Mała stabilizacja

Mirosław Handke


Dla mnie minionych 20 lat w szkolnictwie wyższym to dwa dziesięciolecia różniące się nie tylko rodzajem mojej aktywności, ale przede wszystkim dwa różne miejsca, z których mogłem obserwować procesy zachodzące w naszym życiu akademickim. Pierwsze dziesięciolecie, 1990-2000, to czas, gdy działałem organizacyjnie najpierw jako dziekan, potem rektor i na końcu minister odpowiedzialny za cały system edukacji. Drugi okres, po 2000 roku, to czas mojego powrotu, jako „szeregowego” profesora, do zwyczajnych obowiązków nauczyciela akademickiego. W pierwszym okresie miałem wpływ, nawet znaczący, na zmiany zachodzące w szkolnictwie wyższym, w drugim mogę tylko biernie doświadczać wprowadzanych zmian. W pierwszym niejako obserwowałem je z góry, jako rektor i minister, w drugim z dołu, jako najzwyczajniejszy z profesorów. Myślę, że te dwa punkty obserwacji pozwalają mi na w miarę kompletną ocenę osiągnięć i zaniechań w organizacji nauki i szkolnictwa wyższego w mijającym, pierwszym 20-leciu III RP.

Za początek tego dwudziestolecia w szkolnictwie wyższym należy przyjąć uchwalenie w lipcu 1990 nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Był to moment rozpoczynający zmiany w życiu akademickim już u progu odradzającej się Rzeczpospolitej. Można stwierdzić, że dzięki tej ustawie mogliśmy bardzo szybko rozpocząć proces koniecznych zmian, paradoksalnie jednak, ustawa była przyjęta zbyt wcześnie i nie mogła już w roku 1990 przewidzieć skali zmian w naszym kraju i wynikających z tych zmian wyzwań dla szkolnictwa wyższego. W efekcie w znacznym stopniu spetryfikowała zły system szkolnictwa wyższego z PRL. Jednak początek lat 90. pod rządami nowej ustawy należy uznać za okres wielkich reform. Uczelnie tworzyły nowe statuty, a w wyniku nowych procedur wyborczych nastąpiły zasadnicze zmiany we władzach uczelni, do których wybierani byli profesorowie z solidarnościowymi życiorysami. W konsekwencji udało się, w dużym stopniu, usunąć największe patologie z PRL, przede wszystkim wprowadzić wolność nauczania i badań oraz znaczną autonomię uniwersytecką. To był niewątpliwie największy sukces 20-lecia. Niestety, nie udało się tą „przedwczesną” ustawą wygenerować systemowo procesów dostosowujących uczelnie do zmienionych warunków zewnętrznych, wynikających z gospodarki rynkowej (rynku pracy), jak i procesów globalizacji (internacjonalizacji szkolnictwa wyższego). Szybko okazało się konieczne podjęcie nowelizacji tej ustawy. Zawirowania na scenie politycznej w latach 1992-97 spowodowały, że mimo apeli środowiska naukowego, szczególnie konferencji rektorów, nie podjęto żadnych prac w rządzie w tym kierunku.

Niezadowalający kompromis

Dopiero w roku 1997 rząd prof. Buzka podjął decyzję całościowej reformy systemu edukacji, której zakres określiliśmy „od przedszkola do studiów doktoranckich”. Nowa ustawa o szkolnictwie wyższym miała być ważnym elementem tej reformy. Poprosiłem wówczas prof. Michała Seweryńskiego i prof. Janusza Wojtyłę, znakomitych prawników i rektorów, o opracowanie całkowicie nowej ustawy, którą nazwaliśmy Prawem o szkolnictwie wyższym. Proponowane zmiany były dość radykalne, niestety projekt ten nie został zaakceptowany przez środowisko akademickie. Powstało później kilka kolejnych wersji tej ustawy i żadna nie została zaakceptowana przez ciała kolegialne reprezentujące nasze środowisko (KRASP, Rada Główna).

