Kadra się ulatnia

Wojciech J. Stec


Za porażkę minionego dwudziestolecia uważam brak konsekwentnej polityki naukowej państwa oraz brak rozsądnej polityki kadrowej. Nierozważne było zlikwidowanie w r. 1990 rządowych i resortowych programów naukowych oraz zaakceptowanie tezy, iż „najlepszą polityką naukową jest brak polityki”. Nierozsądna była likwidacja Centralnego Funduszu Nauki i Techniki, dzięki któremu przed 1990 rokiem można było finansować – spoza budżetu – duże projekty badawcze, choć z drugiej strony, zgromadzone tam środki stanowiły finansowe podwaliny znakomicie wypełniającej swoją rolę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.

Naukowe dwory

Kolejne ekipy rządowe nie zdecydowały się na znaczące podniesienie w budżecie państwa nakładów na B+R; niezauważalny był wzrost uposażeń pracowników naukowych, nie podjęto działań w kierunku stworzenia i uatrakcyjnienia rynku pracy naukowej. Zamiast zwiększenia uposażeń podstawowych w uczelniach i instytutach państwowych dano przyzwolenie pracownikom naukowym na zatrudnianie się w wielu miejscach pracy; wprowadzono system wieloetatowości, co spowodowało erozję etosu pracy naukowej i pogoń za źródłami zysku dochodów profesorów i docentów drogą podejmowania pracy w kilku (czasem kilkunastu) instytucjach naukowych. Praca naukowa wymaga koncentracji, stałego śledzenia postępu w uprawianej dyscyplinie i dyscyplinach pokrewnych, wymaga stałej opieki nad studentami i doktorantami. Niespełnienie tych warunków spowodowało obniżenie poziomu prac naukowych, a słuszna skądinąd polityka finansowania badań naukowych poprzez system aplikacji grantowych doprowadziła, na skutek wadliwego założenia zasad rozliczania przyznanych środków na podstawie stosu publikacji, do rozproszenia tematyki naukowej oraz wywołała niechęć do podejmowania projektów wysokiego ryzyka.

Zaniechaniem było także niewprowadzenie przez grantodawców – i nieprzestrzeganie przez grantobiorców – reguł ochrony narodowej własności intelektualnej, co odbija się – w porównaniu z innymi krajami – w rażąco niskiej liczbie polskich patentów. Nie akceptuję usprawiedliwienia tej sytuacji brakiem chłonności polskiej gospodarki na innowacje naukowe. Oryginalny wynalazek chroniony patentem na rynku światowym jest towarem, który powinien być obiektem zainteresowania światowych i konkurujących ze sobą konsorcjów przemysłowych. Licencjonowanie patentu często rozpoczyna współpracę jego właściciela z zainteresowanym ośrodkiem przemysłowym, a właściwie przygotowana umowa staje się źródłem finansowania dalszych prac rozwojowych. Nie zamyka także drogi do publikowania wyników w czasopismach naukowych.

Efektem braku docenienia pracy złożonej, opartej na wiedzy i doświadczeniu (niskie uposażenia zasadnicze), jest odpływ młodych polskich uczonych do bardziej intratnej pracy w zagranicznych ośrodkach naukowych oraz, jako naturalna konsekwencja wejścia Polski do Unii Europejskiej, coraz częstsze podejmowanie studiów pomaturalnych w renomowanych uczelniach zagranicznych.

Wspomniana powyżej wieloetatowość, jakkolwiek pozwoliła nie tylko na znaczny wzrost współczynnika skolaryzacji drogą otwarcia kilkuset niepublicznych uczelni prywatnych, ale także na wydatne zmniejszenie skali bezrobocia absolwentów szkół średnich, szła w parze w innym zjawiskiem – zaniechaniem etatyzacji. Trudno wytłumaczyć racjonalność wykorzystania zasobów intelektualnych w jednostkach naukowych drogą niekontrolowanego wzrostu w tym samym miejscu liczby etatów profesorskich i docenckich. W praktyce uzyskanie kolejnego stopnia bądź tytułu naukowego wiąże się z awansem etatowym. Szkoły naukowe przerodziły się w „dwory naukowe”, a skład personalny instytucji naukowych rozrastających się o dziesiątki (czasem setki) samodzielnych pracowników, przy braku czynników wymuszających pozanaturalną wymianę kadrową, zaowocował „chowem wsobnym”.

