Duży może więcej

Andrzej Kocikowski


Przyczynek do kwestii akademickich mitów polskich

Jesienią 2008 r. Główny Urząd Statystyczny RP opublikował dokument Szkoły wyższe i ich finanse w 2007 r. Na stronie 244 znajdziemy Tabelę 2. Wydatki publiczne na szkolnictwo wyższe w Polsce w latach 1995−2007. Zsumowanie danych w kolumnie „wydatki” prowadzi do następującego wyniku: 82 mld 937 mln. Uwzględnienie wydatków z roku 2008 i 2009 – przyjmijmy arbitralnie (dla równego rachunku) kwotę 17 mld 063 mln – pozwala stwierdzić, że w ciągu ostatnich 15 lat szkolnictwo wyższe RP kosztowało podatników przynajmniej 100 mld złotych (słownie: sto miliardów złotych). Trzeba od razu powiedzieć, iż lwią część tych pieniędzy zużył krajowy system edukacji wyższej.

Należy zadać pytanie, czy pieniądze te wydano sensownie w każdym z możliwych aspektów? Czy w wymiarze ekonomicznym uzyskaliśmy zakładane korzyści? Czy nasza gospodarka zdobyła nowe i znaczące rynki zbytu na to wszystko, co produkować może nowoczesna gospodarka zasilana zdobyczami rodzimej nauki, zatrudniająca miliony osób z wyższym wykształceniem? Czy do Polski napłynęły kapitały z tych gałęzi, które na świecie uznaje się za wiodące w dziedzinie nowych i najnowszych technologii? Czy eksport opracowanych przez naszych naukowców technologii (ogólniej – szeroko rozumianej wiedzy naukowej, w tym patentów i rezultatów tzw. badań podstawowych) przyniósł krajowi jakiekolwiek korzyści?

Poważne rezultaty

Na początku listopada 2009 r. odbyła się w Szanghaju trzecia już międzynarodowa konferencja (International Conference on World−Class Universities) organizowana przez uniwersytet Jiao Tong, który szerszej publiczności znany jest z przygotowywanych od 6 lat list rankingowych światowych uniwersytetów (szkół wyższych). Przedmiotowa lista – zwana często szanghajską – przygotowywana jest od 2003 r. Ocenianych jest (obecnie) około 1000 szkół wyższych z całego świata, a lista 500 najlepszych publikowana jest każdego roku w sieci; dostępne są tam też wykazy z lat poprzednich. Metodologia i kryteria sporządzania rankingu opisane są w witrynie ARWU. Nie widać żadnych powodów, dla których jedno i drugie mogłoby zostać zakwestionowane, zatem rezultaty pracy tej instytucji (lista i inne wykazy) należy uznać za ważne (co najmniej poważne).

Lista 500 najlepszych szkół wyższych na świecie w 2009 roku zdominowana jest przez USA – 152 jednostki. Dalej – wymieńmy tylko najbardziej liczące się kraje: Kanada (22 jednostki), Francja (23 jednostki), Niemcy (40 jednostek), Wielka Brytania (40 jednostek), Szwecja i Hiszpania (po 11 jednostek), Włochy (21 jednostek), Chiny (18 jednostek – nie licząc Hong−Kongu i Tajwanu), Australia (17 jednostek), Japonia (31 jednostek). Jako ciekawostki wymieńmy jeszcze Nową Zelandię (5 jednostek), Południową Koreę (9 jednostek), Tajwan (7 jednostek), Hong−Kong (5 jednostek), Finlandię (5 jednostek), Szwajcarię (8 jednostek). W wykazie 2009 znajdziemy też 2 (słownie: dwie) polskie szkoły wyższe: Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski. W roku 2003 i 2005 znaleźć tam można było jeszcze Uniwersytet Wrocławski. Miejsca niższe niż Polska zajmują: Indie, Chile, Portugalia, Iran, Arabia Saudyjska, Słowenia, Turcja.