Za radą ówczesnego przewodniczącego konferencji rektorów, prof. Jerzego Woźnickiego, zupełnie nowy projekt przygotowaliśmy w konsultacji z rektorami w MEN. Projekt ten był mocno złagodzoną wersją projektu prof. prof. Seweryńskiego i Wojtyły. Wszystkie te zabiegi zabrały ponad 2 lata, straciłem nadzieję na istotną reformę i zdecydowałem się na daleko idący kompromis, który pozwolił uzgodnić projekt może mało ambitny, ale wyraźnie poprawiający dotychczasowe regulacje prawne. Projekt ten wniosłem formalnie pod obrady Rady Ministrów, która skierowała go do Komitetu Społecznego Rady Ministrów, gdzie utknął do końca kadencji rządu. W tym czasie rząd premiera Buzka, jako rząd mniejszościowy, miał bardzo małe szanse na przeprowadzenie tej ustawy w parlamencie, tym bardziej że w Budapeszcie właśnie upadł rząd, a głównym tego powodem były reformy węgierskiego szkolnictwa wyższego, wprowadzające powszechne czesne.

Moim następcą został prof. Edward Wittbrodt, były rektor Politechniki Gdańskiej, z którym uzgodniliśmy, że będzie dokonana nowelizacja istniejącej ustawy poprzez wprowadzenie do niej niektórych elementów z naszego projektu. W ten sposób powstała np. Państwowa Komisja Akredytacyjna.

Wkrótce po wejściu w życie nowelizacji okazała się ona niezadowalająca i na wyraźne żądanie środowiska akademickiego, zgłoszone podczas uroczystości jubileuszu 600-lecia odnowienia UJ, prezydent Kwaśniewski wystąpił z inicjatywą ustawodawczą. Nowa ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym przygotowana została przez zespół kierowany przez prof. Jerzego Woźnickiego. Ustawa ta jest swego rodzaju kompromisem różnych interesów i w konsekwencji nie wprowadziła systemowych zmian. Moim zdaniem, w chwili obecnej obserwujemy nawet wiele negatywnych skutków tej ustawy. Brak ustawy, która w sposób systemowy zreformowałaby szkolnictwo wyższe, uważam za największe zaniechanie mijającego 20-lecia.

Potrzeba nam takiej nowelizacji ustawy, która wprowadzałaby mechanizmy regulacyjne zamiast regulacji szczegółowych, która uszanowałaby autonomię szkół wyższych, ale tylko tych w pełni akademickich (ok. 20). Jestem jednak pesymistą, bardzo bym się zdziwił, gdyby profesorowie chcieli zasadniczych reform, bo musiałyby być one sprzeczne z ich wąsko rozumianym interesem, a kto łatwo zrezygnuje ze stabilnego etatu, z możliwości dodatkowego etatu czy innych beneficjów? Do naprawdę ważnych zmian niezbędna jest wola naszego środowiska, taka, jaka była na początku lat 90. W tej chwili dominuje w  uczelniach „nasza mała stabilizacja” i niechęć do wszelakich zmian.

Siła i autonomia

W mijającym 20-leciu zdarzyło się bardzo wiele dobrego w naszym życiu akademickim, ale jak zwykle to, co dobre, jest oczywiste i nie warto o tym debatować, bo tak po prostu ma być. Chciałbym się więc skupić na tych problemach, których nierozwiązanie uważam za największe zaniechanie ostatnich 20 lat.

