Redaktor dopalacz

Marek Misiak


„Redaktor Dopalacz”. Takim przydomkiem obdarzony zostałem przez niektórych moich czytelników po tym, jak na łamach pisma studenckiego, w którym pracuję, opublikowałem artykuł na temat dopalaczy właśnie. Artykuł ten był częścią kampanii społecznej realizowanej na łamach tego pisma, a wymierzonej w coraz modniejsze ostatnio imprezowanie „z rozszerzoną świadomością” (by nie użyć slangowych określeń). Takich kampanii było w moim czasopiśmie więcej: walczyliśmy z dyskryminacją osób niepełnosprawnych i z zagrożeniami wynikającymi z nadużywania przez żaków „wody ognistej”, ostrzegaliśmy naszych czytelników przed możliwością zarażenia się HIV lub HCV oraz promowaliśmy zdrowy styl życia. Czasem dopada mnie jednak myśl, czy nie walczę przypadkiem z wiatrakami, czy jedynym skutkiem moich i kolegów publikacji na temat szkodliwości narkotyków i dopalaczy nie będzie przezwisko. Kto wie, że branie szkodzi, ten nie weźmie, a kto uważa, że trochę trawy jeszcze nikomu nie zaszkodziło, i tak machnie ręką (pod warunkiem, że w danej chwili nie trzyma w niej lufki – mogłoby się wysypać).

Należy tu wspomnieć o idei prawie zupełnie już zapomnianej. Wiele kręgów uznałoby ją po prostu za niemodną. Mówię o wychowawczej funkcji uczelni. Nie chodzi o to, by wykładowca, zamiast prowadzić zajęcia, tłumaczył studentom, żeby nie pili, nie palili i ogólnie dobrze się prowadzili. Warto jednak, by uczelnia wykazała jakieś zainteresowanie tym, czy studenci nie rujnują sobie zdrowia. Jeśli uczelnia chce kształcić elitę społeczeństwa, a nie być tylko „fabryką magistrów”, nie może zrzucać z siebie tej odpowiedzialności na zasadzie: „To są dorośli ludzie. Jeśli ich rodzice nie wychowali, to teraz nie jest to nasze zadanie”. Student to nie tylko ktoś, komu trzeba przekazać wiedzę. To także ktoś, kto – mimo że już metrykalnie dorosły – z wielu rzeczy nadal nie zdaje sobie sprawy. A usłyszeć może o nich – jeśli nie angażuje się w pomoc innym i nie należy do żadnej wspólnoty religijnej ani organizacji – właściwie tylko w uczelni. Wystarczyłoby, gdyby szkoły zasugerowały studentom (zwłaszcza młodszych lat), członkom organizacji studenckich lub po prostu co aktywniejszym żakom, by co jakiś czas zorganizowali choćby kampanię informacyjną. W warunkach jednej uczelni wystarczyłyby groszowe sumy plus niewielka pomoc techniczna. A potrzeby są. Wystarczy zajrzeć do statystyk, by zrozumieć, że nie jest dobrze. Czy władze uczelni i poszczególni ich pracownicy mają tego świadomość?

Od jutra nie piję

Dane, którymi dysponuję, są z konieczności fragmentaryczne, badano bowiem studentów konkretnych uczelni, w dodatku posługując się różnymi metodami, co powoduje, że podobne wskaźniki dla różnych uczelni mogą wykazywać spore rozbieżności. Zacznijmy od uzależnień. Wprawdzie liczba osób palących wciąż spada (a zapewne wprowadzane przez rząd restrykcje jeszcze ten proces przyspieszą), wciąż jednak wielu studentów zagrożonych jest konsekwencjami wynikającymi z palenia. Wielu zaczyna „kurzyć” w celach towarzyskich albo, nawet samemu nie paląc, stoją w dymie wśród kolegów i koleżanek, snując refleksje o życiu i śmierci. W badaniach przeprowadzonych na studentach Akademii Medycznej we Wrocławiu w 2007 przez M. Porębę (publikacja w „Medycynie Praktycznej” 1/2008) uzyskano następujące wyniki: 24 proc. badanych paliło, a aż 64,1 proc. regularnie było narażonych na bierne palenie. Może to utopia, ale wydaje mi się, że przynajmniej w uczelniach medycznych wykładowcy mogliby powiedzieć studentom dwa zdania na temat tego, że palenie to naprawdę nie jest dobry pomysł (i samemu też nie palić).

