Szkoła bezmyślności
W pedeutologii (gr. paideutes = nauczyciel, logos = nauka) od dawna znany jest pogląd, że wychowuje się w równym, jeżeli nie większym stopniu przez to, kim się jest, jak przez to, co się wie i potrafi. Chcąc utwierdzić swoich studentów w tym przekonaniu zadałem im na wykładzie pytanie: mając możliwość wyboru między Sokratesem a absolwentem współczesnych studiów pedagogicznych, komu powierzylibyście wychowanie swoich dzieci? Zgodnie z oczekiwaniem zdecydowana większość opowiedziała się za Sokratesem. Miast zadowolić się trafnością otrzymanej odpowiedzi, coś podkusiło mnie, żeby zadać kolejne pytanie: w przypadku nagłej choroby kogoś bliskiego, mogąc wybierać między Hipokratesem a absolwentem współczesnych studiów medycznych, kogo byście poprosili o pomoc? Ku mojemu zaskoczeniu większość wskazała na Hipokratesa. Dopiero kiedy wprost zapytałem jedną ze studentek, czy naprawdę powierzyłaby zdrowie swojego dziecka genialnemu przedstawicielowi medycyny starożytnej, odparła że nie. Sądziła jednak, że takiej odpowiedzi od niej oczekuję.
Po okresie zachwytu nad imponującym rozwojem kształcenia w Polsce na poziomie wyższym (podobno mamy więcej uczelni niż Chiny) nadeszła fala krytyki jego jakości (w rankingach światowych nasze najlepsze uniwersytety znajdują się w piątej setce). W środkach masowego przekazu wymieniane są różne przyczyny takiego stanu rzeczy. Począwszy od oczywistej prawdy, że w procesie edukacji – ze względu na prawdopodobną stałość rozkładu uzdolnień intelektualnych w populacji – nigdy ilość nie przechodzi w jakość, a skończywszy na takich mankamentach naszego szkolnictwa wyższego, jak: wieloetatowość, nepotyzm, niskie nakłady finansowe, wadliwy system awansu naukowego, rozmijanie się programów kształcenia z potrzebami rynku pracy itp. Często również wskazuje się na słabość szkolnictwa podstawowego i średniego jako przyczynę niepowodzeń na studiach. Rzadziej poszukuje się źródeł tej słabości.
Nie wiem, na jakim etapie edukacji szkolnej uczniowie przestają myśleć, a zaczynają skupiać swoją uwagę na odgadywaniu oczekiwań nauczyciela. Myślę, że modelowym przykładem początku tego procesu może być lekcja, na której pani od polskiego zamiast pytać ucznia, co myśli, kiedy czyta utwór literacki, zapytuje go, co autor miał na myśli pisząc go. Oczywiście odpowiedź na ocenę pozytywną powinna być zgodna z tym, co pani myśli, że autor miał na myśli. Później, zgodnie z teorią warunkowania instrumentalnego, według której zachowania nagradzane zostają wzmocnione, a karane – stłumione, uczniowie sami szybko uczą się, jak odpowiadać, żeby zasłużyć na pozytywną ocenę.
Nie twierdzę, że wszystkie szkoły podstawowe i średnie tak uczą i że wszyscy studenci tak wyedukowani przychodzą na studia. Co do tego jednak, że nie jest to zjawisko marginalne, nie mam najmniejszej wątpliwości.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.