Jak świat widzi polskie uczelnie?

Stefan Jackowski, Magdalena Krawczyk, Paweł Opala


Na początku listopada 2009 Instytut Szkolnictwa Wyższego Uniwersytetu Shanghai Jiao Tong ogłosił po raz siódmy ranking pozycji naukowej światowych uczelni. Ocenie chińskich analityków podlega ponad tysiąc placówek z całego świata, a wyniki około połowy z nich są publikowane. Kryteria oceny uwzględniają wybitne osiągnięcia kadry naukowej i absolwentów oraz wolumen produkcji naukowej, a także – w stosunku do części uczelni – produktywność kadry. Liczba punktów przypisywanych poszczególnym szkołom wyższym to procent wyniku najlepszej uczelni w danej kategorii. Pierwsza setka ogłaszana jest w kolejności wynikającej z osiąganych wskaźników, w ramach kolejnych czterech setek obowiązuje kolejność alfabetyczna, co jest uzasadnione niewielkimi różnicami w liczbie punktów.

Szanghajskie kryteria

Na pierwszym miejscu, zresztą nieprzerwanie od początku chińskiej klasyfikacji w 2003 r., znajduje się Uniwersytet Harvarda w Bostonie. Pozostałe miejsca na podium również przypadły uczelniom z USA: drugie Uniwersytetowi Stanforda z Kalifornii, a trzecie Uniwersytetowi Kalifornijskiemu w Berkeley. Od początku istnienia rankingu w pierwszej dziesiątce zawsze znajdowało się osiem słynnych wszechnic z USA i dwie z Wielkiej Brytanii (Oxford i Cambridge). Dopiero na pozycji dwudziestej znalazła się pierwsza uczelnia spoza tego duetu USA – Uniwersytet Tokijski. W pierwszej setce aż 55 pozycji zajmują uczelnie amerykańskie. Druga pod tym względem Wielka Brytania może pochwalić się 11 szkołami, trzecia – Japonia (ex aequo z Niemcami) – pięcioma.

Wśród 501 sklasyfikowanych placówek jako region w rankingu prym wiedzie jednak Europa, reprezentowana przez 208 uczelni, w tym 194 z krajów Unii Europejskiej. Wśród krajów UE miejsca w pierwszej pięćsetce mają wszystkie kraje „starej” Unii oraz cztery przyłączone do Wspólnoty w 2004 r. – Polska, Czechy, Węgry i Słowenia. Niekwestionowanymi liderami pod względem liczebności placówek w rankingu są Wielka Brytania oraz Niemcy z 40 uczelniami w pięćsetce, kolejne miejsca w tym zakresie zajęły Francja z 23 oraz Włochy z 21 uczelniami. Warto też podkreślić wysoką pozycję Holandii, reprezentowaną przez 12 szkół, ale z tego aż 9 w dwóch pierwszych setkach zestawienia. Wśród krajów europejskich spoza UE szczególną uwagę zwraca Szwajcaria reprezentowana aż przez 8 uczelni, w tym 3 w pierwszej setce oraz Rosja, którą w całym rankingu szanghajskim reprezentują zaledwie 2, w tym Państwowy Uniwersytet Moskiewski w pierwszej setce.

Z czterech krajów Europy Środkowo−Wschodniej w pięćsetce znalazło się sześć uniwersytetów: liderem regionu jest Uniwersytet Karola w Pradze, lokujący się trzeciej setce. Poza nim w rankingu znalazły się: Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet im. L. Eötvösa w Budapeszcie i Uniwersytet w Szegedzie w czwartej setce oraz – w piątej – Uniwersytet w Lublanie. Ponieważ instytut szanghajski podaje liczby punktów zdobyte przez wszystkie uczelnie w poszczególnych kategoriach, można na tej podstawie obliczyć łączny wynik każdej z nich. Warto zwrócić uwagę, że obecnie cztery placówki środkowoeuropejskie zajmują bardzo zbliżone lokaty, chociaż każda w wyniku odmiennych trendów.

O ile w 2003 i 2005 roku Polskę w rankingu reprezentowały trzy uczelnie: UJ, UW oraz Uniwersytet Wrocławski, to od 2006 r. pozostały już tylko dwie pierwsze. Choć jeszcze kilka lat temu UW wyprzedzał UJ o ponad 50 pozycji, w najnowszym rankingu UW i UJ zajęły bardzo zbliżone miejsca.

