W stronę jawności procedur

Krzysztof Schmidt-Szałowski


Polskie szkolnictwo wyższe, które nadal działa w systemie ukształtowanym głównie w okresie PRL, nie może sprostać potrzebom i aspiracjom rozwijającego się społeczeństwa. Duża część absolwentów naszych licznych uczelni nie otrzymuje takiego wykształcenia, które wzbogacając zasób wiedzy społeczeństwa stwarzałoby podstawę do intensywnego rozwoju kraju. Podstawowym błędem popełnianym przez wiele szkół wyższych, nie tylko w Polsce, jest to, że nie przywiązują dostatecznej wagi do swej podstawowej funkcji kształcenia i wychowywania młodzieży. Liczy się przede wszystkim liczba studentów, która zapewnia dochody uczelni. Mało uwagi zwraca się na wynik procesu dydaktycznego. A z reguły ilość nie idzie w parze z jakością. Trudno o dobrą jakość, gdy na jednego dydaktyka przypada tylu studentów, że tradycyjny kontakt między mistrzem i uczniem staje się fikcją. Wykładający profesor często nie ma nawet okazji poznać z bliska swoich studentów, gdyż powszechnie obowiązuje system egzaminów pisemnych, wymuszony przez liczbę zdających.

Przepisy naszych ustaw sankcjonują, a nawet wspierają tendencję do spychania działalności dydaktycznej uczelni na plan dalszy. Dobrze wiadomo na przykład, że za kilka artykułów, niekoniecznie odkrywczych, ale zamieszczonych w którymś z licznych czasopism zagranicznych, można bez problemu uzyskać habilitację. Natomiast nie przypominam sobie, żeby habilitacją obdarzono kogoś za nowo opracowany, oryginalny wykład prowadzony w uczelni, nowe ujęcie podręcznika lub za wybitne wyniki dydaktyczne. A przecież wkład pracy twórczej w przygotowanie takiego wykładu i podręcznika jest znacznie większy niż przy pisaniu kilku przeciętnych publikacji.

Organizacja studiów

Rozwiązanie problemu jakości kształcenia staje się realne dzięki wdrażaniu wskazań procesu bolońskiego, które dotyczą dwustopniowej (lub trójstopniowej) struktury studiów. Dwustopniowy tok studiów można łatwiej dostosować do potrzeb i możliwości kandydatów. Udostępniając studia wyższe dużej części populacji młodych ludzi trzeba mieć na uwadze, że wielu spośród nich nie jest dostatecznie przygotowanych do ukończenia studiów magisterskich (ogólnie – drugiego stopnia), które wymagają posiadania odpowiedniej sprawności, np. umiejętności rozumowania abstrakcyjnego. Te osoby mogą jednak z powodzeniem ukończyć studia I stopnia i uzyskać dyplom umożliwiający im podjęcie odpowiedniej pracy zawodowej. Jedynie ci studenci, którzy mają nie tylko chęci, lecz także odpowiednie zdolności, powinni podejmować studia II stopnia. Przy odpowiednio prowadzonym naborze i właściwej organizacji tych studiów będzie można zapewnić pożądany bezpośredni kontakt nauczycieli ze studentami, czego brakuje nam obecnie. Jest to szczególnie ważne na etapie przygotowywania pracy magisterskiej. Dzięki temu pozbędziemy się wynaturzeń, takich jak prowadzenie kilkudziesięciu prac magisterskich przez jednego pracownika uczelni, z wiadomymi skutkami.

Z kolei studia doktoranckie (czyli III stopnia) powinny być przeznaczone dla szczególnie uzdolnionej młodzieży o silnej motywacji do pracy twórczej. Nie mogą być przechowalnią tych, którzy nie potrafią znaleźć odpowiedniej pracy. Znaczna część absolwentów tych studiów powinna być zatrudniana w placówkach badawczych i w uczelniach. Zatem próg wstępny dla kandydatów na studia III stopnia powinien być odpowiednio wysoki. Nie wyklucza to oczywiście możliwości uzyskania doktoratu przez pracowników uczelni i placówek badawczych bez studiów doktoranckich, tylko na podstawie przedstawionej rozprawy.

Nauczyciele akademiccy

Podstawowym problemem naszych uczelni jest niedostateczna liczba nauczycieli akademickich, przy czym średni ich wiek ocenia się na ogół jako zbyt zaawansowany. Coraz rzadziej spotyka się obecnie wybitne indywidualności o uznanym autorytecie naukowym, których głównym miejscem pracy naukowej i dydaktycznej jest uczelnia krajowa. Ten niepokojący stan jest jeszcze w znacznym stopniu pozostałością polityki personalnej prowadzonej przez władze w okresie PRL. Polegała ona na przyspieszonych awansach pracowników manifestujących swoje poparcie dla partii rządzącej, a równocześnie na opóźnianiu lub wykluczaniu z awansu osób niepożądanych z powodów politycznych. Osiągnięcia naukowe i dydaktyczne miały w tych warunkach znaczenie drugorzędne. Skutki są nadal widoczne, a dotychczasowe, niezbyt konsekwentne próby uzdrowienia tej utrwalonej sytuacji nie przyniosły oczekiwanej poprawy.

