Po co nam literatura?

Marek Misiak


Kolejnym egzaminom maturalnym z języka polskiego znów towarzyszyły narzekania na klucz, według którego sprawdzane są prace. Zastrzeżenie wzbudziła również banalność zadań na poziomie podstawowym. Jednym z tematów była charakterystyka postaci na podstawie przytoczonych fragmentów Pana Tadeusza – zdaniem specjalistów poprawne wykonanie tego zadania nie wymagało uprzedniej lektury całej epopei Mickiewicza, a jedynie pobieżnego przejrzenia jakiegokolwiek opracowania na jej temat. Charakterystyka jest zaś jednym z najprostszych typów pracy pisemnej, ćwiczonym raczej w gimnazjum i nieodpowiadającym powadze egzaminu maturalnego.

Nie zamierzam tu po raz kolejny narzekać na formę egzaminu pisemnego z języka polskiego w ramach „nowej” matury. Do napisania tekstu skłoniły mnie słowa przewodniczącego Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, który w wywiadzie z rozbrajającą (czy raczej detonującą) szczerością stwierdził, że egzamin jest łatwy, ponieważ chciał umożliwić zdanie go również tym, którzy w liceum poświęcali czas zgłębianiu tajników fizyki kwantowej, a nie czytaniu lektur. Profesor Krzysztof Konarzewski ma prawo do takiej opinii. Sęk w tym, jaki przekaz trafia przez to do młodych ludzi, którzy przecież również czytają gazety. Otóż dowiadują się oni, że czytanie lektur nie jest wartością samą w sobie – można je sobie spokojnie odpuścić i zająć się tym, co nas interesuje lub uważamy, że „będzie nam przydatne w przyszłości”. Stąd jednak tylko krok do spostrzeżenia, że literatura jako taka jest Polakom niepotrzebna. Niech czyta ten, kto chce, komu wpojono to w domu. Reszta może spokojnie nie odróżniać Hamleta od omletu i nie wiedzieć, kim był Gerwazy.

Można by zapytać: A cóż w tym złego? Trzy czwarte Amerykanów nie ma zapewne bladego pojęcia, gdzie leży Polska, a przecież USA jest najpotężniejszym krajem świata. Zgoda, ale trzy czwarte Amerykanów słyszało zapewne o Moby Dicku (choć większość z nich powieści Melville’a nie czytała). Nie znają żadnej powieści Faulknera czy Steinbecka, ale kanon wiedzy o kulturze ich własnego narodu został im wpojony. I wiedza ta służy im nie do rozwiązywania krzyżówek (a przynajmniej nie głównie do tego), ale pomaga im budować tożsamość narodową. Tymczasem w Polsce świadomość tego, do czego jest nam potrzebna literatura, wydaje się zanikać nawet wśród elit społecznych. Jest to jednak winą nie tylko systemu edukacji, ale przemian zachodzących we współczesnej kulturze, których – choć można ich nie akceptować – nie da się zatrzymać.

Jarmark kultury

Po co więc nam literatura? Koncepcji na temat jej funkcji jest wiele i nie wszystkie przypisują jej równie ważną rolę (Platon chciał wygnać poetów ze swojego idealnego państwa). Role te można jednak sprowadzić do czterech najważniejszych: transfer wartości kulturowych danej społeczności (mickiewiczowska „Arka Przymierza między dawnymi i nowymi laty”), przeglądanie się przez społeczność w literaturze niczym w lustrze, odnajdywanie przez indywidualnego czytelnika w przeżyciach postaci literackich własnych przeżyć, a w świecie przedstawionym – własnych wyobrażeń oraz poszerzanie możliwości wyrazowych języka. Rzecz jasna, istnieje jeszcze funkcja rozrywkowa, która może łączyć się z pozostałymi czterema. Wszystkie inne funkcje (przekaz nowych idei, dzielenie się z czytelnikiem wiedzą o człowieku, którą autor uzyskał z własnych przeżyć) uważam za poboczne.

Sęk w tym, że żadna powyższa funkcja nie wydaje się we współczesnym świecie niezbędna. Transfer wartości kulturowych już dawno stał się abstrakcją, i to nie tylko w Polsce. Są one zasysane w sposób nieświadomy z całego otoczenia – zarówno wartości moralne, patriotyczne, jak i pewien zespół przekonań wynikających z życia w zachodnioeuropejskim kręgu kulturowym. Różnica polega na tym, że wartości te przyjmowane są mniej świadomie (a często zupełnie nieświadomie), co jednak nie utrudnia kontaktów z przedstawicielami innych kultur. Wykształcił się inny typ patriotyzmu (inny, nie znaczy tu gorszy), niepłynący ze strof Reduty Ordona, ale polegający na wierności ojczyźnie jako „mojemu miejscu na ziemi”. Wielu Polaków na emigracji broni dobrego imienia Polski i nie wyrzeka się polskości nie dlatego, że tak poruszyła ich lektura romantycznej literatury. W tej sytuacji problem przekazu wartości spada w dużej mierze na rodzinę i otoczenie. Jakoś tak się, całe szczęście, dzieje, że współczesna młodzież to nie jacyś nowi barbarzyńcy, więc mimo braku pośrednictwa literatury system działa.