Krytycy zestawienia szanghajskiego często podnoszą, że uwzględnia ono kryteria nieosiągalne dla polskich uczelni: liczbę laureatów nagrody Nobla albo najczęściej cytowanych autorów (w Polsce mamy dwóch). Ale nawet pomijając te kryteria i analizując wyłącznie dorobek publikacyjny, dochodzimy do podobnych wniosków, co w przypadku łącznych wyników: polskie uczelnie nie liczą się na świecie, a co więcej, oddalają się zarówno od liderów rankingu, jak i wielu mniej prestiżowych uczelni, w tym choćby od Uniwersytetu Karola, który mozolnie pnie się w górę.

Inne rankingi

Poza Instytutem Szkolnictwa Wyższego Uniwersytetu Shanghai Jiao Tong istnieją oczywiście inne instytucje oceniające uczelnie i dorobek naukowy poszczególnych krajów.

Na uniwersytecie w Leiden (Holandia), w Centre for Science and Technology Studies (CWTS), zestawia się tzw. ranking Leiden. Opiera się on wyłącznie na kryteriach bibliometrycznych, czyli opisuje jedynie produkcję naukową. Najsłynniejszy (i najbardziej łaskawy dla Polski) jest tzw. ranking zielony, którego metodologia, zdaniem twórców, ogranicza preferencje dla nauk medycznych (gdzie jest najwięcej cytowań) i ścisłych. Wśród tysiąca uczelni o największym (i najlepszym) dorobku na świecie jest 5 polskich – UW w drugiej setce, a Politechnika Warszawska, UJ, UWr i Politechnika Wrocławska w trzeciej setce.

Warto zwrócić uwagę, na której bazie bibliograficznej opierają się zestawienia bibliometryczne – w wypadku rankingów szanghajskiego i Leiden jest to baza Thomson Web of Science (lepiej znana w Polsce jako tzw. lista filadelfijska – od ISI, Institute of Scientific Information w Filadelfii, przejętego przez firmę Thomson w 2004 roku). Opisane poniżej SCImago używa innej renomowanej bazy – Scopus (utworzonej przez firmę Elservier w 2004 roku). Obecnie rosnącym w siłę konkurentem tych dwóch jest Google Scholar (także od 2004 roku). Scopus i Google Scholar, w porównaniu z bazą Thomsona, uwzględniają znacznie więcej czasopism nieanglojęzycznych.

Zgodnie z danymi międzynarodowego rankingu liczby publikacji naukowych, ogłaszanego w portalu SCImago Journal & Country Rank, w 2007 r. autorzy afiliowani w polskich instytucjach ogłosili ok. 20 tys. publikacji naukowych, prawie dwa razy więcej niż 11 lat wcześniej. Mimo to, w tym okresie Polska spadła w rankingu z 16. na 20. pozycję. Wynikało to z faktu, że w tym samym okresie w innych krajach wzrost liczby publikacji był jeszcze większy: w Tajwanie i Brazylii z 10 do 30 tys., w Korei Południowej z podobnego poziomu do ponad 40 tys., a w Turcji z zaledwie 5 tys. do ponad 22 tys. Na szczególną uwagę w tym zakresie zasługują Chiny, gdzie w latach 1996−2007 liczba publikacji naukowych wzrosła z około 27 do prawie 200 tys., czyli ponad siedmiokrotnie! Trzeba podkreślić, że relatywnie wysoka pozycja Polski w rankingu jest raczej związana z liczbą ludności niż efektywnością – duży kraj jest bowiem w stanie publikować więcej.

Bardziej wymierną miarą efektów działalności naukowej podawaną przez SCImago jest średnia liczba cytowań jednej publikacji – im częściej prace są cytowane przez innych, tym są wyżej punktowane (w podobny sposób wyszukiwarka internetowa Google ocenia „jakość” stron internetowych). Pod względem tej miary Polska znajduje się w ogonie Unii Europejskiej – w ostatnich 5 latach plasuje się między 20. a 25. pozycją w grupie 27 krajów UE. Gorzej od Polski wypadają najczęściej Litwa, Słowacja, Rumunia i Bułgaria.

