Bez wielkiego optymizmu

Andrzej Wiszniewski


W polskiej nauce pracuje nieco ponad 61 tys. osób, a liczba ta uwzględnia tzw. współczynnik FTE (Full Time Equivalent), a więc bierze pod uwagę, że niemal wszyscy badacze nie cały czas pracy poświęcają nauce. Osób fizycznych zajmujących się twórczo badaniami jest znacznie więcej, pewnie około 90 tys. Oznacza to, że w przeliczeniu na tysiąc zatrudnionych w Polsce nauką zajmuje się 3,4 osób (FTE), podczas gdy w państwach Unii Europejskiej (27 krajów) 5,5, w USA zaś aż 8,1. Większość polskich naukowców, nieco ponad 65 proc., pracuje w uczelniach publicznych, a tylko niespełna 15 proc. w prywatnych przedsiębiorstwach gospodarczych. Proporcje w krajach gospodarczo rozwiniętych są inne. W Unii Europejskiej w prywatnych przedsiębiorstwach pracuje ok. 55 proc. naukowców, podczas gdy w szkolnictwie wyższym ok. 36 proc. (w USA odpowiednio 83 proc. oraz 14 proc.).

Na badania naukowe z budżetu naszego kraju wydaje się ok. 0,35 proc. PKB, przy czym ze źródeł pozabudżetowych – choć trudno tu o dużą dokładność – ok. 0,20 proc. PKB. A zatem budżet państwa finansuje naukę w 57 proc. Zresztą lwia część środków budżetowych trafia do instytucji państwowych (czyli do wyższych uczelni, jednostek badawczo rozwojowych oraz instytutów PAN).

Ta sytuacja jest w miarę stabilna w okresie dwudziestolecia. Wartość nakładów budżetowych na naukę wyrażoną w procentach PKB w okresie 1991-2003 pokazano na wykresie. Po roku 2003 wartość ta nie uległa większej zmianie.

Tak więc, nawet gdyby do nakładów budżetowych dodać pozabudżetowe, to i tak dziś nie osiągnięto by poziomu z roku 1991.

Jeśli pominąć działalność edukacyjną, uczeni zajmują się tworzeniem nowej wiedzy oraz innowacjami. W statystykach międzynarodowych miarą tworzonej wiedzy są publikacje w czasopismach z listy filadelfijskiej oraz ich cytowalność. Pod tym względem, szczególnie jeśli idzie o liczbę publikacji, nie wypadamy źle. O ile przed 10 laty nasi uczeni publikowali rocznie około 200 artykułów w przeliczeniu na milion mieszkańców kraju, to roczny przyrost tej produkcji naukowej wynosi blisko 5 proc. i dziś liczba publikacji sięga 310 na milion mieszkańców. Jest to dwukrotnie mniej niż wynosi średnia w Unii Europejskiej i blisko trzykrotnie mniej niż w USA, ale biorąc pod uwagę poziom finansowania budżetowego (bowiem istnieje wyraźna korelacja pomiędzy liczbą publikacji a nakładami budżetowymi na naukę), wynik naszych uczonych jest nie najgorszy.

Natomiast innowacyjna działalność polskiej społeczności naukowej wygląda dramatycznie. Jeśli jako jej miernik przyjąć roczną liczbę patentów zgłoszonych w Europejskim Urzędzie Patentowym w przeliczeniu na milion mieszkańców, to wskaźnik ten dla Polski wynosi 4, podczas gdy średnia unijna jest ponad 120. Jeszcze gorzej przedstawia się porównanie w zakresie tzw. patentów potrójnych, tzn. wynalazków patentowanych jednocześnie w trzech urzędach patentowych: europejskim, amerykańskim i japońskim (Polska - 0,5 patentów na milion mieszkańców, Unia Europejska - 30 patentów na milion, zaś Stany Zjednoczone - 55 patentów na milion). Ten ponury obraz potwierdzają liczby dotyczące eksportu produktów innowacyjnych. W Polsce to ok. 4 proc. eksportu, a w Unii Europejskiej 18 proc. eksportu. I – niezwykle wymowne – tylko 13 proc. polskich przedsiębiorstw innowacyjnych uznaje informacje otrzymywane z krajowych instytucji naukowych za istotne.

Być może ten, wynikający z suchych cyfr obraz jest nieco zbyt przyczerniony. Bowiem bardzo wiele polskich wynalazków powstaje w ramach umów z zagranicznymi korporacjami gospodarczymi i wówczas zapisywanych jest na konto krajów tych korporacji. Tak więc w istocie patentowalność polskiej myśli technicznej jest wyższa, niż to wynika z podanych danych statystycznych.

