Mandat czy nominacja?
Prof. Ryszard Tadeusiewicz przedstawił w artykule Krok do przodu i dwa wstecz („FA” nr 7−8/2009) swój pogląd na temat ewolucji zarządzania nauką polską w ostatnim dwudziestoleciu. W pełni się zgadzam z główną tezą autora, że powołanie Komitetu Badań Naukowych było najważniejszym osiągnięciem organizacyjnym w obszarze nauki i że KBN wprowadził rewolucyjne zmiany na lepsze w zarządzaniu nauką. Powołany w demokratycznych wyborach KBN miał mandat środowiska naukowego, a wprowadzenie elementu konkurencji w finansowaniu badań naukowych cieszyło się poparciem najwartościowszej części tego środowiska. Zgadzam się też z tezą, że likwidacja KBN i wprowadzenie na jego miejsce Rady Nauki było krokiem wstecz. Uważam natomiast, że prof. Tadeusiewicz niesłusznie wiąże upadek znaczenia RN z tym, że tylko jej część jest powoływana w wyniku wyborów, a reszta jest mianowana przez ministra. Jak pisze w ostatnim akapicie: „tylko ci nieliczni wybrani przez środowiska naukowe członkowie Rady Nauki poczuwają się do odpowiedzialności przed tymi, którzy ich wybrali i starają się działać w imieniu i dla dobra środowiska naukowego. Pozostali czują się głównie zobowiązani do lojalności wobec ministra i są wyrazicielami jego wizji polityki naukowej Polski”.
Słaba pozycja
Jest to teza nieprawdziwa i krzywdząca dla mianowanych przez ministra członków Rady Nauki. I ci, i tamci czują się przedstawicielami środowiska naukowego i bronią jego interesu wobec władz resortu. Spośród członków obecnego Komitetu Polityki Naukowej i Naukowo−Technicznej większość stanowią byli członkowie KBN lub Rady Nauki poprzedniej kadencji, przy czym kilkoro z nich pełniło funkcję przewodniczącego zespołu, jedna osoba była wiceprzewodniczącą KBN, a jedna przewodniczącym wybieranej Komisji Badań na Rzecz Rozwoju Nauki Rady Nauki. Trudno przypuszczać, by ci uczeni, mający silną, trwałą pozycję naukową, byli skłonni zamienić swój wysoki autorytet środowiskowy na chwilową, lojalną służbę ministrowi. Można dodać, że wielu członków poprzedniej Komisji Badań na Rzecz Rozwoju Gospodarki zostało w obecnej kadencji wybranych do Komisji Badań na Rzecz Rozwoju Nauki, co wskazuje, że ich autorytet i popularność wśród naukowców wzrosły podczas ich działania w Radzie Nauki. Żaden z organów Rady Nauki nie jest i nigdy nie był wynajętym przez ministra zespołem doradców.
Słabość Rady Nauki w stosunku do KBN ma bardziej fundamentalny charakter. Zanim KBN podjął jakąkolwiek decyzję, oczekiwał pełnej informacji w rozpatrywanej sprawie i odpowiedzi na wszelkie pytania z nią związane. Dlatego na posiedzeniach komitetu obecni byli ministrowie i dyrektorzy departamentów, przy czym musieli być dobrze przygotowani do przedstawienia i omówienia każdego rozpatrywanego dokumentu. Nieusatysfakcjonowany odpowiedziami KBN odkładał podjęcie decyzji do czasu uzyskania odpowiednich wyjaśnień. Dyskusje miały zwykle szeroki charakter i często padały w nich krytyczne uwagi na temat funkcjonowania aparatu urzędniczego, wskazywały na konieczność zmian legislacyjnych, wnikały w strukturę budżetu czy odnosiły się do kierunków działania kierownictwa resortu. Natomiast zadaniem organu doradczego jest wyrażenie opinii w ściśle określonej sprawie. Minister może opinię wziąć pod uwagę w całości, częściowo lub ją zupełnie zignorować.
Warto się zapoznać z opiniami Komitetu Polityki Naukowej i Naukowo−Technicznej, które są publikowane na stronicach MNiSW (w zakładce „Rada Nauki”). Wiele z nich jest zdecydowanie krytycznych wobec propozycji i dokumentów przedstawianych przez ministra do zaopiniowania. Tym bardziej, jeżeli organ RN wypowiada się z własnej inicjatywy (niepytany) w innych sprawach dotyczących środowiska naukowego, jego wypowiedzi i uwagi mogą w ogóle nie być brane pod uwagę. Byleby spełniony został ustawowy zapis o obowiązku zwrócenia się o opinię do KPNiNT. Przykładem takiego pozornego działania było zwrócenie się kierownictwa resortu do KPNiNT o zaopiniowanie budżetu już po podpisaniu go przez prezydenta. W krótkiej opinii komitet uznał, że zgłaszanie jakichkolwiek uwag w tym momencie nie ma sensu. A zatem, jak widać, problemem jest bardzo słaba pozycja rady w stosunku do ministra i nawet gdyby była wybierana w całości, nic by się znacząco nie zmieniło.