Jedno z czterech najczęstszych kłamstw studentów brzmi ponoć: „Od jutra nie będę pił”. Potwierdzają to statystyki. Najpopularniejszym napojem alkoholowym jest w Polsce piwo. Niestety, zwykle na jednym piwie się nie kończy. M. Napierała w badaniu opublikowanym w „Annales Universitatis Mariae Curie Skłodowska” (vol. LX, 2005) pytał studentów Akademii Bydgoskiej o negatywne skutki picia przez nich alkoholu. 59 proc. studentów mężczyzn wspomniało o pogarszaniu się wyników egzaminów i zaliczeń, 21 proc. o wdawaniu się w bójki i innych zachowaniach agresywnych, a po 60 proc. o „przerwie w życiorysie” (studentki – 15 proc.) i kacu (studentki – 35 proc.). 37 proc. ankietowanych pije za jednym razem 3-4 butelki piwa, 12 proc. – 5-6 butelek i również 12 proc. – powyżej 6 butelek. Wielu studentów najwyraźniej nie ma pojęcia, że organizm pewnych ilości alkoholu nie będzie w stanie bez szkody przyjąć. W przeprowadzonym w Politechnice Opolskiej badaniu M. Sojki Krawiec i B. Mękarskiego („Annales Universitatis Mariae Curie Skłodowska”, vol. LX, 2005) wyszło na jaw, że z 81,4 proc. studentów i 42 proc. studentek nie prowadzono w rodzinie rozmów na temat szkodliwości alkoholu. 52,9 proc. ankietowanych mężczyzn spożywa alkohol częściej niż raz w tygodniu. 57 proc. mężczyzn i 6 proc. kobiet deklaruje, że przychodzi czasem na uczelnię po spożyciu alkoholu. Jeszcze bardziej niepokojące wyniki przynoszą badania Polskiego Towarzystwa Psychologicznego z 2007 roku. 50 proc. badanych upija się cyklicznie co najmniej trzy razy w miesiącu. 25 proc. przyznaje, że raz w miesiącu z powodu kaca opuszcza zajęcia, a 12 proc. nie pamięta, gdzie byli i co robili, po spożyciu alkoholu. Konieczność prowadzenia działań informacyjnych jest tu widoczna jak na dłoni. Inna sprawa, czy jakiekolwiek działania profilaktyczne zwyciężą z chęcią dobrej zabawy lub presją otoczenia.

Władze wielu uczelni deklarują, że wśród ich studentów nie ma problemu narkotykowego. Eksperymenty z narkotykami nie mają wśród studentów takiego zasięgu, jak picie, ale twierdzenie, że problemu nie ma, to zwykłe chowanie głowy w piasek. Według badań prowadzonych na początku br. w Politechnice Opolskiej, 40 proc. studentów próbowało narkotyków miękkich, a 14 proc. – amfetaminy. 17 proc. z tych, którzy zażywali narkotyki, przyznało się również do ich sprzedawania, a 43 proc. do częstowania znajomych. Władze tej uczelni nie ignorują jednak problemu. W czerwcu 2008 rektor Jerzy Skubis podpisał porozumienie z policją, pozwalające jej prowadzić działania na terenie kampusu bez zgody władz uczelni, gdzie funkcjonuje także instytucja pełnomocnika ds. profilaktyki uzależnień (jest nim dr Aleksandra Rogowska), do którego może się zgłosić każdy student mający tego rodzaju problem. Politechnika Opolska planuje też prowadzenie szkoleń dla studentów I roku. Niestety, władze nie każdej uczelni potrafią działać tak zdecydowanie.