W pierwszej setce najlepszych szkół wyższych na świecie 2009 (klasyfikacja ogólna – Performance in Academic Ranking of World Universities) znajdziemy 55 uczelni amerykańskich (USA), 11 brytyjskich, 5 japońskich, 5 niemieckich, 4 kanadyjskie, 3 szwajcarskie, 3 francuskie, 3 szwedzkie, 3 australijskie, 2 duńskie, 2 holenderskie, 1 izraelską, 1 norweską, 1 fińską, 1 rosyjską. W drugiej setce wykazu znajdziemy kolejnych 36 uczelni z USA, 12 brytyjskich, 9 niemieckich, 7 holenderskich, 4 belgijskie, 4 japońskie, 4 włoskie, 4 francuskie, 3 szwajcarskie, 3 izraelskie, 3 australijskie, 2 kanadyjskie, 1 szwedzką, 1 tajwańską, 1 singapurską, 1 brazylijską, 1 meksykańską, 1 południowokoreańską, 1 duńską, 1 hiszpańską, 1 argentyńską. Oba polskie uniwersytety znalazły swoje miejsce w czwartej setce: UJ – 326 pozycja, UW – 397.

Polska nieobecność

Poza wymienionym wyżej Performance in Academic Ranking of World Universities publikowane są dwa dodatkowe wykazy, mianowicie Performance in Academic Ranking of World Universities by Broad Subject Fields oraz Performance in Academic Ranking of World Universities by Subject Fields. W pierwszym z nich ustala się pozycję jednostki uwzględniając osiągnięcia w: Natural Sciences and Mathematics (SCI), Engineering/Technology and Computer Sciences (ENG), Life and Agriculture Sciences (LIFE), Clinical Medicine and Pharmacy (MED), Social Sciences (SOC). Wykaz drugi (z klasy szczegółowych) ustala pozycję jednostki uwzględniając jej osiągnięcia w: Mathematics, Physics, Chemistry, Computer Science, Economics/Business. Ze stu jednostek ujętych w rankingu SCI, 54 pozycje zajmują uczelnie z USA, resztę dzielą między siebie Japonia, Szwajcaria, Wielka Brytania, Francja, Kanada, Australia, Niemcy, Holandia, Izrael, Dania, Włochy, Szwecja, Tajwan, Singapur, Korea Południowa.

W rankingu ENG – 43 pozycje zajmują Amerykanie, 8 – Brytyjczycy, 5 – Kanadyjczycy, 5 – Japończycy, 4 – Chińczycy, 4 – Tajwańczycy, 3 – Holendrzy, 3 – Szwedzi, 3 – Izraelczycy, 3 – Hong Kong, 3 – Australijczycy, 3 – Koreańczycy, 2 – Szwajcarzy, 2 – Hindusi, 2 – Belgowie, 2 – Singapurczycy. Reszta miejsc należy do: Francji, Włoch, Niemiec, Danii.

Rankingi LIFE, MED i SOC wyglądają podobnie: USA – 58, 55, 70; Wielka Brytania – 10, 11, 11; Japonia – 3, 2, 0; Kanada – 5, 5, 8; Holandia – 2, 4, 4; Australia – 4, 3, 1 etc., etc. Polskie uczelnie nieobecne.

Performance in Academic Ranking of World Universities by Subject Fields powiela w istocie siatkę obu wcześniejszych wykazów. I tak w Mathematics, Physics, Chemistry, Computer Science, Economics/Business USA zajmują odpowiednio – 55, 48, 45, 54, 68 (miejsc); Wielka Brytania – 7, 10, 9, 5, 9; Kanada – 3, 5, 5, 6, 8; Niemcy – 6, 7, 8, 1, 2; Chiny – 3, 1, 4, 11, 1; Japonia – 3, 7, 7, 1, 0; Francja – 9, 4, 1, 0, 2; Izrael – 3, 3, 3, 5, 2; Holandia – 1, 3, 4, 4, 4; Włochy – 3, 4, 2, 1, 0; Szwajcaria – 2, 3, 2, 2, 0; Australia – 2, 2, 3, 0, 0; Szwecja – 0, 3, 2, 1, 1; Hiszpania – 1, 1, 3, 1, 0; Dania – 1, 1, 1, 1, 1; Singapur – 1, 0, 0, 2, 1; Belgia – 0, 0, 0, 1, 1; Indie – 0, 0, 1, 1, 0; Korea Południowa – 0, 1, 0, 1, 0; Finlandia – 0, 1, 0, 0, 0; Grecja – 0, 0, 0, 1, 0; Norwegia – 0, 0, 0, 1, 0; Rosja – 1, 0, 0, 0, 0. Polskie uczelnie nie weszły do żadnego wykazu.

