Niesmak pozostał

Waldemar Tłokiński


Dziennikarska prowokacja, zrealizowana w „Gazecie Wyborczej” przez młode osoby z rocznika, kiedy myśli się i ocenia świat poprzez stereotypy (bo przecie nie przez doświadczenie, którego nie zdążyło się jeszcze zdobyć), nie budzi uśmiechu. Z wielu powodów.

Po pierwsze, nierzetelność dziennikarska, kładąca się cieniem na wiarygodność mediów. Autorzy prowokacji napisali w podtytule: „największe oszustwo w polskim szkolnictwie wyższym”. Drodzy młodzi dziennikarze, oszustwo – zgoda, ale w Waszym artykule, a nie w szkolnictwie wyższym. Fikcyjna uczelnia nie daje magistra (jak piszecie), a jedynie przyrzeka. To coś zupełnie innego. Po przyrzeczeniach przed Panem Bogiem i urzędnikiem USC w krótkim czasie 60 proc. małżeństw się rozpada, i co w tym oryginalnego? Poczekać należałoby na finał, który interesował chętnych, nie zaś radować się lepem przyrzeczeń. Następnie, pół tysiąca zgłoszeń – skąd pewność, że to sami kandydaci? Znam osoby z mego środowiska, szczerze zaniepokojone treścią anonsów, które weszły na stronę, by sprawdzić, o co chodzi.

Po drugie, autorzy prowokacji stwierdzili, że jej celem jest, „by pokazać, jaką fikcją są studia wyższe w Polsce”. Takie stwierdzenie nawet na dowcip się nie nadaje. A koledzy dziennikarze coś sami studiowali? Czegoś się nauczyli? Jakieś dyplomy odebrali? To jak to jest z tą rzetelnością studiów wyższych w Polsce? Jak można posługiwać się takimi skrótami w stosunku do czytelnika niekoniecznie obeznanego z materią szkolnictwa wyższego.

Po trzecie, autorzy prowokacji wymyślili nazwę „Akademia” jako najczęściej używaną przez uczelnie humanistyczne, co nie jest prawdą. Należy wiedzieć, że nazwa „akademia” przynależy wyłącznie do uczelni posiadających uprawnienia doktorskie, i nie ma to nic wspólnego z profilem humanistycznym.

Po czwarte, autorzy stwierdzają, że „przepisy mówią o 9 semestrach”, po których można się ubiegać o tytuł magistra. W systemie bolońskim, który od dobrych paru lat realizowany jest w polskim szkolnictwie wyższym, magisterium uzyskuje się w 2 lata (z tym, że po licencjacie). Hasło „magisterium w 2 lata” samo w sobie nie powinno budzić niepokoju, jeśli nie jest obarczone dodatkowymi warunkami. W tym zakresie społeczeństwo jest już wystarczająco wyedukowane.

Jak więc wytłumaczyć, że zgłosili się chętni? No cóż, zgodnie z krzywą Gaussa, zawsze znajdzie się odsetek osób niemogących sprostać standardom uczciwości wobec siebie i innych. I tacy się znaleźli. Czy jest to przypadłość wyłącznie polska? Wątpię.

Omawiana prowokacja szybko jednak skończyłaby się skandalem, co słusznie przeczuwali jej autorzy, po kilku dniach się ujawniając. Poza kandydatami na podjęcie studiów zainteresowanie wykazali też nauczyciele akademiccy. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że szybko zorientowaliby się, iż takiej uczelni nie ma i nie ma też podstaw prawnych do jej działania. Wykazali daleko idącą niefrasobliwość w pozyskiwaniu istotnych informacji, jednak bez żadnych w praktyce konsekwencji (poza stratą złudzeń o dodatkowych pieniądzach).

Brak odpowiedzialności wykazały też media, oferujące swoją współpracę (nie za darmo) w informowaniu społeczeństwa o możliwości szybkiego studiowania. W efekcie, nieszczęściem pozorowanym podzielić się muszą wszyscy aktorzy tej tragifarsy, co pokazuje jedynie margines zasięgu społecznego.

Dla pełnego obrazu winienem bardzo wyraźnie powiedzieć: środowisko uczelni zawodowych, głównie niepublicznych, nie dało się na takie plewy nabrać. W czasie obrad VII Zgromadzenia Plenarnego (Szczecin, 19−20 października) rektorzy w głosowaniu jednomyślnie upoważnili Prezydium KRZaSP do złożenia w prokuraturze zawiadomienia o podejrzeniu działań nielegalnych, choć już wtedy nie mieli wątpliwości, że jest to prowokacja. Powiadomieniu przeszkodziło ujawnienie się autorów prowokacji.

Sprawa się wyjaśniła, ale niesmak pozostał. Kto właściwie miałby być adresatem ostrza prowokacji (z jej wszystkimi znaczącymi niedoróbkami)? Uczelnie sumiennie realizujące swoje zadania statutowe? Resort nauki i szkolnictwa wyższego pilnujący dopełniania się prawnych zasad poprzez działania PKA i własny nadzór? Część społeczeństwa traktująca odpowiedzialnie i z szacunkiem wyższą edukację? Czy może hipostazowany system szkolnictwa wyższego, reformujący się i otwierający na podnoszenie jakości kształcenia?

Z cytowanych treści wypowiedzi osób chętnych do szybkiej nauki wyziera społeczna bezradność w gonieniu własnych życiowych zaległości, w próbach przekształcania swego wizerunku, w naiwnym zaufaniu do unowocześniających się metod kształcenia i mediów – wyroczni prawdy, w niewiedzy o mechanizmach studiowania, w pokusie pójścia tym razem krótszą drogą (dyplom z gorszą wiedzą). Jednak nie zapominajmy, że taki eksperyment pozostałby i tak w sferze wirtualnej, bo wszyscy bardzo szybko przejrzeliby na oczy, jak to się stało z podjęciem działań ukrócających nielegalne praktyki akademii z Łodzi. W sumie otrzymaliśmy satyryczne dzieło, którego treść jest tak dalece metaforycznie zniekształcona, że nie ma z czego ani śmiać się, ani płakać.