Nie udało się stworzyć silnych uniwersytetów (słowa „uniwersytet” używam do określenia szkoły wyższej akademickiej) o dużej autonomii, które powinny powstać przez stopniową integrację obecnej rozdrobnionej sieci szkół wyższych. Jedynie silne i duże uniwersytety mają szansę sprostać wymogom otwartego, europejskiego rynku edukacyjnego, łatwiej mogą konkurować o środki finansowe i efektywniej je wykorzystywać. W Polsce nadal utrzymujemy pokomunistyczny podział szkół publicznych na „branżowe” szkoły wyższe, które ustawa prof. Woźnickiego, dając możliwość używania nazwy „uniwersytet” (nawet przymiotnikowy), pozbawiła motywacji do integracji. Szkoły te, jako swego rodzaju „parauniwersytety”, powstały często z wydziałów uniwersyteckich bądź filii, a jako samodzielne uczelnie musiały zbudować całą infrastrukturę uniwersytecką. Na przykład wydział rolny, stając się akademią rolniczą, musiał utworzyć jednostki prowadzące kształcenie i badania z nauk podstawowych (matematyka, fizyka, chemia, biologia itp.), które w strukturze klasycznego uniwersytetu zapewniały odpowiednie wydziały uniwersytetu. Wydziały uniwersyteckie z kolei, pozbawione tych funkcji pomocniczych, by utrzymać odpowiednią liczbę kadry, rozwijały kształcenie ponad potrzeby rynku pracy. Zresztą klasyczna struktura uniwersytetu, niestroniącego także od nauk stosowanych, może lepiej spełniać swoją misję badawczą i edukacyjną, dowiodły tego nieliczne próby takiej integracji w Polsce.

Proces integracji szkół wyższych jest szczególnie istotny dla mniejszych ośrodków akademickich, których po prostu nie stać na odrębny uniwersytet, politechnikę, akademię etc. Stopniowa rezygnacja z uniwersytetów „branżowych” powinna się właśnie rozpocząć od małych ośrodków akademickich. Potrzebujemy w naszym kraju zróżnicowanych szkół wyższych od elity uniwersyteckiej – polskiej Ivy League – poprzez szkoły akademickie do szkół zawodowych (typu college) i to niezależnie od ich charakteru szkoły publicznej lub niepublicznej. Szczególnie ważna jest troska o najlepsze uczelnie, które powinny mieć preferencje w finansowaniu i większy stopień autonomii, szczególnie w kształceniu. Zamiast mieć kilkanaście liczących się w świecie uniwersytetów, mamy ponad 100 uczelni, z których każda będzie miała lada chwila, niezależnie od swego poziomu, „uniwersytet” w nazwie. Zmiana nazwy, mimo że wymagająca trybu ustawowego, jest łatwa do przeprowadzenia w Sejmie z oczywistych względów politycznych.

Przywrócenie autonomii silnych uniwersytetów w kształceniu studentów to jedyna droga do poprawy jakości kształcenia polegająca na swobodzie kreowania kierunków studiów i ich programów. Tylko silne, autonomiczne uniwersytety mogą kreować standardy kształcenia także dla mniejszych szkół wyższych. Niebywały wzrost liczby studiujących musiał spowodować spadek jakości kształcenia i badań naukowych. Szczęśliwie spadek ten w mniejszym stopniu dotknął dziedzin nauk ścisłych i technicznych, natomiast silnie zaznaczył się w przypadku kierunków studiów niewymagających dużych nakładów inwestycyjnych w bazę dydaktyczną (laboratoria, aparatura badawcza) takich, jak np. ekonomiczne (zarządzanie i marketing), pedagogika, prawo, nauki społeczne czy filologie nowożytne. W konsekwencji na tych kierunkach studiuje dziś ponad 80 proc. studentów, a zważywszy na ich liczbę, nie można się dziwić trudnościom w znalezieniu odpowiedniego zatrudnienia dla ich absolwentów.

