Gierowscy. Cz. 2 Na nowym pograniczu

Magdalena Bajer


Wrocławska formacja

Urodził się we Wrocławiu, gdzie ojciec wykładał historię XVII wieku i pisał książki uzyskując kolejne stopnie naukowe oraz czyniąc zadość zapotrzebowaniu przybyszów z innych ziem Rzeczypospolitej na wiedzę o nowej, małej ojczyźnie.

Kilkunastoletni Krzysztof, pasjonując się fotografią, towarzyszył ojcu w wyprawach, gdy ten zbierał materiały do Historii Śląska i Historii Wrocławia. Poznał te burzliwe i zawikłane dzieje, których nigdy nie zdołałam zgłębić mimo powtarzanego mojemu pokoleniu w różnych miejscach i przy różnych okazjach sloganu: „Byliśmy, jesteśmy, będziemy”.

Na Oporowie (willowa dzielnica Wrocławia) mieszkało wielu profesorów uniwersytetu. Zbierali się często w domu państwa Gierowskich. Rozmowom o bieżącej sytuacji, o polityce, historii i o książkach przysłuchiwał się dorastający syn i rozważał, czy nie zostać historykiem, jak jego najbliższy sąsiad i do dzisiaj przyjaciel, prof. Marek Czapliński, również syn wybitnego badacza przeszłości. Myślał też o historii sztuki, a miał stryja malarza i profesora ASP.

„Kompleksem inteligenta” nazywa świadomość łatwiejszego startu z racji dorastania w inteligenckim domu, godząc się z moją uwagą, że ten kompleks można złagodzić większymi względem siebie wymaganiami.

Akademickiej kariery spodziewał się raczej po siostrze, zawsze wzorowej uczennicy, która studiowała fizykę i była przez całe życie zawodowe nauczycielką.

Mój rozmówca wybrał prawo i skończył te studia po marcu ‘68, zdając sobie sprawę, że uzyskanie aplikacji i znalezienie pracy będzie wymagało ustępstw ideologicznych lub wręcz politycznych. Wtedy ojciec doradził – i sfinansował – drugie studia, co w tamtych czasach nie było łatwe.

Wybór psychologiiprof. Krzysztof Gierowski uzasadnia tak: – Mniej więcej wiedziałem, jak funkcjonuje wymiar sprawiedliwości i zawsze mi brakowało czegoś, co byłoby szerszym psychologicznym kontekstem tego funkcjonowania. Wiedzy o tym, dlaczego jedni ludzie są bardziej skłonni do naruszania prawa niż inni... Moje postanowienie studiowania psychologii było zdecydowanie bardziej dojrzałe i też byłem zdecydowanie lepszym studentem. Dostałem dyplom z wyróżnieniem.  Było to już po przeniesieniu się rodziny z powrotem do Krakowa. Asystentury odmówił mu ówczesny rektor UJ, argumentując: „Dość Gierowskich na uniwersytecie” (wcześniej etat asystenta uzyskała siostra).

Być może stało się to jednym z powodów zajęcia się psychologią sądową, w której to dziedzinie mój rozmówca ma wielki dorobek (ponad 300 prac). Po niemal dwu latach pracy w Instytucie Ekspertyz Sądowych otrzymał zaproszenie (i etat) od szefa Kliniki Psychiatrycznej, wówczas Akademii Medycznej, gdzie pracuje od 1975 do dzisiaj. Tu rozmawialiśmy o rodzinnej tradycji, o tendencjach rozwojowych współczesnej nauki i o zadaniach inteligencji.

Obszary poznania i potrzeb

W moim dziennikarskim żywocie niejednokrotnie powracał wątek pogranicza dyscyplin badawczych, które stawało się w ostatnich dziesięcioleciach szczególnie płodne intelektualnie. Prof. Gierowski junior jest upostaciowaniem tego przekonania. Ujmuje to krótko: – Karierę akademicką robiłem niejako przy okazji czegoś, co było nabywaniem praktycznych umiejętności stosowania psychologii w medycynie. Doktorat mam z prawa (1977), habilitację z psychologii (1990), jestem profesorem nauk medycznych (2002). Na gruncie medycyny jest to możliwe chyba tylko w psychiatrii.

Myślę, że w indywidualnym losie było to zdeterminowane humanistyczną tradycją oraz atmosferą domu rodzinnego, ale także obecnym w nich poczuciem powinności szerszych niż osiąganie stopni akademickich i czerpanie stąd satysfakcji, jakkolwiek to, jak o swojej pracy mówi pan profesor, wskazuje, że tych ostatnich ma niemało, tyle że dostarcza ich sama materia badań naukowych i praktyki klinicznej.

Czyniąc przerwę w biograficznej relacji zapytałam o to, co jest dzisiaj głównym problemem i źródłem podstawowych pytań psychologii sadowej. W opinii prof. Gierowskiego, kara pozbawienia wolności (mój rozmówca zaproponował skupienie się na prawie karnym) jest „najmniej udanym pomysłem” rozwiązywania kwestii naruszania obowiązujących przepisów i zagrożenia ze strony ludzi, którzy to czynią. Z perspektywy psychologii naprawczej lepsze jest stwarzanie sytuacji, w jakich tacy ludzie ujawnią gotowość zrekompensowania wyrządzonej krzywdy czy szkody. W polskim systemie są środki po temu, jednak prawnicy rzadko po nie sięgają. Należy tu m.in. mediacja ciesząca się ostatnio rosnącym uznaniem w wielu krajach.

Domeną psychiatrii sądowej, którą głównie zajmuje się mój rozmówca, jest leczenie osób popełniających przestępstwa w stanie albo z powodu choroby psychicznej, czemu musi towarzyszyć zabezpieczenie społeczeństwa przed tym rodzajem przestępstw. Niedawną dyskusję o rozwiązywaniu problemu przestępstw na tle seksualnym profesor ocenia nisko, przywołując swoje doświadczenia z okresu, kiedy kierował Zakładem Patologii Społecznej i z młodszymi współpracownikami jeździł do Niemiec i Holandii, poznając tamtejsze rozwiązania terapeutyczne w zakresie psychiatrii sądowej. Niewiele z nich udało się wprowadzić w Polsce, zwłaszcza gdy chodzi o przestępstwa na tle seksualnym.

Moje przeświadczenie laika, że w psychiatrii sądowej (chyba w psychiatrii w ogóle) wciąż jest wiele zagadnień nierozwiązanych, których rozwiązania potrzebuje praktyka społeczna, potwierdził prof. Gierowski, konstatując: – Mamy do czynienia z pewnym continuum między tym, co jest normą, a tym, co jest już patologią. Kontrowersje naukowe na ten temat bywają niezwykle interesujące, ale w systemie prawnym musi być określenie normy. Jednocześnie musi istnieć stopniowanie poczytalności sprawcy, uznanie stanu, kiedy jego możliwości rozpoznania czynu i skutków nie są całkowicie zniesione, ale są ograniczone. W wielu krajach dla takich osób opracowuje się złożone interdyscyplinarne programy terapeutyczne. Pan profesor tęskni za takimi u nas i ma nadzieję, że będzie mógł nad nimi pracować. Tymczasem opiekuje się dwoma swoimi doktorantami, którzy, jedyni w Polsce, prowadzą od pięciu lat terapię przestępców seksualnych w jednym z zakładów karnych. Ich badania są pionierskie, na wyniki przyjdzie poczekać, ale mogą się okazać bardzo cenne i dla wiedzy psychologicznej, psychiatrycznej i do modyfikacji prawa.