Otyli w depresji

Analizując wyniki badań ankietowych widzi się jeszcze dwie niepokojące tendencje. Pierwszą z nich jest rosnąca liczba studentów z nadwagą. Praca A. Drohomireckiej i K. Wilka z Instytutu Kultury Fizycznej Uniwersytetu Szczecińskiego Nadwaga i otyłość u studentów Pomorskiej Akademii Medycznej („Annales Universitatis Mariae Curie Skłodowska”, vol. LIX, 2004) podaje następujące dane: 2,9 proc. studentów tej uczelni ma niedowagę, 23,6 proc. nadwagę, 17,6 proc. jest otyłych. Spośród kobiet 14,7 proc. ma niedowagę. Jednak tylko 29 proc. mężczyzn i aż 21 proc. kobiet uważa, że ma nadwagę. Wynika ona głównie z braku ruchu i nieprawidłowego odżywiania się. Obarczanie uczelni zadaniem namawiania studentów do spędzania wolnego czasu inaczej niż tylko w klubie lub przed komputerem, to może za dużo, ale zawieszenie na terenie kampusu kilku plakatów mogłoby zachęcić niektórych żaków do wejścia na wagę, dokonania prostego obliczenia i wyciągnięcia z niego odpowiednich wniosków. Nadwagi nie oceni się intuicyjnie, a według cytowanych już badań M. Poręby 63,6 proc. badanych (studentów medycyny!) nie umiało prawidłowo obliczyć wskaźnika BMI (Body Mass Index) umożliwiającego ustalenie, czy ma się prawidłową masę ciała.

Druga niepokojąca tendencja nie jest dostrzegalna gołym okiem, ale nie znaczy to, że mniej groźna. Studenci czują się mocno zestresowani nauką i nie wszyscy dobrze radzą sobie z tym obciążeniem. Badanie Przesiewowa ocena rozpowszechnienia objawów depresyjnych i lękowych wśród studentów Akademii Medycznej w Gdańsku („Via Medica” 2004, tom 2, nr 4) przeprowadzone przez K. Marek, M. Białonia, H. Wichowicza, H. Melloch i A. Nitkę Siemińską, wykazało, że 23,8 proc. badanych codziennie czuje zestresowanie zajęciami. Ponad 15 proc. radzi sobie z obniżonym nastrojem za pomocą używek. 37,7 proc. po rozpoznaniu u siebie objawów depresji nie szukałoby żadnej pomocy. W badaniach D. Ordys i J. Eszyk Próba oceny stylu życia młodzieży studenckiej śląskich uczelni („Annales Universitatis Mariae Curie Skłodowska”, vol. LVIII, 2003) 28,2 proc. badanych studentów stwierdziło, że słabo radzi sobie ze stresem. Na rezultaty nie trzeba czekać. B. Sapilak, H. Roth, M. Siankowski, A. Muszyńska i A. Steciwko w powstałej we wrocławskiej Akademii Medycznej pracy Objawy depresji, lęku i stres wśród studentów Akademii Medycznej we Wrocławiu stwierdzili, że wprawdzie kryteria rozpoznania depresji spełniało tylko 1,8 proc. badanych osób, ale aż 15 proc. uzyskało wynik mogący sugerować występowanie zaburzeń depresyjnych w najbliższej przyszłości. Na ten problem zareagowały z kolei władze dwóch gdańskich uczelni – Akademii Medycznej i Politechniki, powołując w ubiegłym roku Centrum Pomocy Psychologicznej dla studentów. Impulsem do tej inicjatywy było samobójstwo jednego ze studentów gdańskiej AM na początku ubiegłego roku. Wtedy grupa studentów tej uczelni wpadła na pomysł stworzenia centrum. Inicjatywę poparli senat i rektor prof. Roman Kaliszan, później również władze Politechniki Gdańskiej.

Przytoczone wyżej przykłady wskazują, że rektorzy we współpracy ze studentami mogą przynajmniej usiłować przeciwdziałać wielu negatywnym zjawiskom i po prostu troszczyć się o studentów. Jeśli wszyscy stanowimy społeczność akademicką, to wykażmy trochę solidarności. Władze zobaczą, że takie działania nie pochłaniają wiele czasu i pieniędzy, a przynoszą dobre skutki (czasem zwyczajnie ratują komuś życie lub zdrowie). Studenci zaś zauważą, że dla wykładowców i władz uczelni nie są tylko numerami indeksów, ale żywymi ludźmi, których problemy życiowe uczelnia zauważa – i w miarę możliwości nie pozostawia ich z nimi samych.