Ważnym aspektem działalności badawczej, często uwzględnianym w międzynarodowych zestawieniach, jest zakres współpracy uczelni z przedsiębiorstwami. Także i tu nie mamy powodów do zadowolenia. Według najnowszego Global Competitiveness Report, wydawanego przez Światowe Forum Ekonomiczne (World Economic Forum), porównującego szeroko rozumianą konkurencyjność poszczególnych państw, ocena współpracy uczelni z biznesem daje Polsce zaledwie 76, pozycję wśród 133 przebadanych krajów. Podobne oceny uzyskały np. Zambia oraz Kazachstan.

Niska ocena instytucjonalnej współpracy uczelni z przemysłem może mieć swoje źródła nie tylko w faktycznej separacji tych sektorów, ale także w dopuszczaniu przez uczelnie do praktycznie nieograniczonego podejmowania dodatkowego zatrudniania przez pracowników. Jest to praktyka bardzo rzadko spotykana za granicą. Według szacunków Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, ok. 40 proc. profesorów pracuje etatowo w więcej niż jednym miejscu pracy, z tego dwie piąte – poza uczelniami. Nikt nie jest w stanie oszacować liczby umów zlecenia, o dzieło i innych. W takich warunkach przedsiębiorstwom bardziej opłaca się bezpośrednio „wynająć” pracownika naukowego, niż angażować środki we współpracę z uczelnią. Zwłaszcza że wynajęty pracownik nadal może, często bez ograniczeń i bez dodatkowych kosztów dla firmy, korzystać z infrastruktury oraz logo swego głównego pracodawcy.

Wspomnijmy jeszcze o kilku rankingach odnoszących się do poszczególnych uczelni. Konkurencyjny chiński ranking osiągnięć badawczych uczelni ogłasza Komisja Ewaluacji i Akredytacji Tajwanu: według kryteriów bibliometrycznych, stosowanych w tym rankingu, UW i UJ znajdują się w czwartej setce.

W rankingu obecności uczelni w sieci – Webometrics – najwyżej notowana Polska uczelnia – UW – zajęła 293. pozycję. Zapewne pozycje polskich uczelni pogarsza brak dbałości o nazwy domen, co powoduje, że często odwiedzane adresy internetowe, należące do uczelni, nie są z nią skojarzone.

Niewiele lepiej wyglądamy w rankingach dziedzinowych. Nawet w naszych najsilniejszych dziedzinach matematyczno−przyrodniczych żadna polska uczelnia nie mieści się w pierwszej setce wykazu szanghajskiego (tylko pierwsza setka jest publikowana), a w rejestrze tajwańskim w zakresie nauk matematyczno−przyrodniczych UW można znaleźć dopiero na 184., a UJ na 287. pozycji. Na 288. lokacie w zakresie nauk inżynieryjnych pojawia się PW. Pozytywne sygnały dotyczące polskiej działalności naukowej w niektórych dziedzinach przynoszą natomiast oceny dokonywane przez niemieckie Centrum Rozwoju Szkolnictwa Wyższego, a publikowane przez „Die Zeit”. Polskie uczelnie pojawiają się w specjalistycznej ewaluacji CHE−Exellence dotyczącej zaawansowanych programów (graduate) nauk matematyczno−przyrodniczych. CHE przyznaje medale w różnych kategoriach, dotyczących działalności badawczej (publikacje, cytowania itp.). Liderem polskiej stawki jest UW, który może się pochwalić w dziedzinie fizyki złotym medalem zarówno za publikacje, jak i cytowania, a w dziedzinie matematyki złotym medalem za publikacje i brązowym za cytowania. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza i UWr otrzymały srebrny medal za publikacje z chemii, a UJ z fizyki.

Istnieją oczywiście rankingi oparte na kryteriach innych niż badawcze, które dominują w zestawieniach opisanych powyżej, jednak te są najbardziej znane, a uczelnie chętnie chlubią się pozycją w nich osiągniętą. Liczą się także kompleksowe rankingi branżowe, które łączą kryteria akademickie, profesjonalne i infrastrukturalne – np. ranking europejskich szkół biznesu „Financial Times”, w którym 57. pozycję ma Szkoła Główna Handlowa (2008). SGH zajęła też 23. miejsce w rankingu (2008). W 2009 roku Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Koźmińskiego zajęła 36. miejsce w rankingu FT programów w dziedzinie zarządzania.