Finanse, Kadra, reprezentacja

Zadaniowy rozdział środków budżetowych i pozabudżetowy wzrost poziomu finansowania badań i kształcenia jest jedyną drogą do poprawy sytuacji finansowej szkół wyższych. System zadaniowego rozdziału środków budżetowych, zamiast podziału według algorytmu, czy – nie daj Boże – systemu uznaniowego, powinien się opierać na następujących zasadach:

• określenie kosztów kształcenia studenta na danym kierunku i decyzja (niestety polityczna) o liczbie kształconych studentów na koszt podatnika przy jednoczesnym zapewnieniu konstytucyjnej zasady równości szans w dostępie do studiów opłacanych przez budżet;

• swoboda uczelni w ustalaniu liczby studentów opłacających swoje studia, czesne jako pozabudżetowy dochód uczelni (zmiana konstytucji!) oraz swobodne kształtowanie uczelnianych systemów stypendialnych;

• finansowanie z budżetu wyłącznie badań podstawowych i podstawowych ukierunkowanych na aplikacje (science in technology) poprzez system grantów w obrębie państwowych programów badawczych;

• związanie instytutów PAN z uczelniami oraz prywatyzacja instytutów branżowych, utworzenie otwartych systemów funduszy stypendialnych, dofinansowanych przez budżety samorządów oraz zarządy firm;

• stworzenie mechanizmów podatkowych stymulujących finansowanie badań i stworzenie pozarządowego systemu badań i rozwoju.

Stworzenie spójnego i umocowanego prawnie systemu finansowania szkolnictwa wyższego powinno z jednej strony zatrzymać tendencje roszczeniowe szkół wyższych, a uznaniowość decyzji urzędników z drugiej strony.

Wprowadzenie mechanizmów pozytywnej selekcji nauczycieli akademickich staje się jednym z najważniejszych zagrożeń dla szkolnictwa wyższego. Problem ten powinien być rozwiązany systemowo dzięki następującym zasadom:

• zatrudnianie nauczycieli akademickich na zasadzie kontraktowości, kontrakty przedłużane po okresowej ocenie, stabilne jedynie stanowisko profesora zwyczajnego (tenure);

• ustawowo określane powinny być tylko płace minimalne na danym stanowisku, a wysokość płacy ustalana przez uczelnię;

• zasadą musi być zatrudnienie tylko w jednej uczelni z możliwością urlopowania (subattical) lub prowadzenia wykładów na zaproszenie w innej uczelni (visiting professor);

• słuszne jest utrzymanie habilitacji, ale traktowanej jako veniam legendi i kończącej się nadaniem tytułu profesora, byłby więc jeden stopień naukowy – doktor i jeden tytuł naukowy – profesor.

Aby artykułować swoje interesy, które przecież są interesami pro publico bono, środowisko akademickie musi mieć instytucje, z którymi liczyć się będzie wielka polityka. Taka idea przyświecała nam, gdy na początku lat 90. powstawały konferencje poszczególnych typów szkół akademickich, które sfederowały się w roku 1997 w Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Gdy byłem ministrem w latach 1997-2000, robiłem wszystko, by KRASP miała znaczący wpływ na decyzje rządu, nie tylko w sprawach szkolnictwa wyższego. W ostatnim okresie z żalem obserwuję, że mimo ustawowych kompetencji maleje znaczenie niezwykle rozbudowanej instytucjonalnie KRASP. Sądzę, że obecnie większy wpływ na decyzje rządowe ma prywatna Fundacja Rektorów Polskich, sprawnie kierowana przez byłego rektora prof. Jerzego Woźnickiego.

W dużym skrócie przedstawiłem, ciągle niedokończoną, transformację naszego szkolnictwa wyższego od czasów PRL do niezawisłej III RP z nadzieją, że mój głos zostanie przynajmniej wysłuchany, a redakcja „Forum Akademickiego”, mimo przekroczenia przeze mnie limitu znaków, zaakceptuje tekst w całości.

Prof. dr hab. Mirosław Handke, chemik, fizykochemik, rektor AGH 1993-97, minister edukacji narodowej 1997-2000, jest kierownikiem Katedry Chemii Krzemianów i Związków Wielkocząsteczkowych na Wydziale Inżynierii Materiałowej i Ceramiki Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie.