Smutne konsekwencje autoplagiatu

dr Mieczysław Tarasiuk


Z wielkim wstydem i zażenowaniem przeczytałem artykuł dr. Marka Wrońskiego Koniec słowackiego eldorado („FA” nr 3/2010). Jestem jego negatywnym bohaterem, chciałbym więc odnieść się do kilku zdarzeń i wątków mających duże znaczenie w zaistnieniu całej tej sprawy.

Nie jest mi łatwo o tym pisać, zwłaszcza gdy wiem, że popełniłem poważne uchybienie i przez brak krytycyzmu naraziłem sam siebie na poważne konsekwencje. Jednak doszedłem do przekonania, że obojętne przejście nad tym problemem nie załatwi sprawy.

Chciałbym z tego miejsca przeprosić moje środowisko naukowe, przyjaciół, znajomych i tych, którzy mnie wspierali w wysiłkach i osiągnięciach naukowych. Dzisiaj wstydzę się autoplagiatu i tego, co zrobiłem. Mój prestiż został znacznie zniszczony i wiem, że jest wiele niekorzystnych komentarzy dotyczących mojej osoby.

Muszę to wszystko jakoś przeżyć. Mam nadzieję, że publiczne wyznanie winy nie przyniesie mi ujmy, pozwoli zamknąć tę bolesną sprawę i da mi szansę na kontynuowanie pracy naukowej o wysokiej jakości.

Tylko jak wytłumaczyć to zdarzenie, kiedy dzisiaj sam nie zgadzam się z tym, co zrobiłem? Zadaję sobie pytanie: jak mogłem dać się wmanewrować w tak nieostrożne i niewłaściwe postępowanie? Miałem przecież gotową, wydrukowaną pracę habilitacyjną na o wiele wyższym poziomie i to z niej mogłem skorzystać. Jednak posłuchałem sugestii, by użyć lekko zmodyfikowanej własnej pracy magisterskiej. Profesor Wojciech S., mój „mentor”, rozmówca i pośrednik w załatwianiu przewodu habilitacyjnego na Słowacji, twierdził, że przygotowana przeze mnie praca habilitacyjna jest „za trudna i za obszerna” (250 stron) dla słowackich naukowców, może więc nie być przyjęta. Profesor powtarzał mi także, że jako pastor protestancki, ze względu na panujące układy, w Polsce nigdy nie zrobię habilitacji. On zaś może mi w tym pomóc, szczególnie że zna stosunki na Słowacji, gdzie zresztą sam się habilitował. Pracował jako profesor filozofii w Rużomberku. Nalegał na mnie, aby szybko przygotowywać wszelkie dokumenty, poprzestawiać tekst pracy magisterskiej i dopisać jeszcze do tego około 40 stron. Wykonałem więc zalecenia profesora i oddałem pracę do druku.

Dzisiaj nie mogę uwierzyć, że taki tekst mogłem posłać na Katolicki Uniwersytet w Rużomberku na Wydział Teologiczny w Koszycach. Gorąco przepraszam słowackich kolegów! Jak mogłem coś takiego zaakceptować? Przecież byłem prorektorem ds. studenckich i dbałem o właściwe relacje, etykę i moralność wśród studentów.

Po prostu przekonał mnie „autorytet” prof. S. i uwierzyłem, że tak się załatwia habilitacje... Inna sprawa – i to należy podkreślić – zależało mi na zrobieniu habilitacji. Jako pracownik naukowy i prorektor WSTH nigdy nie zarabiałem więcej niż 1700 zł netto, bowiem zatrudniony byłem na etacie pastoralnym! Mam rodzinę i, jak na razie, mieszkanie służbowe. Zajmuję się historią starożytną i miałem nadzieję, że po habilitacji będę mógł zatrudnić się w innej uczelni i otrzymywać normalne wynagrodzenie profesora uczelnianego. Jednak tak się nie stało. Bezkrytyczna ufność w pomoc kolegów obróciła się przeciwko mnie. Zamiast zapłacić 1300 euro za przeprowadzenie przewodu habilitacyjnego w obcym języku (bowiem tyle to kosztuje na Słowacji), zostałem obecnie obciążony przez WSTH kwotą 33 tysięcy złotych (równowartość 8200 euro). Wspomniany prof. S. dostarczył „dowody” wpłat za przeprowadzenie przewodu habilitacyjnego na 8200 euro. Tak skończyły się moje marzenia o normalnym życiu...

Wiadomość o odrzuceniu mojej habilitacji przez Radę Wydziału w Koszycach już tego samego dnia otrzymał prof. Wojciech S. i – według zapewnień słowackiego prodziekana – miał mnie o tym poinformować, jednak tego nie zrobił. W następnych tygodniach byłem zaniepokojony brakiem wiadomości i do „mojego przyjaciela” prof. Wojciecha S. telefonowałem i pisałem maile z pytaniem o potwierdzenie uzyskania stopnia naukowego docenta. Informował mnie, że jest chory, ale zapewniał, że wszystko jest w porządku i żebym się nie martwił. W SMS−ach informował mnie, że jest za granicą, podczas gdy telefonicznie dowiedziałem się od mojego znajomego, że właśnie był przed chwilą u niego w Warszawie. Od połowy listopada 2009 r. mój rzekomy przyjaciel Wojciech S. zamilkł i nie odezwał się do tej pory...

O tym, że 29 września 2009 r. Rada Wydziału Teologicznego w Koszycach nie przegłosowała mojej habilitacji, dowiedziałem się dopiero 7 stycznia 2010, kiedy pojechałem wraz z kilkoma osobami, aby sprawdzić, co faktycznie dzieje się w mojej sprawie. Okazało się to nawet dla mnie korzystne, że habilitacja nie skończyła się „happy endem”. Słowacki dziekan nie dał się omamić pozytywnymi recenzjami, za co mu dziękuję! Gdyby było inaczej, ciężar mojej odpowiedzialności byłby dzisiaj o wiele większy.

Kończąc stwierdzam, że jest mi bardzo wstyd i poniosłem olbrzymie konsekwencje mojego autoplagiatu. Powinna to być także nauczka dla innych, aby nawet, gdy są mamieni przez swoich mentorów i opiekunów – nigdy nie zeszli ze ścieżki rzetelności naukowej!

dr Mieczysław Tarasiuk
były pracownik Wyższej Szkoły Teologiczno-Humanistycznej
w Podkowie Leśnej k. Warszawy