Mobilność akademicka w amerykańskim wydaniu
W kontekście reformy organizacji życia akademickiego w Polsce jedną z podstawowych dyskutowanych kwestii jest mobilność uczonych. Istnieją nawet postulaty wymuszania mobilności przez regulacje prawne. Być może w warunkach polskich jest to rozwiązanie najlepsze, choć mobilność powinna być naturalnym efektem rozwiązań systemowych. Jak to wygląda w Stanach? Mobilność występuje tutaj na kilku płaszczyznach.
Pierwszy szczebel to uzyskiwanie wykształcenia wyższego: podstawowego wykształcenia wyższego (BS, BA, BE) w jednej uczelni, magisterium (M.Sci., MA, ME, MBA) w drugiej, a doktoratu (Ph.D.) jeszcze w innej. Nie jest to wymuszone ani nie stanowi reguły, ale jest dość powszechne. Oczywiście nauka/praca w różnych uczelniach dostarcza odmiennych doświadczeń zawodowych i taki absolwent będzie lepiej przygotowany do wyzwań przyszłej kariery, choć są również osoby, które wszystkie trzy stopnie edukacji uzyskały w jednej uczelni (jest taka osoba w firmie jednego z autorów – WP). Dodatkowy czynnik to dążenie młodych ludzi do samodzielności i niezależności, i nawet jeżeli studiują w tym samym mieście, gdzie mają dom rodzinny, to często mieszkają osobno, na kampusie albo poza nim.
Strukturą, która sprzyja mobilności studenckiej jest też instytucja community colleges, czyli publicznych dwuletnich szkół wyższych. Służą one przede wszystkim lokalnej społeczności i ułatwiają, zarówno przez swoją lokalność, jak i niskie czesne, uzyskanie „wstępnego” wykształcenia ponadśredniego (i uzyskania stopnia associate). Po ukończeniu takiej uczelni można kontynuować studia w innych. Oczywiście na dalsze studia trzeba być zakwalifikowanym przez drugą uczelnię, czasem poprzez pozytywną weryfikację danego community college przez konkretną, przeważnie też lokalną uczelnię. Albo, jak w stanie Maryland, każda stanowa uczelnia publiczna jest zobligowana przyjąć na studia absolwenta community college z tego stanu.
Do przemysłu i na odwrót
Druga płaszczyzna mobilności związana jest z szukaniem pracy. Absolwent z doktoratem, zainteresowany karierą akademicką (a więc zwykle będący aktualnie na stażu postdoktorskim), składa podanie do uczelni ogłaszających konkurs na stanowisko akademickie. Pozycje do obsadzenia są oczywiście ogłaszane w powszechnie dostępnych, znanych czasopismach zawodowych (istnieje wręcz formalny wymóg takiego ogłaszania, choć same uczelnie są żywotnie zainteresowane posiadaniem szerokiego wachlarza kandydatów; liczba podań nawet do mniej znanych uczelni nieraz przekracza setkę!). Nieczęsto się zdarza, żeby kandydat dostał propozycję zatrudnienia w swojej aktualnej uczelni, bo jest to interpretowane jako jej słabość.
Następna płaszczyzna to migracja między uczelnią, przemysłem i instytutami federalnymi (National Laboratories) i niezależnymi (jak SWRI), coś, co w Polsce praktycznie nie istnieje. Niejednokrotnie osoby z przemysłu obejmują (na zasadach konkursowych oczywiście) stanowiska akademickie w uczelniach, a z kolei naukowcy z uczelni, choć głównie młodzi pracownicy, którzy nie uzyskali tenure (stabilnego etatu profesorskiego), trafiają do przemysłu lub do laboratoriów badawczych. Migracja stymulowana jest zarówno przez tych, którzy aktywnie szukają korzystniejszej pozycji i nowych wyzwań naukowych czy prestiżu, jak i tych, którzy poszukują obsadzenia pewnych kluczowych stanowisk u siebie, np. dziekana wydziału, i zwracają się do osób z odpowiednim dorobkiem z propozycją przystąpienia do konkursu. Praktyka przechodzenia z przemysłu do uczelni w Polsce niestety praktycznie nie istnieje; formalną barierą jest wymóg habilitacji, ale drugą jest niedocenianie doświadczenia praktycznego przez zorientowaną akademicko społeczność szkół wyższych.
Z tenure i bez
Znaczna grupa naukowców na uczelniach pracuje na stanowiskach research professor. To możliwość dla tych, którzy potrafili zdobyć dostatecznie dużo środków w postaci grantów i kontraktów, aby móc sfinansować zarówno siebie, jak i swoją grupę badawczą; miewają czasem wykłady, ale w zasadzie zajmują się badaniami i mają do czynienia ze studentami na etapie ich pracy nad projektami dyplomowymi (graduate students, czyli magistranci i doktoranci). Z czasem mają oni szansę na dostanie regularnego etatu akademickiego, ale nie zdarza się to często.
Należy zaznaczyć jedno: skłonność do migracji, w tym między uczelniami, dotyczy głównie młodszych naukowców uniwersyteckich (jeden z autorów, WZM, uzyskał pozycję associate professor (profesor nadzwyczajny) w Rensselaer Polytechnic Institute, po czym przeniósł się do Lehigh University, gdzie mu zaproponowano prestiżowe stanowisko profesorskie – endowed chair). Profesorowie z tenure rzadziej szukają nowego miejsca pracy, ale i takie przypadki nie są odosobnione (autorzy znają osobiście co najmniej kilka takich osób). To ci młodsi są bardziej mobilni, bo oni też zaczynają budować swoją karierę naukową. Zresztą często zmiana zatrudnienia nie bierze się z aktywnego poszukiwania nowego, lepszego miejsca pracy, ale z szukania i ściągania przez uczelnie wyróżniających się naukowców, z konkurencji między uczelniami o najlepsza kadrę. Właśnie podany wyżej przypadek jednego z nas jest tego przykładem.
Niech za znamienny przykład mobilności służy kariera prof. Randalla M. Germana, z którym obaj autorzy tego tekstu mieli okazję współpracować na różnych etapach jego 35−letniej kariery zawodowej. Przez pierwsze 12 lat pracował kolejno w trzech firmach przemysłowych i jednym laboratorium narodowym, po czym rozpoczął etap akademicki swojej kariery, na prominentnych stanowiskach, kolejno w Rensselaer Polytechnic Institute, Penn State University, Mississippi State University, a obecnie w San Diego State University. Przy takiej mobilności prof. German zachował wielką wydajność naukową i dydaktyczną: wypromował 100 wychowanków, opublikował ponad 900 artykułów, jest autorem 25 patentów i 15 książek, ma wiele innych osiągnięć zawodowych. Czy mamy w Polsce osobę o porównywalnej ścieżce kariery akademickiej?
W innym ośrodku
I jeszcze jedna płaszczyzna, którą też zaliczylibyśmy do kategorii mobilności: sabbatical. Raz na kilka lat profesor uczelni może wystąpić o semestr (praktycznie 4,5 miesiąca) albo i dwa semestry wolne od obciążeń dydaktycznych, aby „naładować akumulatory”. Sabbatical nie jest przyznawany automatycznie, bo zależy to od dostatecznych wyników w pracy naukowej. Nie jest to „urlop naukowy” praktykowany w Polsce przy wyjazdach na staże, ponieważ w typowej sytuacji profesor na sabbatical dostaje regularną pensję przez semestr lub połowę pensji przez dwa semestry. Ten okres jest często wykorzystywany na spędzenie kilku miesięcy w innej uczelni czy instytucji badawczej w kraju albo za granicą. Ale takie wyjazdy nie są organizowane przez uczelnie, zainteresowany sam musi się o nie starać. Przy typowym wynagrodzeniu z uczelni przez dziewięć miesięcy roku akademickiego pracownicy naukowi mają jeszcze możliwość 2−3−miesięcznego wyjazdu do innych ośrodków naukowych w trakcie wakacji letnich. Doświadczenia z takich wyjazdów są również ciekawe i cenne, a bardzo często owocują dalszą współpracą krajową i zagraniczną.
Sabbatical to ten rodzaj mobilności, który nie jest chyba szeroko dostępny w Polsce, a gdy nawet jest dostępny, to słabo wykorzystywany. Wynika to pewnie z niezrozumienia czynników wpływających na rozwój naukowy. Pamiętam przypadek z lat siedemdziesiątych z mojej uczelni (PW). Moja znajoma, adiunkt w naszym instytucie, wybrała się na kilka miesięcy na staż do jednej z uczelni łódzkich. Wzbudzało to uśmieszki politowania. Wyjazd do Stanów to była oczywiście nobilitacja, ale do łodzi?! Było to odbierane raczej jako coś degradującego. Kilka lat później ta osoba pojechała zresztą na staż również do Stanów, do przyzwoitej uczelni.
Podejrzewamy, że tego rodzaju podejście do staży krajowych nadal w Polsce funkcjonuje. Zupełnie niesłusznie. Nawet w innych polskich ośrodkach naukowych można poszerzyć swoje doświadczenie zawodowe i nauczyć się czegoś nowego, nawiązać kontakty owocujące przyszłymi projektami. Myślimy, że tego typu aktywność zawodowa jest niewykorzystywana, a szkoda. Taki staż krajowy w dobrej grupie naukowej niekoniecznie byłby czymś gorszym niż w niejednej uczelni amerykańskiej. Naszą wiarę w sens takich wyjazdów potwierdza własne doświadczenie, gdyż jeden z nas (WZM) spędził semestralny sabbatical w University of Queensland w Brisbane w Australii oraz dwa letnie staże naukowe, jeden w Norwegian University of Science and Technology w Trondheim w Norwegii, a drugi w Leichtmetallkompetenzzentrum (LKR) w Ranshofen w Austrii, który dzisiaj jest częścią instytutu badawczego Austrian Institute of Technology. Wyjazdy te przyczyniły się do rozwinięcia skrzydeł w ramach prowadzonej tematyki badawczej (technologie metali lekkich) oraz rozpoczęcia nowego kierunku badawczego w zakresie biomateriałów.
Mobilność w życiu akademickim w USA jest jego elementem, a nie dodatkiem ułatwiającym stały rozwój naukowy, inspirującym i ułatwiającym przekwalifikowanie się na nowe dziedziny badawcze. Poszukiwania nowych tematów wynikają tak z zainteresowań samych pracowników naukowych, jak i ze zmieniającego się zapotrzebowania rynku naukowo−przemysłowego. Nie wszystkie pomysły z zagranicy można czy warto kopiować w Polsce, ale mobilność, choćby krajowa, jest tym, co wydaje się nam elementem koniecznym do ożywienia życia naukowego (i dydaktycznego) krajowych uczelni.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.