W Salonie i o Salonie

Drugie życie Salonu Profesora Dudka jest ważne przede wszystkim dlatego, że „rzeczpospolita profesorów”, z dodatkiem artystów, polityków, ludzi mediów, ma coraz większe i nowe dzisiaj zadania.


Potrzeba rozmawiania okazała się trwalsza niż miejsce, jakie oddał rozmowom wrocławskich inteligentów prof. Józef Dudek, twórca i gospodarz salonu swojego imienia. W tamtym miejscu, przy ul. Pasteura, nad kanałem odrzańskim, pozostanie tablica upamiętniająca jego osobę.

A bywalcy spotykają się dalej dzięki staraniom współpracowników i uczniów Profesora – przede wszystkim prof. Andrzeja Kisielewicza i dr. Krzysztofa Pyclika. Drugie życie salonu rozpoczęło się rychło po śmierci założyciela, przeniesione w miejsce piękne i godne – do Muzeum Architektury, którego siedzibą jest pobernardyński klasztor. Wdzięczność za to należy się władzom Wrocławia, a ma ją pomnożyć obiecane salonowi własne już pomieszczenie w zabytkowej kamienicy przy Rynku.

Refektarz poklasztorny mieści bez trudu ponad setkę gości, co było górną granicą pojemności poprzedniego lokalu. Miałam sposobność przekonać się o tym prowadząc parę miesięcy temu spotkanie w opisanych nowych warunkach.

Odbywają się one teraz co dwa tygodnie i poprzedzone są już nie zaproszeniami kierowanymi do gości telefonicznie przez gospodarza (co było odpowiednią do nazwy elegancką manierą), lecz drogą elektroniczną z wymogiem potwierdzenia obecności. Pozostałe elementy rytuału wprowadzonego przez prof. Dudka – dwie części spotkania, wykład i początek dyskusji, dosyć zdyscyplinowane, oraz dyskusja całkiem swobodna, przedzielone poczęstunkiem i rozmowami kuluarowymi (kuluary w muzeum nastrojowe) – trwają.

Pro publico bono

Parę tygodni temu ukazał się drugi tom publikacji wydawnictwa ATUT Salon III Rzeczpospolitej, czyli spotkania w Salonie prof. Józefa Dudka, podobnie jak poprzedni opatrzony tekstami wstępnymi redaktorów naukowych Stanisława Beresia i Urszuli Glensk. W momencie składania książki do druku (sierpień 2008), kiedy twórca salonu żył jeszcze i nie spodziewaliśmy się jego rychłego odejścia, liczba spotkań wynosiła 436, co prof. Bereś, znawca tematu, uważa za liczbę rekordową, nawet w szerszej skali historycznej.

Bardzo to krzepiące w czasie, gdy debata publiczna się degeneruje, wielu jej uczestników czuje zniechęcenie wołaniem na puszczy, wielu innych rozprawia pospiesznie o rzeczach doraźnych i błahych.

Warto poczytać zapisy wrocławskich spotkań, żeby się przekonać, jak sporej grupie tych, co stanowią duchową i umysłową elitę miasta, zależy na wymianie poglądów, na dowiadywaniu się, co robią ludzie innych niż własna profesji i naukowych specjalności, a także dzieleniu obawami i nadzieją związanymi z wydarzeniami polityki międzynarodowej, sytuacją państwa, umacnianiem albo zagrożeniami demokracji.

W słowie wstępnym, zatytułowanym Rzeczpospolita profesorów, Urszula Glensk pisze: „Jest w tym jakiś paradoks, że pod koniec XX wieku, w nowokapitalistycznym pędzie prof. Dudek miał pomysł wskrzeszenia salonu intelektualnego i to w ścisłym tego słowa znaczeniu – zaproszenia tylko dla konkretnych osób, dyskusje poświęcone określonym zagadnieniom, chwila na rozmowy kuluarowe, stosowność zachowania i stroju (ten ostatni wymóg budził zresztą wiele kontrowersji i z czasem jakby nieco złagodniał). No i oczywiście niezwykła determinacja gospodarza. Była zatem w salonie prof. Dudka jakaś niedzisiejszość, bezinteresowność, skłonność do poświęceń pro publico bono (znowu nie do końca współczesna retoryka). Wysiłek gospodarza rekompensował mu zapewne powszechny w środowisku akademickim szacunek”.

