Ale się porobiło

Henryk Grabowski


Dopiero niedawno się dowiedziałem, że jeden z moich profesorów, zaraz po wojnie, w dzień prowadził zajęcia ze studentami bez wynagrodzenia, a wieczorami zarabiał na życie sprzedając w hali targowej jarzyny. Nie znam innych takich przypadków, ale nie sądzę, by był on odosobniony. W epoce realnego socjalizmu nauczyciele akademiccy z reguły pracowali na jednym etacie, zarabiali marnie, ale cieszyli się najwyższym prestiżem społecznym. Po transformacji ustrojowej – z wyjątkiem tekstu ślubowania doktorskiego z przyrzeczeniem pracy „nie z chęci marnego zysku czy dla osiągnięcia próżnej sławy, lecz po to, by krzewiła się prawda” – w obyczajach akademickich zmieniło się prawie wszystko.

Kierowca, który przekroczy dobowy limit czasu pracy za kierownicą, podlega – wraz ze swoim pracodawcą – karze. Niedawno, w związku ze śmiercią konia na trasie z Zakopanego do Morskiego Oka, skierowano do Marszałka Sejmu pismo o ustalenie przepisów regulujących czas pracy tych zwierząt. Nauczyciel akademicki – w świetle obowiązujących przepisów – może pracować na dowolnej liczbie etatów (podobno rekord wynosi 14). Formalny wymóg zgody pracodawcy na więcej niż dwa etaty nie stanowi w tym przypadku większej przeszkody. Wielu rektorów bowiem nie poprzestaje również na jednym miejscu pracy.

Nie znam wyników analiz na ten temat, ale jestem pewien, że nie ma w Polsce szkoły podstawowej, w której nauczyciele uczyliby po kilka lub kilkanaście przedmiotów. W jednej z wyższych uczelni niepublicznych – jak niedawno doniosła prasa – magister uczył pięciu przedmiotów, od „kierowania zespołem kierowniczym” do „ochrony własności intelektualnej”. Rekordzistką okazała się pani doktor nauczająca 14 przedmiotów.

Dawniej jeździło się zdobywać stopnie naukowe za granicę, gdy nie było w kraju odpowiednio kompetentnych specjalistów w danej dziedzinie. Dzisiaj robi się habilitacje za granicą (zwłaszcza wschodnią lub południową), żeby uniknąć kompetentnej oceny rodzimych specjalistów.

Niedawno skarżył mi się jeden z kolegów profesorów, że od dawna nosi się z zamiarem opanowania umiejętności posługiwania się na wykładach programem Power Point. Wciąż jednak nie ma na to czasu. Skądinąd wiem, ze pracuje na trzech etatach. Nie śmiałem mu powiedzieć, że pewnie czas by znalazł, gdyby miał ich mniej.

Podane przykłady nie wyczerpują listy niezdrowych tendencji w naszej nauce i szkolnictwie wyższym. Wyczerpują natomiast limity objętościowe, jakie sobie sam narzuciłem w odniesieniu do swoich felietonów.

Nie wiem, czy jest jeszcze jakiś inny zawód, który by w tak krótkim czasie przeszedł taką obyczajową inwolucję. Gdyby się okazało, że jest, to może bym się z tego powodu specjalnie nie cieszył, ale pewnie zrobiłoby mi się trochę lżej na duszy.