Gorzka prawda

Słabe wyniki polskich uczelni w większości globalnych rankingów nie wynikają przede wszystkim, jak próbuje się to często przedstawiać, z niepoprawnej i faworyzującej niektóre kraje metodologii, lecz ze strukturalnych problemów naszego szkolnictwa wyższego. Polskie uczelnie reprezentują na ogół wąskie spektrum dyscyplin, są kadłubowe w porównaniu z uczelniami amerykańskimi, a także wieloma europejskimi. Takie dziedziny jak medycyna, nauki rolnicze, a nawet techniczne, wchodzą na świecie w skład wielkich uniwersytetów i wnoszą wkład do ich notowań, podczas gdy u nas często są wydzielone w odrębne szkoły. W przypadku UJ w rankingu szanghajskim widoczny jest pozytywny efekt uwzględniania dorobku Collegium Medicum. Kuleje też produkcja naukowa: nauczyciele akademiccy, szczególnie w dziedzinach, w których rozwinęły się odpłatne studia, nie mają ani czasu, ani bodźców do rozwijania działalności badawczej. Chałtury dydaktyczne przynoszą o wiele łatwiejsze korzyści niż praca naukowa. Ta atmosfera przenosi się na całe uczelnie – łatwe zarobki w dydaktyce powodują frustrację nisko wynagradzanych badaczy. Do wyników zewnętrznych ocen nie przywiązuje się wagi, nie podejmuje starań, żeby podnieść pozycję polskich uczelni.

Inaczej jest w innych krajach. Rola zewnętrznej ewaluacji uczelni, w tym rankingów, wzrasta. Z inicjatywy UNESCO i Instytutu Polityki Szkolnictwa Wyższego w Waszyngtonie powstała Międzynarodowa Grupa Ekspercka ds. Rankingów, która zajmuje się zasadami zapewniającymi wysoką jakość i stosowanie modelowych rozwiązań w rankingach wyższych uczelni (tzw. berlińskie zasady dotyczące rankingów szkół wyższych). IREG traktuje rankingi jako narzędzie promowania jakości, stanowiące uzupełnienie akredytacji publicznych i niezależnych. W zarządzie są dwaj Polacy: przewodniczący dr Jan Sadlak i wiceprzewodniczący Waldemar Siwiński, prezes Fundacji Edukacyjnej „Perspektywy”. Kolejna konferencja poświęcona rankingom uczelni odbędzie się w 2010 r. w Berlinie.

Można oczywiście twierdzić, że rankingi nie mają praktycznego znaczenia i że nie musimy się nimi specjalnie przejmować. To jednak nieprawda, gdyż słabe szkolnictwo wyższe oznacza niską ocenę kraju także w oczach potencjalnych inwestorów, a na ignorowanie ich opinii nas nie stać. Jak ważna jest jakość szkolnictwa wyższego dla oceny potencjału kraju wskazuje przykład przytoczonego wcześniej Global Competitiveness Report: połowa końcowej oceny danej gospodarki zależy od miar dotyczących innowacyjności, w tym jakości instytucji naukowych, współpracy uczelni z sektorem przedsiębiorstw itp., zaś blisko jedna piąta od jakości dydaktyki na poziomie wyższym. Poprawę notowań naszych uczelni w globalnych rankingach powinniśmy więc zacząć traktować jako cel ważny nie tylko dla szkolnictwa wyższego, ale dla całej gospodarki.

Prof. dr hab. Stefan Jackowski, matematyk, pracuje w Instytucie Matematyki na Wydziale Matematyki, Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego. Pełni funkcje prezesa Polskiego Towarzystwa Matematycznego.
Mgr Magdalena Krawczyk, socjolog, doktorantka w Instytucie Studiów Społecznych UW.
Mgr Paweł Opala, konsultant w Ernst&Young w Zespole Strategii Ekonomicznej.
Autorzy są członkami Zespołu E&Y i IBnGR opracowującego Strategię szkolnictwa wyższego w Polsce do 2020 roku.