Mogę odpowiedzialnie potwierdzić estymę salonu, gdyż przypadło mi prowadzić tam ponad dwa dziesiątki spotkań z gośćmi „importowanymi” z różnych miast, którzy bez wyjątku i niemal jednosłownie wyrażali podszyte zdumieniem uznanie dla idei i realizującego ją gospodarza, konstatując, że jest w tym powodzeniu pewnie też jakiś genius loci. Może dalekie echo pionierskich czasów Wrocławia, gdy środowisko, najogólniej mówiąc inteligenckie, było bardzo zintegrowane wewnętrznie, ale też otwarte na całą społeczność tworzącą od nowa warunki życia i warunki rozwoju kultury.

Drugie życie

Powstały dziesiątki lat później salon był (i pozostaje) osobliwie, jak na swoją nazwę i antecedencje, demokratyczny albo, może lepiej powiedzieć: republikański. Od bywalców wymaga się dobrych manier – także w sposobie dyskutowania – ale nikt nigdy nie kwestionował poglądów ani zapraszanych gości specjalnych, ani ich zwolenników czy adwersarzy. Przy tych założeniach można być spokojnym, że nie spotka się kogoś, komu nie chciałoby się podać ręki, jako że kryterium, właściwie jedynym, jest dobra opinia w środowisku, a tę zyskuje się za autentyczne osiągnięcia i za uznaną prawość, które to miary środowisko umie stosować.

Drugie życie Salonu Profesora Dudka (tak będzie się nazywał zawsze) jest ważne nie tylko dlatego, że poświadcza gotowość grona ludzi z nim związanych do podjęcia trudu, jaki był udziałem założyciela, w poczuciu wdzięczności i w poczuciu zobowiązania wobec pamięci o nim, ale przede wszystkim dlatego, że „rzeczpospolita profesorów”, z dodatkiem artystów, polityków, ludzi mediów, ma coraz większe i nowe dzisiaj zadania.

Gościem jednego z ostatnich spotkań przed wakacyjną przerwą była Jadwiga Staniszkis, prezentująca tezy swojej kończonej właśnie książki. Zabrakło krzeseł dla gości i to jest argument za intencją obecnych organizatorów, którzy wybierają więcej tematów politycznych niż naukowych czy ogólnocywilizacyjnych. Trzeba, w takim jak salonowe gronie, rozważać kwestie dotyczące obywateli nowoczesnego państwa, będącego członkiem UE i mającego aspiracje aktywnego uczestniczenia w polityce międzynarodowej. I niezależnie od widocznego zapotrzebowania na taką tematykę egzercycje w dysputach politycznych są bardzo potrzebne nauczycielom akademickim i badaczom, studentom i wszystkim ludziom pełniącym funkcje publiczne. Wypracowywane w takim gronie wzory polemiki, stopniowania argumentów, uwierzytelniania twierdzeń, konkludowania, powinny promieniować szeroko. Wrocławskie spotkania dają na to szansę.

Jest także, nie ostatnia, choć wymieniam ją na końcu, funkcja salonu. Integracyjna. Krąg bywalców systematycznie się powiększa, jakkolwiek nie wszyscy na wszystkie spotkania przychodzą. Obecność na nich okazuje się coraz częściej znakiem rozpoznawczym aktywnych rozmaicie wrocławian. Będzie się to okazywało ważne przy okazjach wspólnych obywatelskich potrzeb, z jakimi powinniśmy się liczyć w nadchodzących czasach.

Zatem ze wszystkich wymienionych i wielu niewspomnianych powodów salonowi: Ad multos annos!

(mab)