Nieskuteczny transfer

Jaką drogę przebyła polska nauka w minionym dwudziestoleciu? Otóż jestem zdania, że - jak mało który obszar - okazała się bardzo słabo podatną na zmiany. I tak, liczba naukowców wzrosła niewiele. Struktura własnościowa też nie zanotowała wielkich zmian. W dalszym ciągu nauka uprawiana jest głównie w instytucjach państwowych. W jej strukturach dominują nadal trzy filary: wyższe uczelnie (aż w blisko 2/3), jednostki badawczo-rozwojowe oraz instytuty PAN. Finansowanie działalności badawczej, jeśli odnieść je do PKB, miało tendencję malejącą, choć ostatnio ustabilizowało się na poziomie ok. 0,35 proc. PKB z budżetu i ok. 0,20 proc. PKB z instytucji pozabudżetowych. Obiecywane przez polski parlament jeszcze w roku 1995 finansowanie budżetowe na poziomie 1 proc. PKB nigdy nie zostało zrealizowane i to nawet w połowie. Wytyczne strategii lizbońskiej z roku 2000, zalecające, by do roku 2010 finansowanie osiągnęło 3 proc. PKB, przy czym 1/3 środków (a więc właśnie 1 proc.) powinna pochodzić z budżetu, nie przełożyło się na decyzje gospodarcze. Zresztą nie tylko w Polsce, właściwie w całej Unii, z wyjątkiem Szwecji i Finlandii, w których to krajach magiczną granicę 3 proc. przekroczono z korzyścią dla ich gospodarek. Natomiast w Polsce finansowanie przeliczone na jednego badacza, a wyrażone w dolarach PPP (czyli uwzględniających poziom siły nabywczej), uległo w minionym dwudziestoleciu niewielkim zmianom.

Ostatnio dostęp społeczności naukowej do unijnych funduszy strukturalnych znacząco poprawił sytuację instytucji badawczych, szczególnie na obszarze inwestycyjnym. Natomiast aktywność polskich uczonych w unijnych programach ramowych nadal pozostawia wiele do życzenia, przy czym jednym z powodów jest niebywałe zbiurokratyzowanie tych programów i to zarówno w sferze administracyjnej, jak i finansowej.

Jeśli idzie o tworzenie nowej wiedzy i jej publikowalność, to należy odnotować wyraźny wzrost, na poziomie ok. 5 proc. w skali roku. Wzrosła też ogromnie aktywność polskiego świata nauki w ramach współpracy międzynarodowej, udziału w konferencjach itp. Może to być powodem do umiarkowanego zadowolenia.

Niestety, nie idzie z tym w parze działalność innowacyjna. Polska nie dopracowała się skutecznych metod transferu technologii i skutkiem tego wiele znakomitych pomysłów albo pozostaje na papierze, albo też jest zapisywanych na konto innych krajów. Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy upatruję w niskim finansowaniu pozabudżetowym, bowiem, jak twierdzą niektórzy, na glebie publicznych pieniędzy kiepsko rosną innowacje. A na dodatek polska społeczność naukowa zdominowana jest przez uczonych zatrudnionych w wyższych uczelniach, a więc przez ludzi obciążonych w sposób szczególny obowiązkami dydaktycznymi oraz publikowaniem badań, a to ostatnie decyduje o ich karierze. W większości nie mają oni ani czasu, ani sił na uciążliwy i czasochłonny proces transferu własnych osiągnięć do instytucji gospodarczych.

Szansa w prywatyzacji

Jaka jest zatem droga do poprawy wyników polskiej nauki? Oczywiście, zdaniem większości uczonych jest nią znaczny wzrost finansowania budżetowego. Zapewne jest to skuteczna droga, choć zwiększenie nakładów budżetowych zapewne przełożyłoby się w głównej mierze na wzrost liczby publikacji. Natomiast obawiam się, że nawet ten mityczny 1 proc. PKB z kasy państwa nie zmieniłoby znacząco poziomu innowacyjności polskiej nauki. W tej merze sytuację może poprawić jedynie... prywatyzacja. Och, nie myślę o prywatyzowaniu wielkich i wspaniałych polskich uczelni akademickich. Pod pojęciem prywatyzacji rozumiem stworzenie zachęt fiskalnych dla przedsiębiorców, by inwestowali w sektor badawczo-rozwojowy, najlepiej tworząc w swych zakładach wydziały B+R (tzw. in house R&D). To zarówno zwiększy (i to znacznie) finansowanie nauki ze źródeł pozabudżetowych, jak też będzie mieć ogromny wpływ na poprawę stanu innowacyjności.

Podobno w strategii rządowej na najbliższe 20 lat przewiduje się wzrost nakładów na badania naukowe do 4 proc. PKB, przy czym połowa tych nakładów ma pochodzić z budżetu. Jaka szkoda, że nie będę mógł sprawdzić, czy te obietnice się spełnią, ale patrząc na minione dwudziestolecie nie mogę wykrzesać z siebie zbyt wielkiego optymizmu.

 
Prof. dr hab. inż. Andrzej Wiszniewski, elektrotechnik, elektroenergetyk, pracownik Instytutu Energoelektryki Politechniki Wrocławskiej, w latach 1990-96 rektor PWr., przewodniczący KBN 1997-99, minister nauki 1999-2001.