Po trzydziestu latach

Leszek Szaruga


Niemal trzydzieści lat temu, w połowie sierpnia 1980 roku, pojechałem z Tomkiem Jastrunem do Stoczni Gdańskiej, by zawieźć tam list z podpisami intelektualistów wzywających władze do podjęcia rozmów ze strajkującymi robotnikami. Mniej więcej w połowie drogi zorientowaliśmy się, że wjeżdżamy na teren jakby innego kraju: oflagowane dworce świadczyły o tym, że coś się zasadniczo zmienia. Póki jednak nie znaleźliśmy się na terenie stoczni, nie wiedzieliśmy, że owe zmiany mają aż tak wielki wymiar.

Nie chcę jednak pisać o samym strajku i panującej wówczas w stoczni atmosferze – na ten temat pisano wówczas mnóstwo i gdyby zebrać te wszystkie reportaże w zbiorczym tomie, powstałby interesujący dokument tamtego czasu. Mnie wszakże zajmuje wspomnienie innego rodzaju. Oprowadzał mnie wówczas po stoczni mój przyjaciel, poeta Antek Pawlak, dziś rzecznik prasowy prezydenta Gdańska. W miarę oddalania się od sali BHP, gdzie gromadzili się, dyskutowali i obradowali delegaci z całej Polski, wkraczaliśmy w obszar spokoju i ciszy, w krajobraz znieruchomiałych dźwigów. Jedynym dźwiękiem ową ciszę zakłócającym był plusk fal o nabrzeże. W pewnej chwili Antek przystanął, zatoczył ręką łuk wokół nas i powiedział: – Jeszcze parę miesięcy i wszystko to porośnie mchem.

Przypomniała mi się ta scena podczas lektury zamieszczonego w „Polityce” wywiadu z Alanem Weismanem, autorem przetłumaczonej na kilkadziesiąt języków książki Świat bez nas, piewcy niepowtarzalnego piękna naszej Puszczy Białowieskiej, o której powiada, że jest to „integralna część waszego dziedzictwa, które jest także dziedzictwem wszystkich istot ludzkich, emanującym niezwykłym pięknem i nasyconym wartościami duchowymi”. Ten sam badacz w roku 1993 pojechał na Ukrainę, by sprawdzić, co się dzieje na obszarach wyludnionych po katastrofie w Czarnobylu: „Gdy przyjechałem na miejsce, zaskoczyła mnie siła przyrody – mimo silnego skażenia radioaktywnego natura odzyskała tereny opuszczone przez ludzi. Poradziła sobie z tym tak doskonale, że dziś obszary czarnobylskie charakteryzują się największą bioróżnorodnością na Ukrainie”.

Dotyczy to zresztą nie tylko tych terenów. Niedawno oglądałem w telewizji interesujący film pokazujący rewelacyjny ekosystem, jaki powstał wzdłuż przecinającej przed ćwierćwieczem cały kontynent żelaznej kurtyny. Na tych „obszarach niczyich”, oddalonych od wielkich ośrodków przemysłowych i nienaruszonych po wojnie działalnością człowieka (jeśli nie liczyć min rozmieszczonych na pasie ziemi, oddzielającym oba państwa niemieckie), przetrwały unikalne już gatunki roślin, zaś niektóre ptaki i zwierzątka, niemające szans przetrwania gdzie indziej, znalazły tu przyjazne środowisko. Niedługo potem oglądałem z zapartym tchem głośny film dokumentalny Bartka Konopki Królik po berlińsku, relacjonujący życie tych zwierząt na pasie tworzącym mur oddzielający przez kilkadziesiąt lat zachodnią od wschodniej strefy obecnej stolicy Niemiec: tu także nieobecność człowieka sprzyjała naturze. Podobnych obszarów jest na planecie więcej. Opowiadając o swych doświadczeniach, Weisman wspomina jeszcze jeden z nich: „Źródłem inspiracji, obok Czarnobyla, była m.in. strefa zdemilitaryzowana na Półwyspie Koreańskim, gdzie ziemię niczyją opanowała przyroda, tworząc niezwykle dziki i niepowtarzalny ekosystem bez ludzi”. Zapewne można by znaleźć więcej takich terenów, gdzie natura odzyskuje utracone panowanie.

Szkoda jedynie, że takie terytoria powstają przede wszystkim za sprawą konfliktów lub katastrof. Puszcza Białowieska jest tu zjawiskiem wyjątkowym, choć można przypuszczać, że gdyby nie leżała na obszarach przygranicznych, też zostałaby mocno przetrzebiona. Nie jest jednak zjawiskiem odosobnionym. Może uda się zrealizować projekt nadodrzańskiego rezerwatu, który powstał za sprawą dość solidnie umocnionej granicy między peerelią a enerdówkiem. Gdy kilka lat temu, wraz z koleżankami i kolegami płynęliśmy statkiem po Odrze w towarzystwie pisarzy holenderskich i niemieckich, z obu brzegów rzeki wystawały pourywane przęsła mostów, które przed wojną owe brzegi łączyły, tworząc nieistniejące już dzisiaj szlaki komunikacyjne. Mam nadzieję, że tych mostów już odbudowywać nie będziemy i powstaną drogi omijające teren powstałego za sprawą politycznych nieszczęść rezerwatu przyrody.

Nie jestem fanatycznie przywiązany do haseł ruchów ekologicznych i mam nadzieję, że wizja Antka Pawlaka, w której teren Stoczni Gdańskiej odzyskiwany byłby przez naturę, nie spełni się, choć wątpię, by przemysł stoczniowy mógł się podźwignąć na poziom sprzed dziesięcioleci, zaś jeśli się podźwignie, to w nowej, dziś jeszcze nieznanej, szacie technologicznej. Wydaje mi się jednak, że warto w Polsce uczynić wszystko, co możliwe, by ocalić te obszary nieskażonej obecnością człowieka natury, jakie nam jeszcze pozostały. Choćby tylko dla samej przyjemności ich podziwiania, mimo że można przecież wyobrazić sobie również ich racjonalne wykorzystanie dla rozwoju, przynoszącej niemałe zyski turystyki.