Ranga uposażeń

Z szacunkiem i nadzieją obserwuję wysiłki aktualnego ministra nauki w kierunku zmian, jakie według założeń nowelizacji ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym powinny doprowadzić do uporządkowania kwestii racjonalnego wykorzystania zasobów intelektualnych. Ograniczenie wieloetatowości jest dobrą zapowiedzią poprawy, aczkolwiek wyraźnie brakuje zapisów regulujących kwestie etatyzacji, bo po cóż jest utrzymywanie w jednym zespole naukowym wielu etatów profesorskich? Dobrą zapowiedzią są zmiany w systemie zatrudniania i odejście od praktyki zatrudniania na czas nieokreślony. Kontraktowość oraz okresowe oceny, np. pięcioletnie, przez zewnętrzne zespoły audytowe powinny wymusić i znieść zahamowania i niechęć do zmiany miejsca pracy, a konkursowe zasady naboru pracowników na zwalniane bądź nowo tworzone miejsca pracy będą miały wpływ na stymulację rozwoju naukowego oraz konieczne zróżnicowanie rangi uczelni bądź wydziałów. Należy jednak zdawać sobie sprawę, iż będzie to proces długotrwały, wymagający ponadto zmiany wielu innych aktów prawnych.

Natomiast nie napawa optymizmem brak deklaracji rządu o kilkuletnim – rozłożonym w czasie – planie podnoszenia uposażeń pensji podstawowych, rozpoczynając od co najmniej podwojenia uposażeń dla doktorantów, asystentów i adiunktów. Jakąż to nadzieję na ułożenie sobie życia ma początkujący naukowiec (jako doktorant niemający prawa do ubiegania się o pożyczkę w jakimkolwiek banku) na zakup mieszkania przy zarobkach 1300 zł miesięcznie?

Wierzę, iż dyskusja założeń do zmian ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, obok innych uwag zgłaszanych przez środowisko, zwróci uwagę rządu na ten aspekt polityki kadrowej w sferze nauki, zahamuje proces pogłębiania luki pokoleniowej i stworzy nowe, oparte na zdrowych podstawach, warunki do poprawy pozycji polskiej nauki w rankingach międzynarodowych.

Znaczące zwiększenie uposażeń podstawowych, ograniczenie wieloetatowości, etatyzacja, kontrakty i konkursy są w mojej ocenie drogą do naprawy błędów przeszłości oraz realizacji ambitnego Programu Polska 2030.

Na zakończenie, jako pracownik jednego z czołowych instytutów chemicznych PAN, przytoczę opis kilku niedawnych doświadczeń kadrowych, które być może przekonają Czytelnika o mojej determinacji domagania się podwyższenia uposażeń jako warunkującym kroku powodzenia reform.

Ze środków pochodzących ze sprzedaży licencji jednego z patentów ufundowałem cztery stypendia dla magistrantów łódzkich uczelni (4 x 10 miesięcy po 500 zł) w nadziei pozyskania przyszłych doktorantów. Przy pomocy kolegów z uczelni „wyłowiliśmy” czwórkę zdolnych magistrantów. Po roku, po obronie prac magisterskich (z wyróżnieniem) i zakończeniu studiów, cała czwórka przyszła z kwiatami podziękować za wspaniałą opiekę oraz wiadomością, iż dwie osoby uzyskały stypendia doktoranckie w uniwersytecie w Münster (Niemcy) w wysokości dwukrotnie wyższej (w euro) niż oferta stypendium doktoranta w Łodzi (w PLN). Trzecia osoba podpisała kontrakt na pracę w uniwersytecie w Holandii, a czwarta została zakwalifikowana na studia doktoranckie w Belgii, na warunkach finansowych jeszcze korzystniejszych od zaoferowanych jej kolegom w Münster. Cóż, podziękowałem za owocną współpracę, pogratulowałem im sukcesu, życzyłem powodzenia i zapewniłem, iż w przypadku decyzji o powrocie do pracy w kraju drzwi naszego zakładu będą przed nimi otwarte.

Na ogłoszony we wrześniu konkurs naboru na studia doktoranckie zgłosiła się jedna osoba, niestety niespełniająca kryteriów przyjęcia.

Inny przypadek to rezygnacja z dokończenia ze względów płacowych pracy doktorskiej przez jednego z najbardziej błyskotliwych doktorantów. W firmie deweloperskiej zaproponowano mu posadę z uposażeniem (bez doktoratu) przewyższającym wynagrodzenie docenta. Jeśli będzie się tam dobrze sprawował, za pół roku dostanie podwyżkę i samochód służbowy.

I ostatnia refleksja. Spośród moich 29 wypromowanych doktorantów 13 osób pracuje w USA (5 na stanowiskach profesorskich). Moje doświadczenie nie jest wyjątkowe. Dlaczego nie chcą wracać do kraju? Może Redakcja przeprowadzi sondę wśród polskich uczonych w diasporze?

Prof. dr hab. Wojciech J. Stec, chemik, wiceprezes Polskiej Akademii Nauk, pracownik Zakładu Chemii Bioorganicznej CBMM PAN.