowania ilości kosztem jakości w szkolnictwie wyższym. Spotkałem niedawno znajomego profesora. Zwierzył mi się, że po ukończeniu 70 lat został zwolniony z pracy w uczelni publicznej i zatrudnił się w prywatnej. Zarabia niewiele, ale obiecano mu, że gdy kierunek, na którym wykłada, uzyska uprawnienia do prowadzenia studiów magisterskich, dostanie ponad dwukrotnie więcej. Oznacza to, że wartość profesora – mierzona m.in. wysokością zarobków – zależy od liczby posiadanych przez uczelnię uprawnień, a nie odwrotnie.

Równie szkodliwe dla jakości kształcenia jest obowiązujące wszystkich nauczycieli pensum dydaktyczne. Niezależnie od tego, czy ktoś prowadzi unikatowe wykłady dla całego rocznika na tematy, które jeszcze nie znalazły się w podręcznikach, czy powtarza w kilku lub kilkunastu grupach przez cale lata zajęcia na ten sam temat, każdego obowiązuje taki sam wymiar godzin przewidzianych dla danej kategorii zatrudnienia. Byłoby lepiej, gdyby profesor odpowiadał i był rozliczany za zgodną ze standardami światowymi i zasadami dydaktyki szkoły wyższej realizację prowadzonego przedmiotu. Wówczas limitowany powinien być raczej górny niż dolny wymiar zajęć. Nie wydaje się bowiem realne wypełnienie najnowszymi osiągnięciami w jakiejś dziedzinie nauki całego pensum dydaktycznego przewidzianego obecnie dla profesora.

W nauce i szkolnictwie wyższym ilość nie przechodzi – jak w dialektyce marksistowskiej – w jakość. Może więc trzeba przestać się dziwić, że w rankingach światowych pod względem jakości kształcenia nasze najlepsze uczelnie lokują się pod koniec czwartej setki i zacząć cieszyć tym, że mamy więcej szkół wyższych niż Chiny? ☐