Przeglądanie się w lustrze literatury również staje się dla współczesnego człowieka coraz mniej istotne. Większość ludzi żyje zbyt szybko, by mieć czas na głębszą autorefleksję. Zresztą najczęściej nie odczuwają nawet takiej potrzeby – ich model życia i sposób myślenia wydaje im się na tyle dobry, że nie widzą sensu prowadzenia tego rodzaju rozważań. Refleksję zastąpiła pogoń za środkami utrzymania i nowymi rozrywkami. Czy można mieć czas na zastanawianie się nad sensem życia, gdy bank znów zwiększył raty kredytu hipotecznego, a na iPodzie do odsłuchania czeka 50 nowych piosenek? Kultura multimedialna sprawia, że przestrzeń wymiany dóbr kulturowych staje się jarmarkiem nowych doznań i rozrywek, a nie zaproszeniem do refleksji. Brzmi to nieledwie apokaliptycznie. Ale czy naprawdę wcześniej ludzie przeglądali się masowo w zwierciadle literatury? Różnica polega na tym, że teraz znacznie rzadziej robi to elita – studenci, naukowcy, dziennikarze, w ogóle ludzie wykształceni.

Pokolenie dysortografii

Względnie najmniej ucierpiała trzecia wymieniona przeze mnie funkcja literatury – odnoszenie do własnych doświadczeń życiowych przeżyć wewnętrznych i wyborów postaci literackich. Tę samą rolę spełniać bowiem mogą filmy (również te przeznaczone do odbioru wyłącznie za pomocą Internetu lub telefonu komórkowego), blogi i inne formy multimedialnej ekspresji, umożliwiające przekaz przeżyć wewnętrznych autentycznej lub fikcyjnej postaci. Ocena, w jakim stopniu możliwości wyrazowe takich form dorównują klasycznej literaturze, zależna jest w pewnej mierze od podatności odbiorcy na przekaz podany w tej czy innej postaci. Ponadto nowe formy przekazu wciąż się rozwijają – kino również w początkach swego istnienia uważane było za jarmarczną rozrywkę dla plebsu, a nie dziedzinę sztuki.

Poszerzenie możliwości wyrazowych języka stało się dla literatury, począwszy od okresu międzywojennego, nową szansą rozwoju, która jednak z czasem zamieniła się w pułapkę. Wielu pisarzy stawia obecnie znak równości pomiędzy uprawianiem literatury a zabawą językiem. Literatura przestaje być jednak wówczas interesującą propozycją dla ludzi niezafascynowanych samym językiem jako tworzywem, ponieważ nie przekazuje już niczego istotnego o otaczającym świecie i człowieku.

Nieczytanie literatury pięknej ma natomiast skutek uboczny w postaci braku szacunku dla poprawności językowej. Coraz częściej prace licencjackie, magisterskie czy nawet doktorskie pełne są koszmarnych błędów stylistycznych, interpunkcyjnych, a czasem nawet ortograficznych. Autorzy, zapytani, dlaczego tak jest, odpowiadają często z rozbrajającym uśmiechem: „Mam dysortografię”, „Nigdy nie miałem głowy do polskiego” albo (najczęstsze tłumaczenie): „Co się czepiasz, przecież jest zrozumiałe”. Ludzie nieczytający literatury przestają postrzegać poprawność językową jako wartość samą w sobie. Język staje się dla nich wyłącznie praktycznym medium komunikacji, a nie czymś, o co należy dbać. Jeśli komunikat jest zrozumiały, tym samym jest poprawny. Ostatecznym argumentem osoby obstającej za przeprowadzeniem korekty pracy jest wówczas często: „Ośmieszysz się, przedstawiając tekst w takiej formie”.

Problem w tym, że już niedługo nikt poza humanistami−maniakami (takimi, jak ja) nie zauważy błędów innych niż ortograficzne. Co gorsza, kulawe stylistycznie i wołające o pomstę do nieba pod względem interpunkcji zaczynają być również publikacje pracowników naukowych. Wielu inżynierów, ekonomistów czy prawników pisze swoje prace w czymś przypominającym raczej nowomowę niż język polski. Rozumiem, że język fachowy może się różnić od języka literackiego, ale istnieją pewne granice dowolności – nie może być tak, że tekst taki nie podlega żadnej korekcie i zawiera rażące błędy stylistyczne czy składniowe. Zdarzają się również studenci i naukowcy, którzy korektę uważają za zamach na ich swobodę twórczą, bo przecież język ich tekstu wyraża ich indywidualne upodobania. Z całym szacunkiem dla ich przekonań można to porównać do fałszowania w chórze – fałszujący chórzysta również może twierdzić, że jego sposób śpiewania wyraża jego osobisty stosunek do wykonywanego utworu. Żeby móc wyrażać siebie za pomocą czegoś, trzeba najpierw daną rzecz dobrze opanować (Picasso malował tak, a nie inaczej dlatego, że tak zdecydował – najpierw nauczył się bardzo realistycznie rysować z natury).

Powracając do literatury jako sposobu na poszerzanie możliwości wyrazowych języka: tu niestety pisane często skrajnie kolokwialnym językiem blogi nie pełnią wielkiej roli, kino zaś jest sztuką obrazu, w której dialog pełni rolę służebną i nie jest wcale niezbędny. Bez literatury mówić będziemy coraz prościej i coraz bardziej potocznie. Komunikatywność przez to nie spadnie, estetyka komunikatów (o ile jest ona dla kogoś wartością) – niestety tak.

Literatura jest więc potrzebna każdemu wykształconemu człowiekowi i nie można – śladem przewodniczącego CKE – sprowadzać jej do jednego z wielu możliwych hobby. Szkolna edukacja polonistyczna powinna mieć na celu wpojenie uczniom właśnie tego przekonania – że literatura jest im niezbędna do szczycenia się mianem ludzi wykształconych i do samorozwoju. Jako dorośli ludzie nie muszą koniecznie dzień w dzień po pracy katować się Proustem czy Nałkowską. Ważne, by od czasu do czasu przeczytali powieść w celu innym niż rozrywkowy i ten sam zwyczaj przekazali swoim dzieciom.