Niedowierzanie i sprzeciw

W mijającym półroczu w kilku krajach Europy hucznie świętowano 20−lecie rozkucia się z upokarzających pęt porządku pojałtańskiego i zwycięstwa nowego (starego) ładu politycznego. Także my, nad ukochaną Wisłą, po raz kolejny cieszyliśmy się z powrotu do cywilizowanego świata, z ponownego zespolenia się z kulturą północnoatlantycką – tak wielce zasłużoną dla ogólnocywilizacyjnego rozwoju planety. W tym samym czasie, w znacznym oddaleniu od nadwiślańskich fajerwerków i hałaśliwych, okolicznościowych wiwatów przygotowywano kolejny Academic Ranking of World Universities. I wtedy okazało się, że świat, do którego tak bardzo pragnęliśmy niegdyś należeć i do którego od 20 już lat należymy, dokonał oceny naszych dokonań intelektualnych, i że jej wyniki są dla nas bardzo niekorzystne. Oto duży kraj europejski, czyli Polska, posiada zaledwie 2 szkoły wyższe zajmujące bardzo dalekie miejsca na liście pięciuset najlepszych uczelni świata. Ponadto w żadnej z nich nie odnotowano jakichkolwiek liczących się rezultatów w kluczowych dla nauki światowej dyscyplinach i polach badawczych. Powstaje pytanie, jak to się stać mogło, jak do tego doszło? Jak to możliwe, że 100−miliardowa inwestycja ostatnich 15 lat skutkuje tak mizernymi rezultatami?

Za zrozumiały uznać należy odruch niedowierzania i sprzeciwu: to niemożliwe! W odległym Szanghaju nie bardzo wiedzą o naszych sukcesach naukowych, nie poinformowano ich, nie otrzymali na czas należytej informacji etc. Wynik rankingu to zwyczajna pomyłka – nieporozumienie. Kiedy już ochłoniemy, gdy wysapiemy swoją złość i niedowierzanie, możemy się zastanowić, czy istnieje jakiś poważny powód, dla którego zaprezentowane wcześniej dane mogłyby być istotnie niekompletne, nieprawdziwe lub/i zmanipulowane. Czy powtarzający się od 6 lat rezultat nie odzwierciedla aby rzeczywistej kondycji nauki polskiej, co wyrazić można jakże prostą frazą: „nie ma nas tam (lista szanghajska), bo nic ważnego nie robimy i nie zrobiliśmy”?

Gdzie jest prawda? Czy istotnie, jak pragnie tego umysłowość przeciętna, leży sobie spokojnie gdzieś pośrodku?

Niepoprawni admiratorzy nadwiślańskiej doskonałości mogą z przekonaniem oświadczać, że w jednej przynajmniej sprawie uzyskano wyniki ponadprzeciętne: w swej niemalże 20−letniej historii system edukacji wyższej RP wyprodukował 4−milionową armię posiadaczy dyplomu akademickiego. Przyznać trzeba, że w wymiarze liczbowym jest to wynik imponujący, lecz nie wolno nie zapytać, czy osiągnięcie to – np. w wymiarze jakościowym – wolne jest od wszelkich wad? Czy rzeczywiście polskie uniwersytety i pozostałe szkoły wyższe „produkują” absolwentów na poziomie światowym – przynajmniej europejskim?

Hmm. Zastanówmy się przez chwilę. Jeden z wielu przesądów funkcjonujących w środowisku akademickim głosi, że jakość kształcenia na poziomie wyższym w prosty sposób zależy od jakości prowadzonych badań naukowych. Uwzględniając wymagania stawiane przez umysłowość przeciętną powiedzieć można, że wysoki poziom wykształcenia wyższego uzyskuje się w takiej szkole, gdzie na wysokim poziomie prowadzone się badania naukowe. Jeśli zatem uznamy ważność rankingu szanghajskiego, wtedy musimy przyjąć tezę, iż system edukacji wyższej RP kształci studentów na wyjątkowo kiepskim poziomie.

Pojawia się pytanie, czy można odrzucić lub zignorować ranking szanghajski? Pewnie można, ale trzeba się wówczas zastanowić, co zrobimy, gdy świat – w każdym razie ta jego część, która przedmiotowe wyniki przyjmuje z pokorą i ze zrozumieniem (jako oczywiste) – naszego odrzucenia (zignorowania) nie zaakceptuje. Co zrobimy, gdy pojawią się negatywne oceny takiej postawy, a jedna z najoględniej wyrażonych opinii zawierać będzie stwierdzenia, że mianowicie świat szanuje nasze subiektywne przekonanie o ważności prowadzonych w Polsce badań, lecz zainteresowany jest innymi badaniami?