W okresie szybkiego wzrostu ilościowego szkolnictwa wyższego w latach 90. powstały nowe problemy, spowodowane m.in. niedostosowaniem przepisów do nowej sytuacji. Ponieważ z liczbą zatrudnianych nauczycieli akademickich, przede wszystkim profesorów i doktorów habilitowanych, związane są uprawnienia jednostek uczelni do prowadzenia studiów na określonym poziomie, do nadawania stopni naukowych itd., bywało, że odpowiednio utytułowane osoby znajdowały zatrudnienie w kilku szkołach, które – obarczając je często symbolicznymi zadaniami – osiągały spełnienie formalnych wymagań. Tę praktykę ograniczyły nowe przepisy, jednak nadal niektóre osoby zatrudnione na stanowiskach nauczycieli akademickich nie mają dostatecznych kwalifikacji, będąc raczej „przyuczonymi do zawodu” (warto by poznać liczbę działaczy aparatu rządowego i partyjnego z czasów PRL, którzy po przemianie ustrojowej przekwalifikowali się na dydaktyków szkół wyższych). A przecież mamy obecnie wielu młodych, dobrze wykształconych doktorów, którzy z powodzeniem podjęliby pracę w uczelniach, gdyby im nie oferowano samych podrzędnych stanowisk (bo nie mają habilitacji). Nie znajdując w polskich uczelniach pracy odpowiadającej ich ambicjom, wyjeżdżają do krajów, gdzie uczelnie nie stosują takich formalnych barier albo podejmują inną działalność zawodową. Tak powstaje nieodwracalna strata wartościowej kadry, której brak odczuwają nasze uczelnie.

Co zatem stoi na przeszkodzie racjonalnemu rozwiązaniu tego problemu ku pożytkowi uczelni i kandydatów na nauczycieli akademickich? Przede wszystkim zagwarantowane ustawą uprawnienia osób z tytułem profesora lub stopniem doktora habilitowanego, będące czymś w rodzaju przywileju korporacyjnego. Jak wynika z toczącej się od lat dyskusji, to właśnie jest główną przyczyną oporu przeciwko włączeniu doktorów do pełnoprawnej grupy nauczycieli akademickich. Racjonalne rozwiązanie tej sprawy jest skutecznie odwlekane z roku na rok. A jednak krok ten musi być wreszcie zrobiony. Podstawowe zadanie, które trzeba rozwiązać, polega na tym, jak przeprowadzać w uczelniach nabór nowych pracowników, żeby trafiły tam właściwe osoby, które sprawdzą się jako naukowcy i dydaktycy. Warto w tym celu skorzystać z doświadczeń innych krajów.

Jeśli doktorat ma stanowić podstawę formalną, umożliwiającą obejmowanie wszystkich stanowisk akademickich, to powinien być rzetelnym świadectwem odpowiednich kwalifikacji. Obecny system prowadzenia przewodów doktorskich tego warunku nie spełnia, gdyż umożliwia prześlizgiwanie się osób o kwalifikacjach budzących poważne wątpliwości. Trzeba więc przede wszystkim dokonać istotnych zmian w procesie kształcenia i promowania doktorów. Drugim warunkiem, jaki musi być spełniony, jest prawidłowy tryb przeprowadzania konkursów na stanowiska nauczycieli akademickich. Musimy zerwać z dotychczasową praktyką, będącą często parodią postępowania konkursowego, i wprowadzić rzetelne, jawne konkursy rozstrzygane przez komisje złożone z neutralnych osób. Okolicznością znacznie ułatwiającą prawidłowe prowadzenie naboru nowych pracowników, jak również ich awansowanie, powinno być spełnienie trzeciego postulatu – pełnej jawności osiągnięć zawodowych, naukowych i dydaktycznych wszystkich czynnych nauczycieli akademickich. Byłaby to obiektywna miara, ułatwiająca rzetelną ocenę i dokonanie wyboru kandydata na stanowisko w uczelni.

