Trzysta tysięcy gitar nam gra
W opisywanym miesiąc wcześniej konkursie Narodowego Centrum Badań i Rozwoju na „utworzenie uniwersalnej, otwartej, repozytoryjnej platformy hostingowej i komunikacyjnej do sieciowych zasobów wiedzy dla nauki, edukacji i otwartego społeczeństwa wiedzy” znajduje się kilka odniesień do istniejących polskich bibliotek cyfrowych. Nie ma w nim już natomiast wyrażanych wprost wezwań do budowania „zasobów cyfrowych” humanistyki, jakie pojawiały się w czasie pracy i dyskusji nad warunkami konkursu. Zasoby cyfrowe dla humanistyki, co by to właściwie mogło oznaczać?
Kupowanie czasopism elektronicznych i zarządzanie nimi to problem, w którym podział na dyscypliny nie jest istotny – poza oczywistą istotnością faktu, że czasopisma humanistyczne są tańsze. Wydaje się jednak, że tutaj chodziło o coś innego, mianowicie o materiały źródłowe, one bowiem stanowią większość dokumentów (nazywanych publikacjami), dostępnych w bibliotekach cyfrowych obsługiwanych przez oprogramowanie dLibra. Jeśli się uda, będziemy więc mieć w Internecie – raczej bez opłat, choć ogłoszenie konkursowe tego nie przesądza – tradycyjne dokumenty pisane i ikonograficzne, które stanowią specjalność bibliotek cyfrowych, na równi z dokumentacją rozmów, wywiadów, spektakli i instalacji oraz nagraniami muzycznymi i filmowymi, czyli materiałem, którego było tam na razie bardzo mało, ale który humaniści zapewne wykorzystają skwapliwie w swoich badaniach. Jeśli, rzecz jasna, dowiedzą się o istnieniu serwisu. Bo z tym bywa różnie, a głosy, że przecież materiału z Internetu niepodobna zacytować, słyszał każdy stary bibliotekarz. I mogą to sobie nie być głosy dominujące, ale spójrzmyż, że jest problem, skoro w zbiorach Federacji Bibliotek Cyfrowych będzie trzystutysięczny obiekt, nim ten tekst się ukaże, a lawiny cytowań jakoś nie widać. Potoczne obserwacje zdają się podsuwać diagnozę, że z ucyfrowionych źródeł historycznych korzystają w Polsce hobbyści i kompulsywni klikacze, a nie autorzy prac naukowych. Diagnozę tę zdają się wspierać wypowiedzi tych humanistów, którzy dostrzegają sens internetowego wtórnika, ale nie widzą powodów, by zabiegać o włączenie go w bibliotekę jako narzędzie kontroli jakości, agregacji i wyszukiwania.
Trzysta tysięcy, jak w piosence Karin Stanek? No, w bibliotekach cyfrowych Libry liczono jako jednostki pojedyncze pocztówki, co trochę rozdęło statystykę, ale są jednak również dokumenty obszerne i niewyeksploatowane, niekiedy nieznane bibliotekom, a do digitalizacji przyniesione przez właścicieli. Są ważniejsze dzieła z klasyki literackiej i przyrodniczej. Są i śmieszne luki. Kontynuując o strategiach etnologów („FA” 1/2009, s. 50): gdzie są „Materyały Antropologiczno−Archeologiczne i Etnograficzne” AU (1896−1919)? Gdzie warszawska „Wisła. Miesięcznik geograficzno−etnograficzny” (1887−1905 i jeszcze kilka numerów w późniejszych latach)? Gdzie „Lud. Organ Towarzystwa Ludoznawczego we Lwowie” (1895−1918 i potem druga seria)? I nagle (w kolekcjach Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej) pojawia się „Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej”, AU 1877−1895. Dobre i to, ale jaka w tym logika? Gdyby istniało w Polsce jakieś stowarzyszenie naukowe, jakiś Klub Pickwicka zajmujący się etnologią, jakiś komitet czy akademia odpowiedniego znawstwa, na pewno by usiedli i wygotowali kompletną listę tytułów do priorytetowej digitalizacji.
Ale w zbiorach bibliotek cyfrowych są również czasopisma naukowe bieżące – wszędzie tam, gdzie wydawca cyfrowy dogadał się z miejscowym wydawnictwem uczelnianym i z autorami, i republikuje takie czy inne zeszyty, które bez tego obiegałyby raczej na zasadzie sibi et amicis, czyli trzydziestu sprzedanych egzemplarzy. Tylko że na całym świecie takie właśnie wydawnictwa byłyby dostępne w repozytorium naukowym centralnym lub uczelnianym albo na komercyjnej platformie czasopism elektronicznych. Nikt by tego nie zmieszał z materiałami źródłowymi, występującymi pod szyldem „dziedzictwa kultury”. Taka np. Europeana (ponad 4,6 mln jednostek, wersja wciąż prototypowa) to instalacja do przeglądania i oglądania raczej niż do czytania i studiowania; filmy, koncerty, pierwsze strony starych druków, które aż się proszą o pełny wtórnik… Francja−elegancja, w Polsce traktowana z czcią, jako wzorzec przedsięwzięcia cyfrowego. I nagle widać, że może tych dwóch światów wcale nie ma potrzeby mieszać: niech czasopisma naukowe zajmą jedną platformę – jeśli mowa o czasopismach polskich, to trzeba by ją dopiero stworzyć – a pamiątki, źródła, szlachetne starocie i szpargały – drugą. Czyta się codziennie, bada się rzadziej, przerzucanie się od jednego do drugiego serwisu nie będzie problemem. Czy tak właśnie życzy sobie NCBiR? Obawiamy się, że nie, a ogólnikowo sformułowane cele konkursu nasuwają obawę, że oferenci wykażą się maestrią na niwie tylko informatycznej, bo taki przede wszystkim wymiar ma projekt polegający na scalaniu za wszelką cenę niespójnego materiału. To znaczy niespójności funkcjonalne pozostaną i przejdą, tu nie będzie mistrzów ani krytyków. Nade wszystko zaś powstanie wielka instytucja o nieprawdopodobnych wewnętrznych kosztach transakcyjnych. Trzeba będzie dopiero następnego konkursu, żeby ją podzielić.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.