Demokracja to kontrola
Problem „wybierana reprezentacja versus mianowany organ” dotyczy nie tylko obecnej Rady Nauki, lecz ma znacznie szerszy aspekt i dlatego wart jest bardziej generalnej dyskusji. W projekcie ustawy o Narodowym Centrum Nauki, Rada Centrum ma być mianowana przez ministra, przy czym kandydatów do niej ma przedstawiać kilkuosobowy Zespół Identyfikacyjny, też powoływany przez ministra. Zdaniem wielu krytyków, jest to rozwiązanie niedemokratyczne i nadmiernie podporządkowujące radę ministrowi. Ich zdaniem, rada powinna pochodzić, przynajmniej w części, z demokratycznych wyborów.
Czy zaproponowana procedura jest rzeczywiście niedemokratyczna i niebezpieczna? Nie podzielam tego zdania. Demokracja nie ogranicza się do wyborów. Demokracja polega przede wszystkim na pełnej kontroli społecznej poczynań władzy. Wybory per se wcale nie gwarantują wyłonienia najwłaściwszych osób do wykonywania określonych zadań. Już nie będę się odwoływał do oklepanego przykładu niektórych parlamentarzystów, ale krytyczne uwagi na temat wyborów wygłasza też prof. Tadeusiewicz. We wspomnianym wyżej artykule napisał wiele gorzkich uwag na temat degeneracji wyborów w późnym KBN. Istotnie, wprawdzie nie wszędzie, ale w wielu dyscyplinach naukowych wystąpiła taka degeneracja. Również w procesie opiniowania przez Radę Nauki założeń do projektu ustawy o szkolnictwie wyższym prof. Tadeusiewicz poddał miażdżącej krytyce proces wybierania członków Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego.
Z drugiej strony, w agencjach finansujących badania w krajach rozwiniętych ciała odpowiadające Radzie Centrum są nominowane przez władze, a kandydaci wyłaniani przez bardziej czy mniej sformalizowane konsultacje środowiskowe. W przypadku NCN Zespół Identyfikacyjny ma się składać z najwybitniejszych uczonych o światowym dorobku naukowym i wysokim autorytecie w środowisku naukowym. Czy tacy ludzie zaryzykują całym swym dorobkiem życiowym, by wskazać do rady osoby uległe wobec ministra? Oczywiście, powie ktoś, nie zaryzykują, ale czy minister wybierze takie właśnie wybitne osobowości? Tu właśnie zadziała kontrola społeczna. Po powołaniu Zespołu Identyfikacyjnego można będzie krytycznie ocenić decyzję ministra i, w razie potrzeby, zorganizować odpowiednią akcję protestacyjną. Natomiast dobry zespół zadba, by kandydatów do rady wyłonić w trybie konsultacji z odpowiednimi środowiskami i organizacjami naukowymi oraz by były to osoby kompetentne i najlepiej predestynowane do pełnienia zadań związanych z jej funkcjonowaniem.
Argument psychologiczny
Niektórzy krytycy zwracają uwagę, że proponowany system jest niestabilny w tym sensie, że przy rozsądnym ministrze będzie działał poprawnie, ale przy złym, niekompetentnym stanie się podatny na korupcję. Przez pewien czas modne było straszenie w dyskusjach na temat nauki Andrzejem Lepperem, jako potencjalnym ministrem nauki. Straszak ten przywołuje też prof. Tadeusiewicz. Można na to odpowiedzieć następująco: teoretycznie istnieje taka groźba, zresztą (jeżeli Leppera potraktować jako symbol pewnego typu polityka) nie tylko w Polsce, ale w każdym kraju demokratycznym, gdzie konieczne są czasem różne koalicje do rządzenia krajem. Tym niemniej, zamiast teoretyzować, warto się odwołać do praktyki. Nigdy jeszcze w Polsce ministrem do spraw nauki nie był ktoś pokroju Leppera. Nawet w PRL to się nie zdarzyło. Nie znam również innego demokratycznego kraju, gdzie nastąpiłaby taka katastrofa. Powód jest prosty: środowiska naukowe mają wystarczająco dużo możliwości zablokowania skandalicznej decyzji personalnej. Nie ma zatem powodu zakładać czegoś, co się nie zdarzy.
Jest jeszcze jeden, psychologiczny argument za wprowadzeniem wyborów do Rady NCN. Wielu uczonym odgórne mianowanie wciąż silnie kojarzy się z PRL i dyktaturą. Wolą wybory, przy całej ułomności tego mechanizmu. Jest to, moim zdaniem, jedyny argument, którego nie powinno się ignorować. Z drugiej strony wydaje się, że demokracja na tyle okrzepła w Polsce, iż mechanizmy sprawdzone w innych krajach, a nieoparte na wyborach bezpośrednich, powinny zostać zaakceptowane również w naszym kraju.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.