Stopnie i tytuł

Często krytykowany niski poziom kwalifikacji znacznej części osób otrzymujących stopień naukowy doktora wynika nie tylko z tego, że do studiów doktoranckich dopuszcza się wielu kandydatów niedostatecznie przygotowanych, lecz także z niewłaściwego trybu prowadzenia przewodów doktorskich. Trzeba w tym miejscu zwrócić uwagę, że osoba pełniąca funkcję promotora jest na ogół osobiście zainteresowana pozytywnym zakończeniem przewodu w jak najkrótszym czasie (bo to pomnaża jej „dorobek”). Z kolei recenzenci często bywają skłonni do obniżania swoich wymagań przy ocenie rozprawy doktorskiej oraz kwalifikacji doktoranta, po to, żeby nie doprowadzić do negatywnego wyniku przewodu, gdyż stanowiłoby to plamę na szlaku kariery promotora.

Ten proces stopniowego obniżania poziomu doktoratów powinien być radykalnie przerwany. Zasadniczym zmianom muszą ulec procedury przewodów doktorskich. Organy prowadzące te przewody, w pełni samodzielne w tym zakresie, powinny podlegać kontroli zewnętrznej, prowadzonej przez Państwową Komisję Akredytacyjną w ramach rutynowego postępowania sprawdzającego działalność jednostek organizacyjnych uczelni. Istotne, powtarzające się uchybienia, polegające na obdarzaniu doktoratami osób o niedostatecznych kwalifikacjach, muszą powodować zawieszenie lub cofnięcie uprawnień do prowadzenia przewodów doktorskich w danej jednostce. Jednak głównym czynnikiem stymulującym wzrost poczucia odpowiedzialności w gronie osób aktywnych w przewodach doktorskich powinna być pełna jawność postępowania. Zarówno rozprawa doktorska, opinia promotora, jak i recenzje, a także ustosunkowanie się doktoranta do krytyki recenzentów, powinny być udostępnione publicznie, bez ograniczeń, w postaci elektronicznej. W ten sposób końcowy etap przewodu doktorskiego uzyska rzeczywiście charakter publicznej prezentacji osiągnięć naukowych doktoranta, tak jak tego wymaga dobra tradycja akademicka (obecne obrony mają często charakter uroczystości rodzinno−koleżeńskich). Osoby zainteresowane przedmiotem rozprawy powinny być dopuszczone do publicznej dyskusji, nie tylko na obronie, lecz także za pomocą Internetu.

W tym miejscu nasuwa się często dyskutowany problem habilitacji. Przy odpowiednim poziomie doktoratów oraz prawidłowej procedurze konkursowej na stanowiska nauczycieli akademickich, utrzymywanie stopnia doktora habilitowanego wydaje się zbędne. Podnosi się często, że obecne postępowanie habilitacyjne, w znacznej części niejawne, stawia habilitanta w sytuacji, w której o jego sprawie decyduje nieznane mu gremium, kierujące się niejawnymi kryteriami, a końcowy wynik tej procedury nie jest poparty żadnym uzasadnieniem merytorycznym. Trudno uznać to za zgodne z powszechnie akceptowanymi normami współżycia społecznego. Zamiast utrzymywania stopnia naukowego doktora habilitowanego, będącego reliktem z czasów PRL, przejętym z systemu sowieckiego („doktor nauk”), należałoby raczej powrócić do polskiej tradycji z okresu II Rzeczypospolitej, w której habilitacja oznaczała nadanie prawa do prowadzenia określonego wykładu w jednostce uczelni. W nowej wersji, habilitacją można by nazwać uwieńczenie wygranego konkursu na stanowisko profesora, w toku którego kandydat prezentuje swój dorobek naukowy i dydaktyczny i wygłasza publiczny wykład. Nie byłoby jednak błędem pozostawienie stopnia naukowego doktora habilitowanego dla uhonorowania osób, które chcą wykazać swoje wysokie kwalifikacje robiąc drugi doktorat.

Do rozstrzygnięcia dojrzała też sprawa tytułu naukowego profesora. Nawiązując do dawniejszej tradycji II Rzeczypospolitej, tytuł profesora nadawany np. przez prezydenta RP (może raczej „honorowego profesora”) należałoby pozostawić jako szczególne wyróżnienie, przyznawane osobom wybitnie zasłużonym dla nauki, o uznanym autorytecie. Natomiast sam termin „profesor” służy na ogół do określania stanowiska pracy w wyższej uczelni, wymagającego odpowiednio wysokich kwalifikacji i umiejętności prowadzenia pracy dydaktycznej. Tak też mogłoby być i u nas.

Zmiana mocno już zakorzenionego systemu funkcjonowania uczelni nie będzie łatwa. Warto w tym celu wykorzystać okres prac nad reformą prawa o szkolnictwie wyższym, opracować niezbędne przepisy, a następnie konsekwentnie wprowadzać je w życie.

Dr hab. Krzysztof Schmidt-Szałowski jest emerytowanym profesorem Politechniki Warszawskiej.