Miejsca wybrane

Rozwój gospodarki światowej marginalizuje znaczenie gospodarek narodowych. Ciągle jeszcze narodowe terytoria geograficzne zdominowane zostają przez globalny organizm gospodarczy, który funkcjonuje wedle jakościowo nowych standardów. System ten potrzebuje też nowych jakościowo form wytwarzania wiedzy.

Pisałem już przy innej okazji: „W gospodarce towarowo−pieniężnej, zwłaszcza na dzisiejszym etapie jej rozwoju, wiedzę można wytworzyć w taki sam (w istocie) sposób, jak większość innych, zaawansowanych technicznie i technologicznie produktów. Angażuje się środki finansowe (wartość kapitałową) – niekiedy znaczne – w budowę i wyposażenie laboratoriów naukowych, zatrudnia się uczonych, specjalistów i po jakimś czasie – tak jest w każdym normalnie prowadzonym biznesie – uzyskujemy produkt, jakieś rozwiązanie techniczno−technologiczne, nową technologię, nowe materiały i surowce do produkcji, rośliny, chemikalia etc.; niekiedy produktem jest tylko »czysta teoria«. Sprzedajemy go zamawiającemu, jeśli taki był, lub oferujemy do sprzedaży na rynku towarowo−pieniężnym jak każdy innym towar (...)”.

Ranking szanghajski zdaje się być najbardziej spektakularnym, namacalnym, choć pośrednim „dowodem” na to, że globalny proces wytwarzania wiedzy zdominowany jest przez kapitał kontrolowany przez ludzi i instytucje państwowe pomieszczone na wybranych terytoriach geograficznych (głównie USA, część Europy, część Azji). Fakt ten uzasadnia przekonanie, co analizuję i staram się pokazać we wspomnianym tekście, że dzisiejszy (współczesny) społeczny podział pracy „nominuje”, jeśli tak wolno powiedzieć, niektóre tylko zbiorowości i wybrane terytoria jako miejsca wytwarzania wiedzy o fundamentalnym znaczeniu dla kontrolujących globalny proces gospodarczy, wiedzy, od której zależy oczekiwany wskaźnik reprodukcji globalnej wartości kapitałowej. Właściwie wszystko wskazuje na to, że terytorium geograficzne RP i funkcjonująca tu zinstytucjonalizowana nauka akademicka nie znajdują się w zasięgu wzroku grona „nominowanych”. Taki stan rzeczy musi determinować i zapewne determinuje interesujące stany rzeczy.

Dokument o nazwie Wydatki budżetu państwa na rok 2009. Zestawienie zbiorcze według działów, opublikowany w sieci na początku roku kalendarzowego 2009, zawiera zapis podsumowujący plan na 2009 ogółem, gdzie znajdziemy wynik 321 221 112 (w tys. zł). Można założyć, że pierwotny plan budżetu państwa przewidywał wydatki w wysokości 321 mld zł (trzysta dwadzieścia jeden miliardów).

W pracy o tytule Koniec człowieka Francis Fukuyama podaje, że „Amerykański przemysł biotechnologiczny wydał w 2000 roku niemal 11 miliardów dolarów na badania naukowe. Przemysł ten od 1993 roku podwoił swoje rozmiary i obecnie zatrudnia ponad 150 tysięcy ludzi”. Z oficjalnych biuletynów Microsoftu dowiadujemy się, że od wielu lat firma ta wydaje każdego roku na badania 6 mld dolarów. Luźne szacunki budowane na podstawie oficjalnych, ujawnianych w sieci deklaracji jednostek naukowo−badawczych, uniwersytetów czy – ogólniej mówiąc – „przemysłów” wytwarzania wiedzy w USA pozwalają z przekonaniem oświadczać, że wydatki tego sektora gospodarki przekraczają wszystkie wydatki budżetu państwa RP, czyli kwotę circa 100 mld dolarów rocznie.

Pojawia się pytanie, czy możliwe jest, czy w ogóle ma sens porównywanie takiego potencjału naukowego z jakimkolwiek innym – także z polskim?

Doc. dr hab. Andrzej Kocikowski, filozof nauki, pracuje w Zakładzie Etyki Gospodarczej Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.