Dalej służba

Syn mojego rozmówcy, wnuk wielkiego historyka, Piotr, zaczął studiować prawo. Być może pod wpływem ojca, być może mniej czy bardziej świadomie liczył się z wejściem na jakieś nowe pogranicze nauk. Pan profesor powiada, że Piotr zawsze dobrze pisał i swoje teksty do dzisiaj daje mu do pierwszej lektury oraz korekty. Po roku jednak młody człowiek zaczął się zastanawiać, czy przenieść się na polonistykę, czy na filologię czeską. Wybrał tę drugą, a po magisterium dostał się na studia doktoranckie i na asystenturę u prof. Jacka Balucha. Trzecie pokolenie Gierowskich w UJ. Gdy złożył gotową pracę doktorską, ojciec przypomniał o ponawianej wielekroć prośbie, by opracował i wydał pamiętniki oraz listy prababki z czasów wojny bolszewickiej, gdy była sanitariuszką i poznała przyszłego męża. Zadanie rodzinne i historyczne naturalną rzeczy koleją przypada humaniście, potomkowi badacza, który poznając dawne dzieje korzystał z domowych archiwów.

Słuchając o tym weryfikowałam kolejny raz swoje pojęcia o etosie polskich inteligentów, przede wszystkim to, że głównym składnikiem tego zasobu cech, do których inteligenci wciąż się przyznają, jest poczucie, że powinni służyć społeczeństwu w jego aktualnych potrzebach – tym, do czego przygotowało ich domowe wychowanie i zdobyte wykształcenie. Nie zawsze tak określają swoje działanie, niekoniecznie je wyróżniają spośród wielu rozmaitych zatrudnień, traktując jak oczywisty składnik własnej kondycji.

Józef Gierowski senior za pierwsze zadanie uznał obronę wolności akademickich w czasach, gdy były zagrożone i kierował uniwersytetem, choć milsza mu była praca w bibliotece i przy biurku nad dawnymi dziejami Polski – równie zresztą potrzebna. Podwajał trud, a nie dzielił między te dwa rodzaje służby. Wnuk żyje w innych czasach, kiedy mniej trzeba bronić, więcej wysiłku wkładać we wzajemne poznanie narodów, w przenikanie kultur, uświadamianie, co już wspólne, a co trzeba wspólnym uczynić.

Prof. Krzysztofa Gierowskiego, który jest i humanistą, i przyrodnikiem, i badaczem, i praktykiem, zapytałam, jak widzi obecną kondycję i aktualne oraz przyszłe zadania inteligencji. Powiedział, że musimy (całe społeczeństwo) trochę ochłonąć z łapczywego „najadania się” nowymi możliwościami, jakich byliśmy długo pozbawieni. To już się dzieje, choć powoli. Nie przestało obowiązywać troszczenie się o autonomię uniwersytetów i całej sfery nauki, jakkolwiek nie grozi im wprost opresja czynników zewnętrznych, ale uleganie wpływom rozmaitych grup interesów. Niepokojąca jest relacja między rosnącą liczbą studentów a obniżającą się w związku z tym jakością kształcenia. Wciąż nie weszła do świadomości, także części inteligencji, zgoda na to, że istnieją lepsze i gorsze szkoły wyższe, że jest to stan pożądany, który powinien powodować staranie o najlepsze warunki dla najlepszych.

Zdaniem prawnika, psychologa i psychiatry, poczuwającego się do dziedzicznych inteligenckich zobowiązań, demokratyczne państwo powinno bardziej dbać o całą sferę kultury, której nauka jest częścią. Nie jest to, jak myślę, jedynie (uzasadniony) lament – pan profesor dysponuje konkretnymi przykładami i ścisłymi danymi z tego rozległego pogranicza, na jakim pracuje i działa. Jest to wyraz przekonania, że los narodu, co dzisiaj oznacza rozwój i modernizację, w dużej mierze zależy od jego elity umysłowej. Ta zaś nigdy nie będzie dużo liczebniejsza, ale w dobrych warunkach może na ten los bardziej znacząco wpływać.